Emeryt Protazy był wybitnym szczurem lądowym. Najpewniej czuł się na ziemi. Uważał, że jak pod nogami jest twardy grunt, to człowiek ma gwarancję bezpieczeństwa. Takie bezpieczeństwo dawała mu zwłaszcza podłoga jego małego mieszkania, w którym spędzał większość swego emerytalnego życia. Od czasu do czasu w codziennej jednostajności bytu Protazego zdarzały się momenty odmieniające jego stabilny schemat dnia. Pewnego lipcowego dnia Protazy wyjrzał przez okno. Świeciło intensywne słońce, a niebo było jasne i błękitne, bez żadnej chmurki. Uznał, że są to doskonałe warunki, aby uchronić od zesztywnienia nie najmłodsze już emerytalne mięśnie i kości. Postanowił więc wybrać się na spacer i to nietypowym szlakiem, który prowadził przez wiadukt nad ruchliwą drogą. Jak zawsze, w trosce o staranny wygląd na forum publicznym, Protazy przywdział swój tradycyjny strój wyjściowy, czyli trzydziestoletni garnitur, różową koszulę i niebieski krawat w zielone grochy. Założył też, jak zwykle, starannie wypastowane buty na skórzanych obcasach. Tym razem emeryt postanowił rozszerzyć swój ubiór o dodatkowy element, którego nie zakładał od ponad dwudziestu lat. Spoczywał bezpiecznie w czeluściach szafy i czekał na dogodny moment, który właśnie się wydarzył. Tym tajemniczym elementem był szafirowy, filcowy kapelusz. Protazy prawie o nim zapomniał, nie było też specjalnej okazji, aby go założyć. Ponieważ temperatura na zewnątrz była dość wysoka i słońce intensywnie świeciło, emeryt uznał, że wskazana byłaby ochrona głowy przed nadmiernym nagrzaniem, Wszedł więc na krzesło i z górnej półki szafy wyjął ten unikalny eksponat, który mimo upływu czasu wydawał się być w zupełnie przyzwoitym stanie. Tak starannie ubrany, z dodatkowym zabezpieczeniem głowy, Protazy wyszedł na ulicę i wolnym krokiem rozpoczął zaplanowany spacer, kierując się w stronę wiaduktu. Po niespełna piętnastu minutach paradował już po jego chodniku, spoglądając na samochody przejeżdżające w dole, W pewnym momencie, lekko znużony upałem, przystanął przy barierce. Nagle nastąpił nieoczekiwany podmuch wiatru, który strącił kapelusz z głowy Protazego. Kapelusz spadł na dół i dziwnym trafem wylądował na dachu autokaru, który właśnie stanął przy wiadukcie, Kierowca, chcąc sprawdzić działanie świateł, zatrzymał pojazd i na chwilę wysiadł z niego, Przerażony Protazy stwierdził, że oto stracił cenny element swojego ubioru i postanowił go odzyskać za wszelką cenę. W tym celu przeszedł przez barierkę i wisząc na rękach zeskoczył delikatnie na dach autokaru, Pojazdem tym jechała wycieczka emerytów, którzy mieli dojechać do portu i odbyć parogodzinny rejs promem po morzu. Protazy wylądował na dachu autokaru dość szczęśliwie, powodując lekki hałas. Pasażerowie nie podejrzewali jednak nic szczególnego, bo sądzili, że to kierowca coś majstruje przy pojeździe, Protazy uszczęśliwiony chwycił kapelusz i już przymierzał się do zejścia z dachu, gdy raptem autokar ruszył z miejsca. Kierowca bowiem obejrzał światła, stwierdził, że wszystko jest w porządku i pojechał w dalszą drogę. Kolejne dwie godziny nieszczęsny emeryt spędził na dachu autokaru, kurczowo przywierając całym ciałem do dachowej blachy pojazdu, który od czasu do czasu podskakiwał na nierównościach drogi. Protazy zapobiegliwie umieścił kapelusz pod sobą i mocno go przyciskał, aby ten znów gdzieś nie pofrunął. Po dwóch godzinach autokar z poobijanym Protazym na dachu przybył do portu. Autokar wjechał bezpośrednio na prom, a uczestnicy wycieczki wysiedli prosto na pokład. Emeryt pozostał na dachu, bo nie chcąc zdradzić swej obecności, zamierzał poczekać, aż wszyscy opuszczą rejon, w którym znajdował się autokar. Po pewnym czasie, nabrawszy pewności, że nikogo wokół nie ma, zaczął wykonywać niezdarne ruchy, zsuwając się z dachu autokaru po jego oknach. Po paru minutach wykonywania ostrożnych, choć mało efektownych manewrów znalazł się na bezpiecznym podłożu. W tej samej chwili, jak spod ziemi , wyrósł nagle jeden z marynarzy obsługujących prom.
-A pan co tu robi ? – spytał Protazego,
-Ja ? – zmieszał się zaskoczony emeryt – ja….no, szukałem kapelusza.
-Jakiego kapelusza ? – zdziwił się marynarz.
-No tego, który mam w ręku – odpowiedział Protazy,
-To niech pan biegnie szybko na pokład, bo cała pana wycieczka już tam dawno poszła – rzekł marynarz.
Protazy poczuł się mocno zdezorientowany, Właściwie to wyszedł sobie na krótki spacer, a przez ten incydent z kapeluszem znalazł się nieoczekiwanie o kilkaset kilometrów od domu i to na pokładzie promu bez biletu i bez opłaconych kosztów wycieczki. Cóż jednak miał robić ? Trudno było się teraz wycofać i powiedzieć marynarzowi, że jest tu nieformalnie z powodu wylądowania na dachu autokaru. Poszedł więc w kierunku pokładu, na którym przebywało kilkaset osób. W rejsie promu uczestniczyło bowiem kilka wycieczek. Dzięki temu Protazy mógł wtopić się w tłum turystów i udawać uczestnika jednej z tych wycieczek. Tymczasem prom wypłynął w morze. Zaczęło mocno huśtać, bo fale targane wiatrem kołysały promem dość intensywnie, Protazy, będący po raz pierwszy na morzu, dostał zawrotów głowy. Poczuł, że żołądek podszedł mu do gardła, w nogach pojawiły się dziwne drgawki i skurcze, Po chwili w oczach zrobiło mu się ciemno i w tym samym momencie emeryt stracił przytomność, osuwając się bezwładnie na deski pokładu. Wśród pasażerów zapanowała panika. Starsze panie z nabrzmiałymi policzkami i potarganymi przez morski wiatr starannie przygotowanymi fryzurami zaczęły dramatycznymi głosami wzywać ratunku. Panowie, bardziej wyrafinowani, ze spokojem ocenili bieżący stan sprawy.
-Na pewno na promie jest lekarz – stwierdził jeden z nich.
-Tu krzyk nic nie da – powiedział, spoglądając w kierunku spanikowanych dam – trzeba po prostu wezwać lekarza.
Niemal natychmiast zjawił się marynarz z obsługi promu, który zaraz przez telefon przywołał lekarza. Ten zadecydował, aby Protazego przenieść na noszach do kajuty, gdzie można by dokonać zabiegów leczniczych. Wkrótce, po przyjęciu zastrzyku wzmacniającego i wypiciu szklanki wody Protazy doszedł do siebie.
-Gdzie ja jestem ? – spytał zdezorientowany, nie widząc, co się stało.
-Jest pan na promie, na chwilę stracił pan łączność ze światem – rzekł lekarz,
-Ale proszę się nie martwić, takie przypadki się zdarzają, zwłaszcza u osób nie obcujących na codzień z morzem. Teraz może pan wracać na pokład, Niedługo kończymy rejs i wracamy do portu, więc nic niepokojącego nie powinno się zdarzyć –uspokajał lekarz.
Dał jeszcze Protazemu na wzmocnienie pokaźnych rozmiarów wafelka. Emeryt niepewnym krokiem wyszedł z kajuty na pokład, z którego z ulgą dojrzał zbliżający się z każdą chwilą brzeg nabrzeża. Tu jednak pojawił się niemały problem. Oto kapitan promu stwierdził, że kończy się rejs i pasażerowie proszeni są o zajęcie miejsc w autokarach, aby opuścić prom i udać się w drogę powrotną. Protazy rozpoznał autokar, na dachu którego przyjechał do portu, ale nie chciał do niego wsiadać, bo nie był uczestnikiem wycieczki, a powrotna podróż na dachu nie była najlepszym rozwiązaniem. Stał więc bezradnie przy autokarze, czekając na dalszy bieg wydarzeń. Pasażerowie tymczasem wsiadali do autokaru.
-A pan nie wsiada ? – spytał kierowca.
Protazy w tym momencie wykazał się błyskotliwością umysłu:
-Wie pan, jest tu tyle autokarów , że chyba gdzieś mój się zapodział.
Gdy kierowca dowiedział się od emeryta, dokąd che jechać, powiedział:
-Jadę w tym samym kierunku. Mam wolne miejsce tuż obok mnie, Niech pan wsiada, podwiozę pana.
Protazy nie posiadał się ze szczęścia. Nie minęły trzy godziny, a emeryt był już w swym domu. Jedyną niedogodność stanowił narastający głód, bo Protazy przez cały dzień nic nie jadł. Wrócił do mieszkania późnym wieczorem, lecz to nie przeszkodziło mu w świętowaniu tego niezwykłego dnia. Przypomniał sobie, że w kieszeni ma podarowany przez lekarza okazały wafelek. Gdy jeszcze zrobił sobie herbatę, to już nic nie przeszkadzało w wieczornym relaksie. Protazy usiadł w fotelu. Pił herbatę, gryząc wafelka. Spoglądał na leżący obok kapelusz, który stał się powodem tej nieoczekiwanej przygody.