Emeryt Protazy najlepiej czuł się w zaciszu czterech ścian swego mieszkania. Każde jego opuszczenie wzbudzało w nim niepokój i było przyczyną podenerwowania. Pewnych czynności, takich jak codzienne zakupy trudno jednak było uniknąć. Akurat tak się stało, że kończył się Protazemu zapas dżemu morelowego, co jeszcze bardziej uzasadniało konieczność wyjścia do sklepu.
Emeryt raczej z przymusu niż z chęci przywdział więc swój wyjściowy ubiór, czyli trzydziestoletni garnitur, różową koszulę, zielony krawat w niebieskie grochy, buty na skórzanym obcasie i ciemnozielony beret. Zaraz potem wyszedł z mieszkania i udał się w kierunku sklepu.
Idąc chodnikiem, zauważył dziwne zjawisko. Oto bowiem naprzeciw niemu szło sporo osób, z których każda niosła w ręku klatkę. Protazy przyjrzał się kilku
z nich i stwierdził, że w każdej był kot. To wywołało w głowie emeryta domysły, iż musiało coś się zdarzyć, skoro wszyscy, jakby się umówili, niosą te koty
w jednym kierunku. Gdy tak obserwował przechodzących ludzi, dostrzegł plakat na jednej ze ścian pobliskiego budynku. Wynikało z niego, że w dniu dzisiejszym w osiedlowym domu kultury organizowana jest wystawa kotów. Fakt ten wywołał ciekawość u Protazego. Zapomniał w tym momencie, po co wyszedł
z mieszkania. W głowie zrodziła mu się myśl, od której nie mógł się opędzić. Czuł bowiem jakąś dziwną, nieodpartą potrzebę obejrzenia tej wystawy. Zmienił więc kierunek i zawrócił, idąc do domu kultury.
Tam trwały jeszcze przygotowania do otwarcia wystawy, więc Protazy mógł
z daleka obserwować właścicieli, którzy dokonywali różnych zabiegów przy swoich pupilach. Koty były czesane i układane, Przemawiano do nich różnymi tekstami mobilizującymi zwierzęta do godnej prezentacji. Ponieważ pokaz był otwarty dla wszystkich kotów, znalazły się wśród nich te rasowe, na ogół wykarmione, z bujną, czystą sierścią i dumnym spojrzeniem. Inne, te mniej szlachetne, nierasowe, prezentowały się trochę gorzej, ale chyba wyczuły powagę sytuacji i wydawało się, że chcą dorównać manierom kociej arystokracji.
Niebawem wszystkie stanowiska zostały przygotowane. Po wstępnych zabiegach właścicieli koty na razie pozostawały w klatkach. Przybywało też sporo innych osób, które, jako obserwatorzy, chciały zobaczyć wystawę. Program przewidywał, że na zakończenie wystawy miał być zorganizowany konkurs na najładniejszego kota. Dlatego wśród zwiedzających pojawili się członkowie jury. Przechadzali się wzdłuż stanowisk z kotami, bacznie je obserwując. Zapewne szukali swoich faworytów.
Protazy też znalazł się wśród zwiedzających. Chodził w tę i z powrotem, nie mogąc się nadziwić, ile też różnych kocich okazów znalazło się w jednym miejscu. Jak się już często zdarzało. Protazy i tym razem zapomniał zdjąć
z głowy swój beret, Być może fakt był przyczyną dalszego przebiegu wydarzeń.
Początkowo wszystko przebiegało zgodnie z planem. Po dwóch godzinach rozpoczął się konkurs. Dla lepszej obserwacji poproszono, aby wszyscy właściciele otworzyli klatki, z których miały wyjść koty i spoczywać tuż przed klatkami. W tym czasie jury jeszcze raz przeszło przez cały teren wystawowy, uważnie przyglądając się zwierzętom, które teraz eksponowały swoje walory
w pełnej krasie.
Gdy jury zbliżało się już do końca swego obchodu, przed jedną z klatek stanął Protazy. Spojrzał w stronę kota, który tam się znajdował. Nie wiadomo, czy kotu nie spodobał się ciemnozielony beret emeryta, czy może jakiś inny element garderoby, bo w pewnym momencie głośno i groźnie zamiauczał i wykonał nagły skok na głowę Protazego, siadając na jego berecie. Sąsiednie koty, słysząc miauczenie, potraktowały to jako wrogą zaczepkę i jak na komendę rzuciły się
w stronę kota siedzącego na berecie emeryta. Zszokowany Protazy zastygł
w bezruchu, nie wiedząc, co począć.
Po paru sekundach koty zaczęły wspinać się po ubraniu emeryta, aby dosięgnąć tego, który siedział na berecie. Ta sytuacja sprowokowała pozostałe, nawet te arystokratyczne piękności, do agresywnych zachowań. Zbudził się w nich zwierzęcy instynkt. Błyskawicznie w jednym miejscu utworzyło się wielkie kłębowisko kotów, które zaczęły się nawzajem drapać i przeraźliwie miauczały. Oczywiście właściciele rzucili się natychmiast w kierunku tego kłębowiska, chcąc wyłowić stamtąd swoich pupili. Spowodowało to powstanie nowego kłębowiska, tym razem ludzkiego. Poszczególne osoby przepychały się nawzajem, usiłując dotrzeć do walczących kotów.
Sytuacja wydawała się być poważna. Panował ogólny chaos, którego skutki były trudne do przewidzenia. Wezwano nawet straż pożarną. Z pomocą strażaków udało się po kilku minutach wyłapać poszczególne koty i umieścić je
w przypadkowych klatkach. Właściciele, co prawda, na widok straży powoli się uspokajali, ale pojawił się problem przyporządkowania właściwego kota do odpowiedniej klatki. Jeszcze przez następną godzinę każdy z właścicieli szukał swojej klatki i kota.
Gdy już opanowano sytuację, wszyscy nagle spojrzeli na stojącego nadal nieruchomo emeryta. Widocznie uznał, że jakikolwiek ruch nie jest wskazany,
a wstrząs, jakiego doznał pod wpływem otaczających go kotów, całkowicie go usztywnił. Wygląd Protazego był jednak dość żałosny. Na głowie tkwił przekrzywiony i mocno zniekształcony beret, na twarzy były ślady zadrapań od kocich pazurów.
Po chwili zjawił się lekarz, który dokonał oględzin emeryta. Zalecił, aby Protazego przewieźć na badania do szpitala. Oszołomiony przebiegiem wydarzeń emeryt nawet nie protestował i wezwana karetka pogotowia zawiozła go zaraz na izbę przyjęć. Po dwugodzinnym oczekiwaniu lekarz dyżurny dokonał oględzin podrapanej twarzy Protazego. Polecił pielęgniarce dokonanie dezynfekcji zresztą niewielkich ran i przyklejenie trzech plastrów na największych z nich. Efekt tego zabiegu spowodował, że Protazy wyszedł ze szpitala z twarzą oklejoną plastrami.
Wracał do domy, gdy nagle natknął się dziwnym trafem po raz kolejny na tego, którego unikał, czyli na… zbira. Ten, jak zwykle, nie mógł się powstrzymać od rozpoczęcia rozmowy:
– Witaj, staruszku. Z kim się znów spierałeś? Nieźle cię urządzili. Gęba cała
w plastrach. Wyglądasz nieciekawie.
– To wszystko wina kotów – odparł Protazy.
– Kotów? – zdziwił się zbir.
– Byłem na wystawie – tłumaczył emeryt.
– Ładna wystawa, skoro wszyscy wychodzą z niej podrapani – odrzekł zbir.
– Nie, nie wszyscy, tylko ja – cicho przyznał Protazy.
– Ha, ha, to się dałeś podprowadzić – zaśmiał się zbir i zaraz się oddalił.
Emeryt odetchnął z ulgą, widząc odchodzącego zbira i wkrótce dotarł do domu.
Nie spodziewał się, że zwykła wystawa kotów przyniesie tak dramatyczne następstwa. Spowodowały one, że Protazy zapomniał kupić dżemu. Na szczęście została mu jeszcze niewielka jego ilość w słoiku na wieczorny posiłek.