Bajki Wuja

Pewnego dnia ma osiedlu, gdzie mieszkał emeryt Protazy, rozszalała się burza. Towarzyszyła jej intensywna ulewa. Padał rzęsisty deszcz z gradem. Kulki lodu, jakie spadały z nieba, miały wielkość prawie piłki pingpongowej. Opad ten wyrządził sporo szkód w okolicznej zieleni. Połamane zostały gałęzie drzew,
a na klombach tkwiły pogięte przez wiatr kwiaty.

Najpoważniejsza szkoda powstała jednak na jezdni jednej z głównych ulic, która prowadziła do kilku parkingów znajdujących się przy poszczególnych blokach. Wskutek opadów osunęła się ziemia na środku jezdni, w wyniku czego
w asfaltowej nawierzchni utworzyła się sporych rozmiarów wyrwa. Groziło to uszkodzeniem podwozia samochodowego, a w przypadku znacznej szybkości – nawet poważniejszym wypadkiem z ofiarami wśród ludzi.

Nic dziwnego, że najpilniejszą sprawą dla okolicznych mieszkańców stało się niezwłoczne naprawienie uszkodzonej nawierzchni. Ktoś wykonał telefon do przedsiębiorstwa komunalnego zajmującego się utrzymaniem ulic. Owszem, przedsiębiorstwo zareagowało niezwłocznie. Po niecałej godzinie pojawił się samochód, z którego wysiadło dwóch pracowników. Podeszli do wyrwy w jezdni, popatrzyli, podumali i z samochodu przynieśli prowizoryczne ogrodzenie
w postaci biało-czerwonych ostrzegawczych desek, które zamontowali wokół wyrwy. Zaraz potem wsiedli do samochodu i odjechali.

Nie dokonano jednak żadnych czynności naprawczych. Wyrwa, jak powstała, tak była nadal. Zamontowane ogrodzenie spowodowało zwężenie jezdni do połowy jej szerokości, co sprawiało ogromne problemy przy wymijaniu. Powstawało przez to wiele konfliktowych sytuacji, w których kierowcy niejednokrotnie tracili nerwy.

Minęły dwa dni, a wyrwa w jezdni nadal pozostawała nietknięta. Zmotoryzowani mieszkańcy okolicznych bloków wybrali delegację, która udała się do przedsiębiorstwa odpowiedzialnego za utrzymanie nawierzchni, aby podjąć interwencję. Niestety, otrzymali informację, że w budżecie nie przewidziano tak dużej kwoty, jaka jest niezbędna do usunięcia wyrwy. Ponieważ do znalezienia odpowiedniej sumy potrzebny jest czas, użytkownicy muszą uzbroić się
w cierpliwość. Sugerowano nawet mieszkańcom, aby obserwowali uszkodzoną nawierzchnię w celu uniknięcia konsekwencji, jakie powstałyby w przypadku ewentualnego osunięcia się gruntu i zwiększenia rozmiarów wyrwy.

Ktoś pomyślał, że najlepszym rozwiązaniem byłoby powołanie komitetu ochrony wyrwy, który sprawowałby ciągłą kontrolę nad uszkodzoną nawierzchnią. Uznano, że najlepiej byłoby, aby w skład komitetu weszli ci mieszkańcy, którzy nie są obciążeni pracą, np. emeryci dysponujący czasem na obserwację wyrwy.
Pewnego dnia do mieszkania Protazego zapukali dwaj zwolennicy powołania komitetu ochrony wyrwy. Jak zwykle, każde pukanie lub dzwonek do drzwi wzbudzało niepokój emeryta. Protazy cicho podszedł do drzwi, aby nie zdradzać się swoją obecnością w mieszkaniu. Uchylił wizjer i ujrzał w nim jakieś osoby, które, co prawda, gdzieś w przelocie widział na ulicy, ale bliżej ich nie znał. Nie otworzył więc drzwi, a jedynie zapytał:
– Panowie w jakiej sprawie?
– My w sprawie wyrwy – odpowiedział jeden z nich.
– Jakiej wyrwy? – dopytywał zdezorientowany w sprawie Protazy.

Po przedstawieniu historii powstania wyrwy emeryt nabrał ufności do rozmówców i wpuścił ich do mieszkania. Zwolennicy założenia komitetu ochrony wyrwy przestawili Protazemu propozycję członkostwa w nowej strukturze.

– Ja? Dlaczego miałbym być w tym komitecie? Nie ma innych kandydatów? – bronił się przed propozycją emeryt.

– Pan jest dobrym kandydatem, Jako emeryt ma pan zapewne sporo wolnego czasu i mógłby pan zrobić wyświadczyć dużą przysługę pracującym
i zmotoryzowanym, którzy są narażeni na niebezpieczeństw, jadąc po naszej ulicy – argumentowali rozmówcy.

Protazy nie był do końca przekonany, więc dla pewności chciał zobaczyć tę wyrwę, aby przekonać się o ich prawdomówności. Zastanawiał się tylko, skąd oni zorientowali się, że jest emerytem, skoro do tej pory nic o nim nie wiedzieli. Pewnie musieli zapytać dozorcy, a może pani wścibska, która nie umiała utrzymać języka za zębami, zdradziła im szczegóły.

Oczywiście rozmówcy zadeklarowali gotowość pokazania Protazemu powstałej wyrwy. Musieli jednak poczekać, aby emeryt przywdział wyjściowy ubiór, czyli trzydziestoletni garnitur, różową koszulę, zielony krawat w niebieskie grochy, buty na skórzanym obcasie i ciemnozielony beret. Nie mógł się ubrać inaczej, skoro miał się pokazać publicznie na ulicy.

Niebawem emeryt i rozmówcy znaleźli się na jezdni. Protazy popatrzył na ogrodzoną wyrwę i przekonał się, że słowa, które usłyszał, były prawdziwe. Faktycznie, wyrwa była spora i wymagała ciągłej ochrony, aby zapobiec ewentualnemu wypadkowi. Czując powagę sytuacji i konieczność spełnienia obywatelskiego obowiązku, Protazy zgodził się być członkiem komitetu.

Tak więc dwóch zwolenników i Protazy stanowili kompletny skład nowego społecznego organu. Teraz pozostawało tylko utworzenie harmonogramu dyżurów przy wyrwie. Ponieważ komitet nie miał stałej siedziby, decyzję trzeba było podjąć na ulicy. Wobec różnicy zdań postanowiono, że zadecyduje losowanie w formie rzutu monetą. Po kilkukrotnym jej wyrzuceniu okazało się, że los był dość łaskawy dla emeryta. Przypadły mu bowiem dyżury przez cały tydzień w godzinach porannych, a nie w godzinach nocnych. W ten sposób lubiący spokój we wnętrzu swego mieszkania Protazy został nieoczekiwanie wplątany w sprawę wymagającą przebywania przez kilka godzin na ulicy.

Następnego dnia rano emeryt niechętnie, ale w poczuciu powinności spełnienia obywatelskiego obowiązku, wstał z łóżka, przywdział swój reprezentacyjny ubiór, zrobił sobie dwie kanapki z dżemem morelowym i udał się na miejsce dyżuru przy wyrwie. Na szczęście nieopodal jezdni była ławka, na której mógł spocząć Protazy, obserwując nieustannie wyrwę i prowizoryczne wokół niej ogrodzenie.

Po dwóch godzinach emeryt poczuł głód i wyjął z kieszeni marynarki pierwszą kanapkę. Przechodzący obok ludzie dziwili się, widząc Protazego w garniturze
i berecie na głowie zajadającego kanapkę, z której wynurzał się dżem morelowy. Na szczęście emeryt czujnie obserwował zachowanie się dżemu, żeby nie pobrudzić sobie ubrania. Wśród przechodniów powstało po kilku dniach przypuszczenie, że Protazy nie ma gdzie mieszkać. Nie chcieli jednak go zaczepiać, więc tak do końca nie wiedzieli, w jakim celu przesiaduje on dzień
w dzień po parę godzin.

Gdy minął tydzień, członkowie komitetu postanowili, że trzeba coś zmienić
w obecnym stanie. Dyżurowali przecież przy wyrwie bez przerwy (w nocy też), ale sytuacja się nie zmieniała. Uzgodnili zatem, że wybiorą się do przedsiębiorstwa komunalnego, aby sprawdzić, czy znaleziono już fundusze na naprawę uszkodzonej jezdni.