Bajki Wuja

Od pewnego czasu emeryt Protazy zaczął interesować się problemami ochrony środowiska. W telewizji oglądał różne programy ilustrujące szkodliwą działalność człowieka dla przyrody, jak zaśmiecanie lasów i rzek, zapylanie powietrza, składowanie niebezpiecznych odpadów.
Temat ten zawsze wywoływał u emeryta zaniepokojenie o dalszy byt na naszej planecie. Sam może niewiele mógł zdziałać, ale wierzył w to, że jeśli zbierze się grupa osób, to łatwiej będzie im wpłynąć na działania decydentów niż gdyby to robiła pojedyncza osoba.
Ta idea Protazego miała się niespodziewanie zrealizować w praktyce. Pewnego wieczora emeryt dowiedział się z telewizji, że w jego mieście planowana jest manifestacja i pochód protestacyjny przeciwko przeznaczeniu części powierzchni pobliskiego parku na cele mieszkaniowe. Oznaczałoby to znaczne zmniejszenie i tak już szczupłych obszarów zieleni i schronienia dla zwierząt, zwłaszcza kaczek, które zwykle w okresie letnim przylatywały do parku, spędzając czas nad lokalnym jeziorkiem. Ta akcja bardzo spodobała się emerytowi. Nigdy nie widział na żywo, jak wygląda taka manifestacja i planowany po niej przemarsz protestujących.
W dniu, w którym miało nastąpić zapowiadane wydarzenie, Protazy już od rana rozpoczął staranne przygotowania. Po spożyciu śniadania, którego główną atrakcję stanowił, jak zwykle, dżem morelowy, Protazy zakładał swój reprezentacyjny strój wyjściowy, czyli trzydziestoletni garnitur, różową koszulę, zielony krawat w niebieskie grochy, buty na skórzanym obcasie i ciemnozielony beret. Taki strój wydawał być się jak najbardziej uzasadniony. Wśród grupy osób, która zapewne tam będzie, emeryt musiał się przecież godnie zaprezentować.
Po kilku minutach Protazy wyszedł z bloku i raźnym korkiem udał się w kierunku parku. Z każdym metrem u emeryta wzmagały się emocje. Oglądanie na żywo jakiegoś wydarzenia po raz pierwszy nie była przecież czymś obojętnym. Po wejściu do parku emeryt udał się nad jeziorko. Stanął jednak za drzewem, by nie rzucać się w oczy i z ukrycia obserwował przygotowania do manifestacji. Początkowo zgromadziła się tam niewielka grupa osób z różnymi transparentami zawierającymi żądania rezygnacji z planu zabudowy części parku. Niektórzy demonstranci mieli na głowie ogromne tekturowe czapki przypominające kaczki.
– To zapewne makiety w obronie tych niewinnych ptaków – pomyślał Protazy.
Z czasem grupa protestujących zwiększała się. Narastał gwar. Nagle pojawili się przywódcy protestu. Wznosili okrzyki typu „Żądamy ochrony kaczek!”, :Precz z budową domów w parku!”, Ich zawołania podchwycili pozostali zgromadzeni.
Po piętnastu minutach protestujący uformowali pochód i wyruszyli po ulicy prosto pod siedzibę urzędu dzielnicy. Ponieważ przemarsz ten nie był zgłoszony do władz dzielnicy, nadjechały dwa samochody policyjne. Z nich rozlegały się przez megafon głosy wzywające do rozejścia się.
Protazy przemieścił się w kierunku ulicy, którą maszerowali manifestanci i stanął tuż przy krawężniku, aby lepiej obserwować przebieg pochodu. Oczywiście uczestnicy tej akcji nie reagowali na wezwania policji i dalej maszerowali całą szerokością ulicy, paraliżując ruch. Kierowcy samochodów zaczęły zawracać przed idącym tłumem, widząc zablokowaną przez niego ulicę. Wśród manifestujących Protazy zobaczył nagle znajomą twarz studenta Ewarysta. Chciał mu nawet pomachać, gdy nagle ktoś, może niechcący, popchnął go od tyłu. Emeryt stracił równowagę i niedużo brakowało, by upadł na jezdnię. Wpadł jednak w tłum demonstrantów, a tam ktoś podtrzymał upadającego emeryta. Idący obok mocno zbudowani młodzieńcy spontanicznie pospieszyli z pomocą, chwytając Protazego za ręce i nogi. W ten sposób wynieśli zdezorientowanego emeryta ponad głowy. Uważali, że ciemnozielony beret, jaki miał na głowie Protazy, doskonale symbolizowałby ideę ochrony środowiska.
Ktoś jednak wpadł na jeszcze inny pomysł. Zdjął ze swojej głowy tekturową makietę kaczki i włożył ją na beret Protazego. Emeryt nie widział bardzo, co się dzieje. Przed momentem bliski był upadku na jezdnię, a zaledwie po paru sekundach falował na rękach umięśnionych młodzieńców nad tłumem manifestantów. Znalazł się w sytuacji, z której nie było wyjścia. Nie miał szans, by się wyrwać z mocnych uścisków dłoni. Ponieważ trzymano go za ręce i nogi, nie mógł też zdjąć z głowy tej tekturowej makiety kaczki. Co więcej, była ona większa niż beret i z każdym krokiem pochodu zsuwała się w dół głowy, zasłaniając w pewnym momencie oczy.
Pochód zbliżał się do siedziby urzędu dzielnicy. Policja, chcąc rozproszyć tłum, ustawiła się pod budynkiem urzędu w zwarty rząd, za którym umieszczono armatki wodne. Gdy manifestanci nie reagowali na wezwania policji, postanowiono uruchomić armatki.
W jednej chwili obfite strumienie wody wystrzeliły w powietrze, wywołując panikę wśród manifestantów. Wszyscy zaczęli uciekać w różne stron. Umięśnieni młodzieńcy posadzili Protazego na jezdni i umknęli. Po chwili przed policjantami nikogo nie było. Został tylko sam Protazy siedzący na środku jezdni i machający chaotycznie rękami, usiłując ściągnąć makietę kaczki z głowy i odsłonić oczy, żeby móc coś zobaczyć.
Tymczasem policjanci zobaczyli, że emeryt stanowi dla nich łatwy łup, którym mogliby się pochwalić przed przełożonymi, że ujęli demonstranta. Chwycili więc Protazego pod ręce i zaprowadzili go wprost do komisariatu. Ponieważ nikt nie zdjął mu z głowy tekturowej makiety kaczki, Protazy nic nie widział. Poczuł tylko, że wprowadzono go do jakiegoś pokoju i posadzono go na krześle.
Po chwili usłyszał znajomy głos:
– Zdejmijcie ten karton z głowy zatrzymanego. Przecież nie będę rozmawiał
z kaczką.
Policjanci posłusznie wykonali polecenie przełożonego i zdjęli makietę kaczki z głowy emeryta.
– To znowu pan, panie Protazy – rzekł komendant. Ponownie pan do mnie trafia, tym razem jako nielegalny demonstrant. Kogo pan tak bronił i jak pan się tam znalazł?
– Panie komendancie – tłumaczył się Protazy – znalazłem się tam zupełnie przypadkowo. Ktoś mnie popchnął, wpadłem w tłum. Potem wynieśli mnie
w górę, na oczy założyli tekturową makietę i potem już nic nie widziałem.
– Rozumiem – rzekł komendant – ale po co pan tam w ogóle przychodził?
– Widzi pan, panie komendancie,- wyjaśniał Protazy/. Byłem tam z czystej ciekawości. Nigdy nie widziałem na żywo takiej demonstracji. Zwłaszcza że chodziło o obronę kaczek, a to takie miłe i łagodne stworzonka.
Komisarz westchnął tylko, machnął ręką i kazał wypuścić Protazego. Emeryt zdążał wolno do domu, machając intensywnie nogami i rękami. Dopiero teraz spostrzegł, że wskutek akcji policji został częściowo zmoczony wodą z armatek. Szedł więc i machał kończynami, licząc na to, że szybciej wyschnie.