Bajki Wuja

Emeryt Protazy lubił oglądać codzienny lokalny program telewizyjny. Czerpał z niego różne ciekawe wiadomości. Pewnego dnia pokazano dużą kolekcję motyli, którą miał jeden z mieszkańców miasta. Fakt ten wywarł duże wrażenie na Protazym, Pomyślał, że on też mógłby założyć taką kolekcję.
Akurat warunki ku temu były sprzyjające. Panowało lato, a więc pora, w której najłatwiej spotkać motyla. Na pewno więcej jest ich na łąkach i polach poza granicami miasta. Dlatego też emeryt podjął decyzję o zorganizowaniu wypadku na peryferie, gdzie może zobaczyć rozległe tereny łąk i pól. Tam zapewne będzie najłatwiej złapać motyla.
Pozostawało tylko rozwiązanie jednej kwestii. W jaki sposób łapać te motyle? Mają przecież skrzydła i latają, więc gołymi rękami trudno by je schwytać. Emeryt postanowił zatem zakupić w sklepie zoologicznym siatkę na motyle. Sklep znajdował się w odległości kilku kilometrów od jego miejsca zamieszkania. Wiązało się to z podróżą po mieście, czyli publicznym pokazaniem się przed ludźmi. Oczywiście w takich przypadkach Protazy musiał wystąpić w swym reprezentacyjnym stroju, czyli w trzydziestoletnim garniturze, różowej koszuli, zielonym krawacie w niebieskie grochy, butach na skórzanym obcasie i ciemnozielonym berecie,
Emeryt przywdział więc ten strój i wyszedł z domu na przystanek tramwajowy. Jak zawsze starał się nie rzucać w oczy i stał z boku, kryjąc się za przystankową wiatą. Chciał bowiem uniknąć różnorodnych komentarzy ludzi na temat jego wyglądu. Uważał, że zawsze powinno się godnie zaprezentować na forum publicznym. Często jednak słyszał, że ludzie mieli na ten temat inne poglądy.
Po chwili nadjechał tramwaj. Protazy wsiadł szybko i zaraz przemieścił się na tył wagonu, bo tam mógł bezpiecznie stanąć obok szyby i wtedy byłby mniej zauważalny.
Po kolejnych dwudziestu minutach Protazy znalazł się w sklepie zoologicznym.
– Dzień dobry, panu – rzekł emeryt do sprzedawcy.
– Dzień dobry – odpowiedział sprzedawca – czego sobie pan życzy?
– Poszukuję siatki – wyjaśnił Protazy.
– Ale jakiej siatki? Mamy różne siatki. Do łowienia ryb, do łapania dużych zwierząt.
– Nie, nie – przerwał mu emeryt. Poszukuję siatki na motyle.
– Na motyle? – zdziwił się sprzedawca. U nas bardzo rzadko ktoś w ogóle kupuje takie siatki. Nie wiem nawet, czy takie mamy. Proszę poczekać, pójdę na zaplecze, może znajdę tam jakiś interesujący pana egzemplarz.
Protazy czekał cierpliwie, po pięciu minutach zjawił się sprzedawca z triumfującą miną:
– Przepraszam, ze tak długo to trwało, ale w zakamarkach naszego magazynu znalazłem ostatnią sztukę. Takich siatek to u nas już prawie nikt nie kupuje. Przepraszam za niedyskrecję, chciałbym zapytać, czy zamierza pan łapać motyle?
– Tak, zgadł pan – odpowiedział Protazy. Zamierzam założyć kolekcję motyli.
– Widzi pan -odpowiedział sprzedawca – u nas ma pan małe szanse na oryginalne okazy. Żeby złapać jakieś efektowne, barwne i rzadkie motyle, musiałby pan pojechać do ciepłych krajów.
– To nie szkodzi – pocieszał go Protazy, Ja dopiero zaczynam moją kolekcję. Od czegoś trzeba zacząć. Na razie zadowolę się naszymi krajowymi okazami, a potem zobaczymy, W każdym razie nie wybieram się za granicę.
Sprzedawca pokiwał głową ze zrozumieniem i wręczył emerytowi siatkę na motyle. Był to dość korzystny zakup dla Protazego, bo z powodu długiego zalegania w magazynie siatka została przeceniona i kosztowała zaledwie pięć złotych. Zadowolony z niedrogiego i cennego narzędzia do motylich połowów emeryt powrócił do domu.
Następnego dnia zbudził się już wczesnym rankiem. Pomyślał, że im szybciej rozpocznie łowy, tym większe szanse będzie miał na złapanie motyli. Po nocy mogą być one jeszcze zaspane i pewnie będą wolniej latać.
Tym razem Protazy przywdział na siebie strój umożliwiający mu swobodne ruchy, a więc cienki sweterek, nieco już wytarte spodnie dżinsowe i reprezentacyjne białe tenisówki. Tak ubrany, z siatką pod pachą, emeryt udał się na przystanek autobusowy. Stamtąd dojechał do pętli, za którą rozciągały się obszerne łąki i pola porośnięte dojrzewającym zbożem.
Protazy spacerował polną dróżką z zarzuconą siatką na ramię i wypatrywał motyli. Zbliżało się południe, bo jednak trochę casu minęło zanim dotarł ma miejsce swych łowów. O tej porze motyle już powinny się gromadnie pojawić nad łąkowymi roślinami. Tymczasem Protazy przemierzył już dobre dwieście metrów i na razie żaden motyl nie wpadł mu w oczy.
W pewnym momencie emeryt zobaczył bielinka. Latał nad łanami żyta. Widocznie skusiły go czerwone maki rosnące wśród wysokich łodyg z dojrzałymi kłosami, Protazy szybko przystąpił do akcji, Chwycił siatkę w obie ręce i zbliżał się do motyla. Nie zauważył jednak, że wszedł w zboże. W tym momencie pojawił się rolnik, który był właścicielem pola. Gdy zobaczył Protazego depczącego żyto, wpadł w złość:
– Gdzie mi tu pan łazi po moim zbożu! – zagrzmiał nagle donośnym głosem. Emeryt tak się przestraszył, rolnika że omal nie wypuścił siatki z ręki.
– Ja,,, tylko chciałem zła…złapać mo… motyla – jąkał się ze strachu.
– Jeszcze czego! Motyli mu się zachciewa! Tam po drugiej stronie drogi jest łąka. Tam są motyle, a nie tu nam moim polu. Precz mi stąd!
Rolnik rozzłościł się nie na żarty. Przestraszony Protazy czym prędzej wycofał się z pola i szybkim krokiem skierował się z powrotem na drogę, a następnie przeszedł na jej drugą stronę, gdzie rozciągała się bujna łąka porośnięta obficie trawą i kwiatami. Tutaj nareszcie emeryt mógł zakosztować polowania, Nad roślinami unosiły się liczne osobniki. Bielinki, cytrynki i admirały pojawiały się przed oczami Protazego, który nie bardzo wiedział, jak zacząć swe łowy Musiał się zdecydować na jakiegoś motyla, bo inaczej nie złapałby żadnego Upatrzył więc sobie pięknego, żółtego cytrynka, który akurat leciał sobie przed jego oczami.
Protazy wykonał potężny zamach siatką, chcąc złapać motyla. Niestety, w tym momencie trafił na nierówność terenu. Potknął się i runął, jak długi, w głębokie zarośla. Nagle usłyszał zdenerwowany glos rozwścieczonego osobnika. Wydawał się mu dziwnie znajomy. Okazało się, że padając na ziemię, Protazy trzymał przed sobą siatkę, która upadła z kolei na głowę… zbira! Akurat wraz ze swymi kompanami urządził sobie spotkanie w zaroślach na wypicie piwka i omówienie przyszłych wspólnych planów.
W pierwszej chwili zbir się zezłościł, ale za chwilę umilkł, bo myślał, że to policja go ujęła. Dziwnym faktem było dla niego tylko to, że policja zarzuca siatki na głowę, które służą raczej do łapania motyli. Gdy jednak po początkowym szoku odwrócił głowę, ujrzał za sobą leżącego w trawie emeryta, który z wybałuszonymi oczami patrzył na niego, zdając sobie sprawę, z kim ma do czynienia.
Pierwszy odezwał się zbir:
– Staruszku, a co ty tu robisz? Czyżbyś mnie pomylił z motylem? Może jesteś jakimś policyjnym szpiegiem?
– Nie, nie, skąd! – bronił się Protazy. Znalazłem się tu przez przypadek. Przyszedłem łapać motyle i nie wiedziałem, że kogoś spotkam w tych zaroślach. Już stąd odchodzę.
Protazy poderwał się na nogi, schwycił siatkę i energicznym krokiem udał się w drogę powrotną. Spotkanie ze zbirem natychmiast odebrało mu ochotę na dalsze połowy motyli.
Zrezygnowany wrócił do domu. Pomyślał trochę i doszedł do wniosku, że właściwie to nic się stanie, jeśli nie będzie miał kolekcji motyli. Przecież do tego musiałby kupić gabloty do ich przechowywania i znaleźć dodatkowe miejsce do zawieszenia całej kolekcji na ścianie. Na pamiątkę tej motylowej wyprawy została mu tylko siatka.