Bajki Wuja

Spotkanie Protazego z bliźniakami poprawiło nastrój emeryta. Bracia zapewniali że z pewnością wybronią go z tej absurdalnej sytuacji, w której z ofiary stał się napastnikiem. Tuż po rozmowie przyszedł do celi strażnik, który stwierdził, że emeryt powinien tymczasowo przebrać się w więzienne ubranie. Obecny wyjściowy ubiór Protazego był już noszony od kilkunastu dni i powinien być oddany do więziennej pralni. Emeryt nie bardzo chciał się rozstać ze swym kultowym odzieniem. Bał się, że pralnia może odbarwić poszczególne części garderoby lub, co gorsza, skurczyć.

Inne rozwiązanie nie wchodziło w rachubę, bo polecenie strażnika było kategoryczne i nieodwołalne. Zaledwie Protazy przywdział więzienne barwy, pojawił się inny strażnik, który stwierdził, że emeryt okresowo musi być przeniesiony do innej celi, gdyż ta, którą zajmował będzie odnawiana.

Po paru minutach Protazy przeszedł do innej celi. Gdy zatrzaśnięto za nim drzwi, rozejrzał się dokoła i nagle stanął, jak wryty, z nieukrywanym przerażeniem. Okazało się, że w tym pomieszczeniu nie był sam. Przy oknie stał bowiem potężnie zbudowany osobnik o ponurym spojrzeniu i z niestarannie ogoloną brodą przypominającą szczecinę. Dłonie miał ogromne. Wydawało się, że mógłby nimi swobodnie wygiąć kraty w oknie lub w drzwiach.
– Istny zbir – pomyślał emeryt.
– Się masz, staruszku – odezwał się do Protazego.
– Dz…dzień d…dobry – zająknął się zdeprymowany emeryt.
– To co, posiedzimy sobie tutaj razem. Za co cię przyskrzynili? – kontynuował zbir.
– Że co proszę? – spytał nieśmiało Protazy.
Pytam, jak tu się znalazłeś – próbował nawiązać dialog zbir.
– Przez przypadek – ze smutkiem oświadczył Protazy.
– Ha, ha, ha – zaśmiał się głośno zbir. Tu nie ma przypadku. Ci, co tu trafiają, musza mieć coś na sumieniu.
– Ja nie mam nic na sumieniu – tłumaczył się Protazy.
– Nic nie masz na sumieniu? – podejrzliwie zauważył głębokim basem zbir. Tu nie wsadzają ludzi za nic. Ja na przykład jestem tu przez te moją kobite. Zaczęła kombinować z jakimś Stachem. Mówiłem jej tyle razy i uprzedzałem. Pilnuj się mnie, Zostaw tego łachudrę w spokoju. Ta jednak, jakby była głucha. Zaczęła mnie wnerwiać i pewnego wieczoru miarka się przebrała. Wziąłem do ręki swój kozik i tak płynnie, ale bardzo delikatnie, przejechałem po jej żeberkach. Trochę krwi się polało, ale tylko odrobinę. Ta wpadła w panikę i zadzwoniła po te niebieskie hieny, czy psy, jak ich tam zwą. Przyjechali i zwinęli mnie, przywożąc do tej celi. Teraz czekam na rozprawę. Ciebie kto tu przywiózł? Psy, czy szakale ?
– Kto? – spytał Protazy.
– Co, nie widzisz? Gdzieś ty bywał? Psy – to ci niebiescy, a szakale – to czarni, ci antyterroryści,
– Wydaje mi się, że to byli ci…, no, ci czarni – niepewnym głosem stwierdził emeryt.
– O, staruszku, to musisz być niezłym aparatem. Boję czołem przed tobą. Czarni przywożą tu takich od grubszych afer. Co tak konkretnie masz, staruszku, na sumieniu? – z uznaniem mówił zbir.
– Ja? Nic, zostałem porwany – wyjaśniał Protazy.
– Zostałem porwany przez bandę Edzia, ale wszyscy z nich uciekli – stwierdził Protazy.
– Brawo, chłopaki – z zadowoleniem odparł zbir. Znów ich wykantowali. Edziu, powiadasz? – spytał po chwili zbir. Znam Edzia. To mój kumpel z dawnych lat. Gdzie on teraz działa? Gdzie was drapnęli?
– W mieszkaniu pani Klaudyny – odparł Protazy.
– Hm, pani Klaudyna. A tak, wiem. Przypominam sobie. Dawno, dawno temu Edziu mnie zawiózł do niej. Co tam u niej? Nadal ma taką dobrą gorzałkę? – dopytywał zbir.
– Nie wiem, czymś nas częstowała, ale nie próbowałem, bo nie piję – wyjaśniał Protazy.
– To ty nie pijesz? – dziwił się zbir Nie wiesz, co tracisz. Teraz to już pewnie za późno, żebyś się nauczył. Widzę, że nie jesteś najmłodszy. Trudno, będziesz żałował. Twoja strata. Zresztą tu i tak nic nie dadzą do picia. Chyba że czarną, gorzką kawę. Wiesz, taki więzienny koniaczek – żartował zbir.
– Gorzką kawę? – dopytywał Protazy.
– Co ty myślałeś, staruszku, że cię może angielskim Liptonem potraktują? – zdziwił się zbir.
Protazy z przymrużeniem oka słuchał opowieści zbira, bo miał trochę inne doświadczenia w zakresie więziennego menu.
– Ja tu byłem parę razy, to znam tutejsze standardy. Mam doświadczenie – chwalił się zbir.
– No dobra, co tak stoisz, siadaj, tam jest twoje łóżko, czy jak tu mówią, prycz. Też nie licz na luksusy. Pewnie w domu masz mięciutkie łóżko z kołderką. Zapomnij o tym. Poza twardą deską, drapiącym kocem i jakimś wojłokowatym wałkiem pod głowę nic więcej nie będziesz miał.
Protazy słuchał monologu zbira z niepokojem. Nie wiedział, jak długo będzie przebywał w tym koszmarnym pomieszczeniu, a na dodatek w wątpliwym towarzystwie zbira, który wydawał się emerytowi nieciekawą postacią.

Nadchodził wieczór. W pewnej chwili zbir zarządził:
– Dobra, staruszku. Noc niebawem, robi się ciemno, pora się zdrzemnąć. Gaszę światło, a ty poznaj smak swojej pryczy.
Światło zgasło i jedynym pragnieniem Protazego było jak najszybsze zaśnięcie. Myślał bowiem, że we śnie szybciej minie czas niezawinionego zesłania co celi.
Niebawem Protazy znalazł się w nieciekawej sytuacji. Oto leżał na łóżku, a nad nim stał odrażający zbir z długim, błyszczącym nożem. Wywijał nim we wszystkie strony, mrucząc grubym, chrapliwym głosem:
– Ha, ha, staruszku, wpadłeś w moje łapska. Doigrałeś się. Trzeba było trafić do innej celi, a tak wcisnęli cię do mojego rewiru. Ja nie lubię towarzystwa. Dlatego cię zręcznie unieszkodliwię. Gdzie cię przedziurkować? Od czego mam zacząć? Co wolisz? Czy najpierw pogłaskać moim kozikiem po twej facjacie, czy może zrobić mały skalpik? Chyba że wolisz od razu finał bez wstępów, czyli cios w serce.
– Nie, nie chcę żadnego ciosu! Niech pan zabierze ten okropny sztylet! – krzyczał emeryt.

W tym momencie Protazy ocknął się. Otworzył oczy i zobaczył smugę porannego słońca wpadającą przez niewielkie okienko celi. Zorientował się, że wszystkie przerażające groźby zbira były tylko snem. Teraz widział zbira już nie we śnie, ale na jawie, jak siedział na swym łóżku i ze skrzywioną minął patrzył na emeryta:
– Aleś poszalał, staruszku. Pół nocy krzyczałeś przez sen coś o jakimś sztylecie. Co minutę wybudzałem się ze snu, bo stale słyszałem twoje krzyki. Strasznie jesteś spanikowany. Musisz wyluzować, kochasiu, bo inaczej wpadniesz w jakąś psychiczną paranoję. Tu trzeba być twardym facetem. Jak zmiękniesz, to już przegrałeś. Mówię ci to ja, doświadczony bywalec tych rezydencji – prowadził więzienny instruktaż zbir.

Emeryt zmęczony nocnymi koszmarami słuchał monologu zbira i dla świętego spokoju przytakiwał głową. Nagle otworzyły się drzwi od celi i stanął w nich strażnik:
– Panie Protazy, idziemy, pana cela już odnowiona. Trochę czuć farbę, ale do tego się pan przyzwyczai.
– Przyzwyczai? – pomyślał Protazy. To ja mam jeszcze się przyzwyczajać? Czyżby zanosiło się na dłuższy pobyt w tym koszmarnym areszcie? – rozważał
w myślach emeryt.
Protazy w towarzystwie strażnika wyszedł do swojej celi, słysząc za sobą głos zbira:
– Ej, staruszku, trzymaj się, nie daj się ani psom, ani kojotom.

Protazy machnął tylko ręką na pożegnanie i wrócił do swego poprzedniego miejsca pobytu.
– W sumie to ten zbir nie był tak straszny, na jakiego wyglądał. Jakoś udało mi się przetrwać z nim ten czas pomyślał z zadowoleniem emeryt.
Minęło parę dni, gdy do celi wszedł jeden ze strażników. Przyniósł Protazemu jego wyjściowy strój z więziennej pralni. Nawet nie uległ uszkodzeniom. Strażnik polecił mu się przebrać w reprezentacyjny ubiór, gdyż na ten dzień wyznaczono termin rozprawy.