1.
Była raz sowa – uszatka błotna,
Do towarzyskich spotkań ochotna,
Miała mieszkanie, gdzie gęste krzaki
I zapraszała tam wszystkie ptaki.
2.
Ponieważ była dosyć bogata,
Gościła chętnie je w swych komnatach,
W każdą sobotę i w każdy wtorek
Tu przybywały na podwieczorek.
3.
Były więc pliszki, były sokoły,
Jastrzębie, kosy, wilgi, dzięcioły,
Przylatywały wróble, słowiki,
Drozdy, sikorki, gile, czyżyki.
4.
Ptaków tych było wcale niemało,
Lecz towarzystwo całe się pchało
Do wnętrz mieszkania sowy-uszatki,
Aby smak poznać jej potraw rzadkich.
5.
Sowa, co imię miała Stefania,
Lubiła robić wykwintne dania,
Bo jej sprawiało moc przyjemności
Dań wymyślanie nowych dla gości.
6.
Robiła z jagód im marmoladę,
Piekła placuszki z brzozowym wsadem
I podawała deser szałowy:
Przybrany miętą krem żołędziowy.
7.
Dań innych była też cała gama,
Które Stefania robiła sama,
Bo chciała, żeby dzięki nim właśnie
Wśród ptaków kwitły stałe przyjaźnie.
8.
Dzięki przyjęciom sowy-uszatki
Ptak każdy zrobił się bardziej gładki,
Na wadze przybrał całkiem niemało,
To tak Stefanii jadło sprawiało.
9.
Tych podwieczorków bywało wiele,
Zdawać się mogło, że przyjaciele
Zawsze się u niej w domu zbierają,
Lecz się niestety tak wydawało.
10.
Wśród gości bowiem też były ptaszki
Kombinatorzy i złodziejaszki,
W czasie każdego ptaków spotkania
Coś zabierały sobie z mieszkania.
11.
To sprytne sroki wodziły okiem
I po suficie, i koło okien,
Szukając, czy tam coś nie wisiało,
Co by się właśnie bardzo przydało.
12.
Niepostrzeżenie za każdym razem
Wylatywały w dziobie z obrazem,
Powynosiły między piórami
Broszki, zegarki z bibelotami.
13.
Po paru takich miłych wizytach
Zginęła rzeczy część znakomita,
Po krótkim czasie bliżej nieznanym
Zostały tylko już gołe ściany.
14.
Kiedy do tego znikły w całości
Ukryte w szafach jej kosztowności,
Sowa-uszatka wszystkim życzliwa
Przestała raptem w dobra opływać.
15.
W tym ptasim tłumie, co głośno gwarzy,
Trudno jej było więc zauważyć,
Kiedy zniknęło niepostrzeżenie
Całe mieszkania wyposażenie.
16.
Z dnia na dzień była coraz biedniejsza,
Zapał do spotkań także się zmniejszał,
Bo przygotować potraw dla gości
Nie miała z czego, mimo hojności.
17.
Przyszłość uszatki była więc marna,
Pusta już prawie była spiżarnia,
Nie miała wyjścia zatem Stefania,
Zmuszona była wstrzymać spotkania.
18.
Gdy zobaczyły to wszystkie ptaki,
Wnet odleciały w pobliskie krzaki,
Nie zaprzątały sobie tym głowy,
Jakie są losy życzliwej sowy.
19.
Tam, gdzie na ziemię opadły szyszki,
Koncerty sobie robiły pliszki,
Wśród sosen smukłych dużych i małych
Beztrosko sobie tak szczebiotały.
20.
Zajęte były także sokoły,
Wzbiły wysoko się ponad doły,
Nad lasem krążąc na silnym wietrze,
Robiły sobie harce powietrzne.
21.
Podobnie wszystkie zwinne jastrzębie
Zaszyły nagle się w lasu głębię,
Pewnie tam trwają już od świtania
Ćwiczenia lotu i polowania.
22.
Zabrakło także i czarnych kosów,
Teraz nie słychać ich dźwięcznych głosów,
Pewnie pomknęły w odległe strony,
Gdzie zabrzmią znowu ich czyste tony.
23.
Nie ma też żadnych wokół dzięciołów,
Teraz szukają gdzieś innych stołów,
Pewnie je znajdą w bukowej korze,
Gdzie każdy dziobem postukać może.
24.
Wilgi też nagle z pola widzenia
Umknęły wszystkie bez wyjaśnienia,
Tego zniknięcia nie wytłumaczą,
Pewno się teraz gdzie indziej raczą.
25.
A stado wróbli wcale niemałe
Pomknęło razem, jak oszalałe,
Na polach teraz spotkać je można,
Gdy na swych nóżkach skaczą z ostrożna.
26.
Nie pojawiły się też słowiki,
Uciekły dalej w krajobraz dziki,
Niezbyt zmartwione Stefanii losem
Będą tam teraz zachwycać głosem.
27.
Drozdów też nie ma, darmo ich szukać,
Do drzwi uszatki nikt z nich nie puka,
Zaszyły pewnie się gdzieś w gęstwinie,
Może nad stawem albo przy młynie ?
28.
Pouciekały również sikorki,
Szczególnie tłustych straw amatorki,
Zwłaszcza, gdy zimą przyjdą zadymki,
Lubią spróbować sobie słoninki.
29.
Nie upłynęły nawet dwie chwile,
Gdy z oczu znikły także i gile,
Znalazły sobie odległe drogi,
Przy których rosną czerwone głogi.
30.
Nie słychać żadnych już ptasich krzyków,
W nich także nie ma głosów czyżyków,
Jak inne ptaki, niewdzięczne były,
Stefanię samą pozostawiły.
31.
Siedzi więc smutna sowa-uszatka,
Spuściła głowę, spogląda z rzadka
I myśli sobie: ”Tak dużo gości,
A w nich, niestety, mało wdzięczności”.
32.
I nagle patrzy, gdy tak się biedzi,
Że na gałęzi szczygiełek siedzi,
Pociesza w cichych słowach Stefanię,
Że jeszcze kiedyś na nogi wstanie.
33.
„Uciekli wszyscy – to gest niegrzeczny,
Ja jednak jestem stale ci wdzięczny,
Choć dysponuję dość małym dziobem,
Tobie w kłopotach zawsze pomogę.
34.
Polećmy razem w lasu wnętrzności,
Tam nazbieramy znów kosztowności,
Znajdziemy także obrazy nowe,
Co zajmą w domu ścian twych połowę.
35.
Nie minie miesiąc, a daję słowo,
Że lśnić mieszkanie będzie na nowo,
Gdy odnowimy twe kosztowności,
Uśmiech na twarzy znowu zagości”.
36.
Uszatka zaraz się ożywiła
I taka myśl się u niej zrodziła:
„Szczygiełek chociaż jest taki mały,
To nie tchórzliwy – wierny, wytrwały”.
37.
Z tego zaś płynie wniosek na życie,
Czego wy może też doświadczycie,
Przyjaciel tylko ten jest prawdziwy,
Co nawet w biedzie chce być życzliwy.