W pewnym mieście zbudowano supermarket. Piękny, okazały budynek o białych ścianach. Bialutkich, jak płatki śniegu, bo do pomalowania użyto najlepszej farby, jaką można było nabyć na rynku. Supermarket ułatwiał ludziom zakupy. Nie musieli już biegać po całym mieście od sklepu do sklepu, aby kupować różne produkty. Teraz mogli znaleźć je pod jednym dachem. Dach ten był piękny, czerwony, z daleka widoczny, prawie do granic miasta, a przede wszystkim szczelny. Żadna kropla deszczu, żaden płatek śniegu, żadna kulka gradu nie przecisnęły się przez niego. Zauważyła to pewna, mała biedronka, która, chcąc skryć się przed chłodem i wilgocią, niezauważona wfrunęła do wnętrza supermarketu. Pod samym sufitem znalazła sobie kryjówkę, z której mogła spoglądać z góry na to, co się dzieje na całym terenie. W supermarkecie znajdowały się różne działy.
Był dział odzieżowy, gdzie na długich wieszakach wisiały damskie sukienki, spódnice, żakiety i płaszcze. Obok, na podobnych wieszakach znaleźć można było męskie marynarki, spodnie i kurtki. Stały też tam mniejsze wieszaczki z odzieżą dziecięcą. Ubrania, które tam wisiały, były podobne do tych dla dorosłych, tylko trochę mniejsze. Wszystkie te ubrania miały najróżniejsze kolory. Można było od nich dostać zawrotu głowy. Tuż obok znajdował się dział ze sprzętem radiowo-telewizyjnym. Większe i mniejsze telewizory dumnie wystawiały na widok ludzi swoje lśniące ekrany, pokazując, ile radości mogą dać, wyświetlając różne programy. Były też tam odbiorniki radiowe. Jedne z antenami, inne bez. Jedne z głośnikami, drugie bez, bo te miały je wbudowane do swego wnętrza. One też kusiły oczy wieloma gałkami i kolorowymi obudowami. A jeśli do tego dodamy całą armię tabletów, smartfonów, telefonów i jeszcze całą masę innych, drobniejszych sprzętów, to widać, jaki wiele rzeczy krył w sobie potężny budynek supermarketów. To jeszcze nie wszystko. Obok był dział sportowy. Ileż tam rowerów, piłek, rakiet tenisowych, łyżew, nart, koszulek, spodenek. Długo trzeba by wyliczać wszystkie te kolorowe skarby wiszące lub leżące i czekające na klientów. Najciekawiej było jednak w dziale spożywczym. Zamieszkiwały go różne produkty: słodycze, warzywa, owoce, mięsa, wędliny, pieczywo i wiele innych. Pewnego dnia przywieziono do supermarketu nową dostawę wędlin. Bardzo smacznych i pachnących, opakowanych w barwne folie i papiery z dużymi napisami. Wszystko po to, aby przyciągnąć uwagę klientów. Dostarczone wędliny wyładowano z samochodu i ułożono w ladzie chłodniczej. Wśród wielu grubych szynek i baleronów, trochę chudszych od nich polędwic, długich kiełbas i różnych innych pasztetów, kaszanek i salcesonów znajdowała się paróweczka. Nie była to zwykła paróweczka. Gdy tylko ułożono ją w ladzie, zaczęła spoglądać w stronę jej mięsnych sąsiadów i uśmiechać się do ponurych szynek i zamyślonych baleronów, nieco przestraszonych nowym miejscem, w którym się znalazły. Paróweczka zaś czuła się swobodnie. Grzecznie leżała w chłodnej ladzie, nie rozpychając się swym wąskim i smukłym ciałkiem. Zresztą, po co miałaby się rozpychać, skoro wcale jej nie było ciasno. Co innego z potężnymi szynkami i baleronami. Ich wielkie, okrągłe bryły przylegały ciasno do siebie, co na pewno nie było dla nich powodem do zadowolenia. Jak mogły się rozpychać, czy w ogóle ruszać, skoro dla takich brył nie było w ladzie już wolnego miejsca. Co innego paróweczka. Była bowiem paróweczką czarodziejską, obdarzoną darem chodzenia. I to na swojej jedynej, smukłej i długiej nóżce. Mimo to nigdy się nie przewracała. Wieczorem, gdy ostatni kliencie wyszli z supermarketu i wszystkie drzwi zostały zamknięte, a pozostawiono tylko blade oświetlenie, paróweczka opuszczała swoją ladę i wychodziła na zwiedzanie działu spożywczego. Leżące obok wędliny, a także będące w pobliżu różne mięsa – karkówki, żeberka, schaby – aż zieleniały z zazdrości, że taka mała paróweczka leciutko wyskakiwała sobie z lady na podłogę supermarketu. One zaś musiały tkwić bez ruchu stale w tej samej pozycji. To już stawało się takie nudne, że aż trudne do zniesienia. Dziwiły się zwyczajom paróweczki i tylko szeptały między sobą: „Cóż to za zwyczaje, żeby nocą wędrować po sklepie i znikać na kilka godzin ? Przecież parówki nie umieją chodzić !” Nie rozumiały, skąd się wzięła ta szczególna paróweczka. Tylko ona miała czarodziejskie właściwości i dlatego mogła robić to, czego inne produkty nie potrafiły. Paróweczka, dzięki temu, że była mała, umiała się chować wśród dużych wędlin. Przez to sprzedawca jej nie zauważał i nie mógł wyjąć paróweczki, aby ją sprzedać. Pewnej nocy paróweczka postanowiła odwiedzić regał ze słodyczami. W ogóle, to trzeba powiedzieć, że w dziale spożywczym nie działo się najlepiej. Wszystkie produkty chciały udowodnić, że to one są najlepsze, najładniejsze, najbardziej dorodne, ubrane w najbardziej efektowne opakowania. Każdy z produktów dumnie wypychał się do przodu przed swych sąsiadów, żeby pokazać się klientom. Takie zachowanie rodziło ciągłe kłótnie. Nawet w nocy było słychać groźnie i nerwowe szepty, a czasem nawet krzyki, gdy produkty toczyły ze sobą spory. Kiedy paróweczka dotarła do półek, na których leżały słodycze, zobaczyła mnóstwo bombonierek, batoników, chałw, ptasich mleczek, czekolad, cukierków. Gdy wszystkie te kolorowo ubrane słodkie stwory ujrzały paróweczkę, krzyknęły przestraszone: „ Co tu w naszym otoczeniu robi ta paróweczka ? Dlaczego chodzi po całym supermarkecie ?” Zaczęły przekrzykiwać się nawzajem, jakby zobaczyły jakiegoś wielkiego łakomczucha, który chciał je wszystkie na raz zjeść. Paróweczka nie przestraszyła się tych krzyków. Powiedziała im, że niepotrzebnie wpadają w panikę. Ona przyszła tu z króciutką wizytą, tak na dwa słówka. Chciała tylko zapytać, jak im się żyje na tym regale, czy półki nie są dla nich za twarde, czy cukierkom nie jest za ciasno, kiedy tak leżą w zamkniętym opakowaniu. Czy czekoladom nie jest za gorąco swoich srebrnych, szczelnych papierkach. Słodycze, słysząc słowa paróweczki, zaniemówiły z wrażenia. Jeszcze nikt do tej pory tak miło się do nich nie odezwał. Przez całe dnie słyszały bowiem tylko narzekania klientów. A to opakowania im się nie podobały, a to chałwa się pokruszyła, a to czekolada chyba jest pęknięta, a to cukierki są posklejane. Nic dziwnego, że takie narzekania klientów denerwowały słodycze , którym ten wrogi nastrój się udzielał. Dlatego stale ze sobą się kłóciły i mówiły, że, wbrew opiniom klientów, to one są najlepsze, najsmaczniejsze i najlepiej wyglądające. Szczególnie kłótliwe były dwa wielkie bloki czekoladowe owinięte w błyszczące sreberka z różnymi kolorowymi napisami. Uważały, że skoro są największe ze słodyczy, to powinny mieć największe przywileje. Jednego z nich nazywały słodycze Makarym, a drugiego – Polikarpem. Nikt nie wie, dlaczego nadano im takie imiona, ale to już jest tajemnica słodyczy, której ludzie nie rozumieją. Polikarp i Makary nie tylko kłóciły się z innymi słodyczami, ale przede wszystkim pomiędzy sobą. Każdy z nich chciał być przywódcą wszystkich słodyczy i nie dzielić się władzą z nikim. Mruczały grubymi głosami do siebie, przesyłając sobie teksty pełne groźnych słów i pogróżek. Całe szczęście, że nie miały nóg i nie mogły się poruszać, bo na pewno by się pobiły. Gdy więc słodycze usłyszały miłe słowa paróweczki, zmieniły zupełnie swoje zachowanie. Z wrażenia bombonierkom aż zadrżały wieczka, czekoladom i cukierkom zaszeleściły papierki, a batoniki omal nie pospadały z półek. Wszystkie słodycze zawołały do paróweczki: „Dziękujemy ci, że odmieniłaś nam ponure chwile. Przychodź do nas każdej nocy, abyśmy mogli spędzić ze sobą choć klika przyjemnych minut”. „Chętnie” –odrzekła paróweczka – „ale teraz muszę wracać do swej lady, bo świt wstaje i zaraz sprzedawcy przyjdą do pracy, a klienci tłumnie znów wypełnią supermarket”. Powiedziawszy to, paróweczka na swej jedynej, smukłej nóżce zgrabnie przemieściła się do swojej lady i grzecznie ułożyła się wśród wędlin. Ukryła się, jak zwykle, na dnie przed okiem sprzedawcy i klientów, żeby przypadkiem nie została zabrana i położona na wadze. Wtedy nie zobaczyłaby już tego supermarketu. A że była bardzo ciekawa i chciała poznać jak najwięcej świata, szkoda byłoby opuścić to pomieszczenie. Tak przeleżała sobie przez cały dzień. Następna noc była jaśniejsza, bo księżyc akurat wyszedł spoza chmur i przez małe okienka blisko sufitu jego światło padało do wnętrza supermarketu. Dzięki temu paróweczce łatwiej było poruszać się po całym dziale spożywczym. Tym razem postanowiła odwiedzić warzywa. Była ich na półkach wielka rozmaitość. Smukłe, zielone ogórki wiły się, jakby były wężami. Wszystkie w podobnych, zielonych płaszczykach od stóp do głów. Obok, okrągłe, jak kule, piętrzyły się czerwoniutkie pomidory z zielonymi czuprynkami, trochę potarganymi, jak nieuczesane włosy. Tuż przy nich trochę niekształtne, kuliste selery. Może nie tak kolorowe, ale widoczne, bo też nie należą do najmniejszych warzyw. Razem z nimi, zwykle po sąsiedzku, ułożone były smukłe biało-zielone pory, zakończone małymi kosmykami u dołu. Na następnej półce znaleźć można było cały tłum jednonogich marchewek ubranych w identyczne czerwonawe kombinezony. Ich białe siostry – pietruszki – też tam były. Niektóre z zielonymi włosami, zwykle wyrastającymi im na wiosnę. Jeśli ktoś szukał kalarep, to też je tam znalazł. Ich grube jasnozielone brzuszki z czuprynami o takim samym kolorze przyciągały uwagę klientów. Spotkać też można było zielone strączki kryjące w sobie kulki groszku i różnokolorowe papryki. Niektóre pokaźnych rozmiarów. Żadne jednak z warzyw nie mogło się równać z dwiema ogromnymi dyniami: Klotyldą i Hermenegildą. Leżały one na najniższej, specjalnie wzmocnionej półce, która mogła udźwignąć ich potężne ciała. W towarzystwie tych wspaniałych warzywnych okazów paróweczka wydawała się być jakimś niedostrzegalnym, niewiele znaczącym stworkiem. Tam to dopiero było głośno. Tyle różnych warzyw, a każde z nich chciało się pokazać z jak najlepszej strony. Nic dziwnego, że kłóciły się te same warzywa pomiędzy sobą oraz z innymi warzywami. Podobnie, jak Polikarp i Makary, tak i Klotylda z Hermenegildą uważały się za najważniejsze warzywa i grubymi głosami stale mruczały niezadowolone tak głośno, że aż drżała kamienna podłoga. Na wyższych półkach najgłośniejsze były dwie największe ze wszystkich marchewki: Petronela i Gabriela oraz burak Barnaba. Barnaba stale dokuczał tym marchewkom, mówiąc, że są jakieś krzywe, z różnymi wyrostkami na ich łodygach i że mają różne plamy na swych czerwonawych marchewkowych ciałach. Z kolei marchewki, jak siostry bliźniaczki, odgryzały się Barnabie słowami równie głośnej krytyki. Że taki gruby i niezgrabny, że ma łysą głowę, bo obcięto mu zielone liście, że sapie po nocy, przeszkadzając innym. Po stronie marchewek stała też dorodna czerwona papryka Pelagia, której też bardzo przeszkadzało sapanie Barnaby. Wspierały ją w tych narzekaniach na wielkiego buraka również inne papryki, zarówno czerwone, jak i zielone, żółte i pomarańczowe. Miały już dość zakłócania ich spokoju przez nieprzerwane odgłosy zadyszanego Barnaby. Ten wrogi nastrój udzielał się nawet najbardziej delikatnym warzywom. Sałata też groźnie podnosiła swe liście, rzodkiewki związane w pęczku ruszały czerwonymi główkami, okazując swoje niezadowolenie. Szczypiorki i koperki szeleściły, jak suche liście, chcąc pokazać, że one, choć cieniutkie, też mają prawo do głosu. Na widok paróweczki przerwały nagle kłótnie i wykrzyknęły: „Kto tu do nas przybywa w takiej długiej skórze? Paróweczka ? Czego tu szukasz ?” Paróweczka odpowiedziała im podobnie, jak słodyczom. Że przyszła tu z króciutką wizytą, tak na dwa słówka i chciała zapytać, jak im się żyje na tych półkach. Czy ogórki nie przygniotły swych długich ciał, gdy tak ciasno leżą ułożone obok siebie. Czy pomidory za bardzo nie zmiękły , czy marchewka i pietruszka przypadkowo nie zderzyły się i nie zrobiły sobie guzów na swych białych i czerwonawych smukłych ciałach. Gdy paróweczka tak każde warzywo zapytała, wszystkie one zamilkły zdziwione. Całe dnie kłóciły się ze sobą, chwaliły swą urodę i śmiały się z innych warzyw , uważając je za brzydsze od siebie. Stale ponure i zdenerwowane, a tu ktoś do nich mówi takim dźwięcznym głosikiem i pyta o ich zdrowie i warunki życia. Zawstydziły się wszystkie warzywa, że są takie niedobre i złośliwe. Nigdy bowiem nie słyszały, aby ktoś do nich tak uprzejmie się zwracał. Nawet kiszone ogórki, które stale tak się biły ze sobą w beczce, że aż było słychać pluski wody, uspokoiły się. Wszystkie warzywa namawiały paróweczkę, aby została wśród nich i przemawiała swym łagodnym głosikiem, który sprawiał im wiele radości i wprowadzał spokój w ich życiu. Paróweczka powiedziała im, że nie może tu pozostać, gdyż musi przebywać w ladzie chłodniczej, bo w przeciwnym razie by się zepsuła. Musiała więc wracać do swojego zimnego mieszkania, żeby nie zzieleniała z powodu zbyt wysokiej temperatury. Po tych słowach paróweczka na swej zwinnej nóżce w szybkich podskokach wróciła do lady i, jak zwykle, wtuliła się pomiędzy opasłe balerony i szynki, żeby nie było jej widać. Gdy nadeszła kolejna noc, paróweczka swoim zwyczajem znów wyskoczyła z lady na kamienną podłogę supermarketu i ruszyła w nowe rejony działu spożywczego. Wokół jednak nie słychać już było wrogich szmerów i sporów ani wśród słodyczy ani też wśród warzyw. To paróweczka tak ich odmieniła, że przestały się chwalić i pysznić. Teraz leżały spokojnie. Może śniła im się paróweczka mówiąca im miłe słowa. Jednak nie wszędzie było tak cicho. Paróweczka minęła półki i regały ze słodyczami i warzywami, docierając do miejsca, gdzie leżały sery. Tam nadal było po staremu. Groźne głosy, brzydkie słowa były na porządku dziennym, a raczej nocnym. Wielkie żółte kręgi serowe stale narzekały, że mają za mało miejsca na półce. Każdy chciał być ważniejszy niż jego sąsiad i dlatego bez przerwy się przepychały to w jedną, to w drugą stronę. Całe szczęście, że nie pospadały z półek, bo zrobiłby się niemały hałas i wielkie zamieszanie. Strażnicy mogliby wtedy pomyśleć, że ktoś w nocy wszedł do sklepu i chce coś zabrać. Jak zawsze, najgłośniejsze były te największe. Były tym trzy olbrzymie kręgi serowe, jak opony do samochodu. Wyglądały, jak trzej bracia podobni tak do siebie, jakby były trojaczkami. Nazywały się: Wieńczysław, Żelisław i Stanisław. Cały czas walczyły ze sobą o miejsce na półce tak zaciekle, że inne, mniejsze kręgi nie chciały z nimi zadzierać i odsuwały się nieznacznie ku brzegowi półki. Nie gorsze od nich były sery w plasterkach. Niby mniejsze niż kręgi, ale wcale nie mniej kłótliwe. Mówiły, że zapakowane są w folie i że im za ciasno, że się przyklejają do siebie, co źle wpływa na ich urodę. Dlatego nie chcą ich brać kupujący i przez to muszą leżeć na tych półkach w nieskończoność. Paróweczka przystanęła przed serami i przyglądała się im spokojnie. Sery, widząc to, zamilkły, jak na komendę. „Kto tu przyszedł ?” – pytały siebie. „Paróweczka ? Co ona tu robi ? Kto pozwolił jej przyjść ?”. Paróweczka znów, jak poprzednio, odpowiedziała im tak, jak słodyczom i warzywom. Że przybyła tu z króciutką wizytą, tak na dwa słówka, że chciała zapytać, jak im się żyje na tych półkach. Również i sery zamilkły zdziwione. Nie słyszały bowiem tak miłego głosiku. Nie spotkały też dotąd nikogo, kto by zapytał o ich warunki życia. Serom także się spodobały słowa paróweczki. „Po co się stale kłócić ?” – pytała ich. „Weźcie przykład ze słodyczy i warzyw. Też stale towarzyszyła im złość, pycha i zawiść. A teraz u nich cisza i spokój”. „Tak, to prawda” – przyznały sery. Te wielkie w kręgach i te małe w plasterkach przyznały, że lepiej żyje się w zgodzie. One też chciały, aby paróweczka została z nimi, bo znacznie lepiej czuły się w jej towarzystwie. Niestety, paróweczka musiała wracać do lady, bo zaczęło już świtać, temperatura wzrastała, a to dla niej zaczynało być groźne. Jak zawsze, szybko przybyła do swojego miejsca i usadowiła się w kąciku, ukrywając się zgrabnie przed oczami sprzedawcy. Kolejnej nocy wybrała się paróweczka do działu pieczywa. Ileż tam było przeróżnych chlebów ! Białe, i razowe, okrągłe i podłużne, duże i małe, gładkie i chropowate. Obok całe stosy bułek. Były tam zwykłe kajzerki, bułki z ziarnami, z makiem, z serem i całą masą innych dodatków. Nie zabrakło też miejsca dla okazałych rogali, które swą lśniącą skórką kusiły oczy klientów. Niestety, tu również atmosfera nie była dobra. Wielkie chleby uważały, że są ważniejsze od tych mniejszych i że należy im się więcej miejsca na półkach. A o bułeczkach to już miały najgorsze zdanie. Że takie małe i na krótko wystarczają, że nikt się nimi nie odżywi. Chleb natomiast to każdy poczuje, jak zje. Może przynajmniej się nasycić. Z kolei bułki odpowiadały im chórem, że są bardziej smaczne niż chleby i że szczególnie dzieci chętniej jedzą bułki niż chleb. Wszystkich jednak zagłuszała ogromna chałka Brygida. Miała chyba z pół metra długości, a na jej wierzchu lśnił warkocz spleciony z długich wałków ciasta. Kiedy wszystkie te bułki, chleby, rogale i inne pieczywa zobaczyły paróweczkę, zamilkły w jednej chwili. Po chwili milczenia zapytały: „Czego tu szukasz, paróweczko ? Czego od nas chcesz ?„ Na to paróweczka swoim zwyczajem odrzekła, że wpadła tu z króciutką wizytą, tak na dwa słówka, aby zapytać, jak tu się żyje tym wszystkim bułkom, chlebom i rogalom. One też się zdziwiły tekstem paróweczki, bo nigdy takiego stworka o milutkim głosiku nie widziały. Stale skłócone ze sobą, pyszniące się przed innymi, wychwalające swe wypieczone grzbiety, zrozumiały, że można zmienić swoje zachowanie i porzucić wszelkie niepotrzebne spory. Również i na pieczywa paróweczka tak zbawiennie działała, że chciały ją zatrzymać u siebie. Niestety, co wieczór paróweczka powtarzała to samo. Musi wracać do lady, bo przebywanie zbyt długo w wysokiej temperaturze zaszkodziłoby jej. Jak zawsze, paróweczka dotarła do lady i sprytnie ukryła się w kąciku. Sprzedawca znów jej nie zauważył, więc udało jej się pobyć w supermarkecie kolejny dzień. Gdy zapadł zmierzch, paróweczka postanowiła odwiedzić nowe rejony, z których najbliżej było do działu owoców. Tu też trwały ciągłe spory i kłótnie. Żółto-czerwone jabłka przekrzykiwały się z zielonymi, to samo robiły żółte gruszki z szaro-zielonymi, duże pomarańcze śmiały się z małych mandarynek, że są takie nieduże. Pod nimi na sąsiedniej półce pyszniły się ogromne bryły arbuzów pasiastych, jasno- i ciemnozielonych kubrakach zakrywających ich całe kuliste ciała. Największy z arbuzów – Anatol – uważał się za króla działu owoców i chciał rządzić wszystkimi. Na to oczywiście nie godziły się pozostałe owoce i zagłuszały tubalny głos Anatola próbującego pokazać im, kto tu jest najważniejszy. Były tam też i banany przypominające kształtem rogale. On również chciały zwrócić uwagę na to, że są atrakcyjne. Żaden bowiem z owoców nie jest tak zgrabnie zakrzywiony, jak one. Nawet truskawki, choć małe, nie chciały być gorsze i cieniutkimi głosikami chciały przekrzykiwać większe od nich owoce. A ponieważ była ich cała masa, tysiące piszczących truskawkowych głosików robiło dość pokaźny hałas. Jeśli do tego dodamy podobne masy czereśni i wiśni, które też nie były spokojne, możemy sobie wyobrazić, jakie panowało tam zamieszanie. Wszyscy kłócili się ze wszystkimi i przekrzykiwali się nawzajem. Kiedy paróweczka stanęła przed tymi wszystkimi półkami pełnymi złoszczących się owoców, nastąpiło ogólne zaskoczenie. Z minuty na minutę na kolejnej półce robiło się coraz ciszej, aż w końcu wszystkie owoce umilkły. Wtedy swym grubym głosem odezwał się arbuz Anatol, pytając paróweczkę, dlaczego tu przyszła. Podobnie, jak dotychczas, paróweczka odpowiedziała, że przybyła tu z króciutką wizytą, tak na dwa słówka, że chciała zapytać, jak się wszystkim mieszka na tych półkach. Żyjące cały czas kłótniami owoce zdziwiły się, słysząc, że jest ktoś, kto się o nie martwi, że chce z nimi inaczej porozmawiać . Bez hałasu i złości, bez pychy i przechwalania się, kto jest lepszy i ładniejszy. Owocom tak się spodobały słowa paróweczki, że zgodnym chórem wykrzyknęły: „ Paróweczko, zostań tu z nami, przy tobie czujemy się o wiele lepiej i już się za sobą nie kłócimy !” Paróweczka poczuła, że zaczęło się robić ciepło i musiała wracać do swojej lady. Na liczne prośby owoców obiecała, że będzie przychodzić w odwiedziny co noc. Po powrocie do lady paróweczka zmęczona nocną wędrówką, słuchaniem tych wszystkich kłótni i krzyków szybko ulokowała się w swym kąciku i zasnęła. Tylko grube szynki i tłuste balerony plotkowały ze sobą, co też ta paróweczka wyczynia, że każdej nocy gdzieś znika i wraca dopiero o świcie. Minął kolejny dzień. Po długim śnie paróweczka obudziła się i wypoczęta ruszyła znów na zwiedzanie nowych obszarów działu spożywczego. Tym razem dotarła do wysokiej ściany, przy której stały niezliczone ilości butelek z najróżniejszymi napojami. Przez plastikowe, butelkowe ubrania można było zobaczyć zwykłą, bezbarwną wodę, oranżady, ciemną Coca-Colę, żółte, czerwone, pomarańczowe i zielone napoje owocowe. One wszystkie też chciały pokazać, jakie są atrakcyjne dla klientów. Bulgotały groźnie wewnątrz butelek , chcąc przekazać swoim płynnym sąsiadom informacje o swoich zaletach i wyższości nad innymi. Z kolei sąsiedzi też nie byli dłużni. Trwała więc stała wymiana wielu słów, z których rodziły się wieczne spory. Tak się zaciekle spierały, że aż słychać było ich bulgotanie w butelkach. Gdy tylko zobaczyły paróweczkę, zaraz się uspokoiły. Pierwszy raz zjawił się bowiem ktoś nowy spoza ich grona. Spytały więc paróweczkę, co tu robi. A ona niezmiennie odpowiadała tym samym tekstem. Że przybyła tu z króciutką wizytą, tak na dwa słówka, że chciała tylko zapytać, jak się czują i jak im się wiedzie, gdy tak stają zamknięte w ściankach butelek. Napoje zdziwiły się bardzo, bo tak jak w innych działach, również i do nich nikt dotąd nie mówił tak miłych słów. A przy tym paróweczka wdzięcznie kołysała swym długim, smukłym ciałem i stale się uśmiechała. One też chciały, żeby paróweczka pozostała z nimi na dłużej. Gdy usłyszały, że musi wracać do lady, prosiły ją, by mogła odwiedzać ich co nic. Od tej pory w całym dziale spożywczym zrobiło się cicho i zapanował spokój. Wszystkie znajdujące się tam produkty zaprzestały kłótni i zaczęły odnosić się do siebie życzliwie. Opowieści o paróweczce przenikały też do innych działów. Wielkie, dumne telewizory i komputery, marynarki i sukienki pytały się nawzajem: „Kim jest ta paróweczka ? Co takiego zrobiła, że nie słychać już kłótni i hałasów ?” Pewnego dnia paróweczki zabrakło. Czekały na nią słodycze i warzywa, sery i pieczywa, sery i pieczywa, owoce i napoje. Zadawały sobie bezustannie jedno pytanie: „ Co się stało z paróweczką ? Gdzie się podziała ?”. Może sprzedawca dostrzegł ją wreszcie w ladzie i sprzedał komuś. Paróweczki nie było, ale pozostało to, co stało się jej wielką zasługą. Sprawiła, że wśród wszystkich produktów zapanował spokój i przyjaźń. Przestały się do siebie źle odnosić i chwalić się, że są lepsze niż inni.
Wszystkie te wydarzenia obserwowała z góry mała biedronka, która ulokowała się pod sufitem supermarketu. Po zniknięciu paróweczki westchnęła tylko i po cichu westchnęła:
„No tak, wiele różnych rzeczy dzieje się na Ziemi, ale najpiękniejsze są wielkie dzieła małych stworzeń”.