Bajki Wuja

Nadchodziły Święta Bożego Narodzenia. Jak zawsze z tej okazji większość osób poszukiwała karpia na wigilijną wieczerzę. Również i emeryt Protazy zamierzał dokonać zakupu tej tradycyjnej ryby. Zwykle święta spędzał samotnie, więc kupował tylko filety. Postanowił jednak tym razem zrobić wyjątek i kupić żywego karpia.
Już na kilka dni przed Wigilią Protazy zobaczył, że w najbliższym sklepie sprzedawane są żywe karpie. Pomyślał, że lepiej kupić karpia zawczasu, aby uniknąć później niepotrzebnego tłoku w miarę zbliżania się świąt. Miał przecież w domu wannę, więc nic nie przeszkadzało, żeby takiego karpia do niej włożyć. Niech sobie popływa do Wigilii, a potem będzie można go zabić i odpowiednio przyrządzić.
Protazy zrobił tak, jak zadecydował. Kupił karpia, który się trochę szamotał w torbie, ale po przyjściu do mieszkania został wpuszczony do wanny wypełnionej wodą. Ryba od razu poczuła się lepiej i żwawymi ruchami przemierzała dystans od jednego końca wanny do drugiego.
Protazy starannie pielęgnował swą pływającą zdobycz. Codziennie wsypywał do wanny bułkę, którą karp połykał z dużym apetytem. Mijał dzień za dniem i tak nastał dzień Wigilii. Nagle Protazy zorientował się, że musi tego karpia wyjąć z wanny i zabić, żeby w ogóle mieć tradycyjną potrawę na święta. Żal mu się zrobiło tego biednego zwierzęcia. Tyle dni go doglądał, wymieniał wodę w wannie, czasem nawet go głaskał. Karp musiał się z tym czuć dobrze, bo podczas pobytu w wannie znacznie urósł. Protazy postanowił więc zostawić karpia w spokoju, a na Wigilię dostał jeszcze w sklepie mały filet, który w pełni zaspokajał potrzeby żywnościowe samotnego emeryta.
Minęły święta, zbliżał się Nowy Rok, ale emeryt nie rozstawał się ze swym rybnym towarzyszem. Przyzwyczaił się już do codziennych obrzędów związanych z utrzymaniem karpia w wannie.
Mijały dni, a sytuacja ulegała zmianie, Karp rósł w oczach, jakby doceniając opiekuńcze starania emeryta o jego dobro. W niedługim czasie tak bardzo się rozrósł, że zajmował prawie pół wanny.
Protazy zaczął się poważnie martwić o losy swego współmieszkańca. Dłużej przecież nie mógł go trzymać w wannie. Co by było, gdyby rozrósł się do jej całych rozmiarów? Przekształciłby się wtedy w jakiegoś rybnego potwora, który jeszcze by pożarł wątłego emeryta.
Protazemu nie pozostawało więc nic innego, jak tylko wynieść karpia z mieszkania i wrzucić go do jakiegoś zbiornika wodnego. Pora nie była, niestety, sprzyjająca, bo w zimie akweny są na ogół zamarznięte, więc wrzucenie ryby do wody nie było proste.
Protazy był jednak człowiekiem litościwym i nie chciał skazywać biednego zwierzęcia na zagładę. Postanowił więc przyjść mu z pomocą i wybawić z wannowej niewoli.
Pewnego mroźnego poranka Protazy przywdział gruby sweter i zimową kurtkę. Wyciągnął dużą bawełnianą torbę na zakupy, w której zamierzał umieścić karpia. Poza tym przygotował sobie małą siekierkę, którą trzymał od wielu lat pod wanną. Chciał jej użyć do ewentualnego przecięcia lodu na powierzchni zamarzniętej wody. Musiał jednak podjąć decyzję, do jakiego akwenu wrzucić rybę. Niedaleko jego domu przepływała rzeka, a nieco dalej był duży staw. Emeryt uznał, że dla karpia lepszy będzie staw i tam postanowił się udać.
Najpierw jednak musiał wyjąć wyrośniętą mocno rybę z wanny i umieścić ją w torbie.
Wszedł więc do łazienki i chciał spuścić wodę z wanny. Karp poczuł chyba zbliżającą się zmianę w jego spokojnym życiu, bo zaczął wykonywać nerwowe ruchy, W pewnym momencie mocno machnął ogonem, a wzburzona w wyniku tego woda trysnęła do góry prosto w twarz Protazego.
-To taki jesteś wdzięczny za tyle dni opieki ? – powiedział z wyrzutem do karpia, na którym słowa emeryta nie zrobiły oczywiście żadnego wrażenia. Pływał nerwowo dalej w obie strony wanny, coraz bardziej pluskając ogonem. Aby móc podejść do korka i odblokować odpływ wody z wanny, Protazy musiał założyć okulary, które kiedyś kupił i teraz leżały w szafce od ponad dziesięciu lat nikomu niepotrzebne. Aż do tej chwili. Teraz okazały się bardzo przydatne, bo w obliczu szaleństw karpia skutecznie chroniły oczy emeryta przed kolejnym zalaniem.
Po chwili udało się Protazemu wyciągnąć korek z wanny i poziom wody zaczął opadać. Karp, czując ubytek wody, wykonywał coraz bardziej dramatyczne ruchy. Aktywność ryby nie była czynnikiem sprzyjającym, bo teraz Protazy stanął przed kolejnym zadaniem. Musiał chwycić karpia i wyciągnąć go z wanny. Nie było to jednak łatwe, bo śliska skóra ryby nie pozwalała na szybkie przeprowadzenie tej operacji. Protazy parokrotnie już miał w rękach karpia, który jakimś sposobem wymykał mu się i lądował na dnie wanny, skąd już spłynęła woda. Fakt ten na pewno nie zachęcał ryby do zachowywania spokoju. Coraz bardziej odczuwała trudności w oddychaniu, szeroko otwierając otwór gębowy i intensywnie poruszając skrzelami. Po pewnym czasie walki z dłoniami emeryta karp się trochę zmęczył, bo stał się bardziej posłuszny. Protazy wreszcie chwycił go w ręce i delikatnie wyjął z wanny, chcąc go schować w torbie. Był już w przedpokoju, gdy raptem karp wykonał gwałtowny ruch, wyśliznął się z rąk emeryta, lądując na podłodze. Wykonywał konwulsyjne ruchy, które powodowały, że zaczął się przemieszczać z przedpokoju do wnętrza mieszkania. Robił przy tym dużo mokrych śladów, co powodowało u Protazego nerwowe odruchy.
Wiedział bowiem, że czekać go będzie dodatkowa, niewygodna czynność, jaką jest zmycie podłogi pokrytej śluzem, który spływał z karpiowego ciała. Emeryt uznał, że wygodniej będzie gonić karpia na kolanach i w takiej pozycji podążał za swym współmieszkańcem po całym pokoju. Dopadł go wreszcie koło drzwi balkonowych. Zdenerwowany i rozdrażniony nieodpowiedzialnym zachowaniem karpia Protazy ze złością schwycił obszerne ciało podtuczonego w wannie osobnika i zgrabnym ruchem umieścił miotającego się karpia w torbie. Zmęczony tą walką Protazy odsapnął na chwilę, po czym założył strój wyjściowy, wziął siekierkę i torbę z karpiem, udając się w stronę stawu.
Wyprawa do celu nie była łatwa. Po drodze mijał na ośnieżonym i śliskim chodniku ludzi, którzy zdziwieni patrzyli na przygarbioną postać emeryta przemierzającego szlak po niepewnej wyślizganej nawierzchni, trzymającego w jednym ręku siekierkę, a w drugim torbę z szamoczącym się karpiem.
Ten śliski chodnik dał, niestety, znać o sobie emerytowi.
W pewnej chwili Protazy poślizgnął się na lodowej nawierzchni i wylądował, jak długi, na plecach, Upadając, wypuścił z jednej ręki siekierkę, a z drugiej torbę z karpiem, który wypadł na lód i zaczął wykonywać paniczne skręty całym ciałem z aktywną pomocą skrzeli i ogona. Przechodnie stanęli w miejscu, nie wiedząc, co mają robić. Oto na chodniku powoli gramolił się na nogi poobijany emeryt, obok leżała siekierka, a tuż przy leżącej torbie wił się na wszystkie strony podmęczony nieco karp. Protazy, nie patrząc na zgromadzonych gapiów, schwycił w rękę torbę, którą nakrył karpia i wsunął do środka. W ten sposób podświadomie odkrył genialnie prostą metodę umieszczenia ryby w torbie, nie mogąc zrozumieć, dlaczego tak się męczył w mieszkaniu z niesfornym karpiem.
Zaraz potem schwycił siekierkę i, jakby nigdy nic, powędrował dalej w stronę stawu. Przechodnie byli tak zszokowani tą sceną, że nawet nie zareagowali na wyczyny Protazego. Emeryt więc zmierzał uparcie po zaśnieżonym chodniku do celu. Uważniej stawiał jednak kroki, nie chcąc powtórzyć kolejnego zapoznania się z twardą, zmrożoną nawierzchnią. W ten sposób dotarł do stawu. Tak jak przypuszczał, powierzchnia była skuta lodem. Protazy wszedł ostrożnie na taflę stawu i zaczął ostrożnie wyrąbywać siekierką otwór w lodowej pokrywie, karp osłabł na dobre, bo leżał spokojnie w torbie, co z drugiej strony było korzystne, gdyż ułatwiało pracę emeryta.
Niestety, na jego nieszczęście, przechodził obok patrol straży miejskiej. Od razu strażnicy zauważyli na zmrożonej tafli stawu skuloną postać emeryta wymachującego zaciekle siekierką.
-A co pan tutaj robi ? – spytali, zbliżając się do Protazego – to panu chce się uprawiać kłusownictwo i łowić ryby spod tafli stawu? Przecież pan chyba wie, że to zabronione. A pan nie wygląda na najmłodszego. Że też w takim wieku przychodzą panu do głowy takie myśli.
-Ale ja wcale nie chcę łowić ryb – tłumaczył się zaskoczony Protazy – wręcz przeciwnie, chcę tu wpuścić rybę.
-Jak to ? – zdumieli się strażnicy – a skąd pan ją wziął ?
Tu Protazy opowiedział całą historię o zakupie karpia, jego hodowaniu w wannie i zamiarze zwrócenia mu wolności. Strażnicy słuchali tej relacji w zdumieniu, bo brzmiała ona wiarygodnie, a nigdy w swej praktyce nie spotkali nikogo, kto by wpuszczał ryby do stawu, a nie łowił ich.
Po tej rozmowie strażnicy odeszli, a Protazy strwożony zobaczył, że rozmawiając ze strażnikami, zapomniał o karpiu, który ostatkiem sił wykonywał słabe ruchy w torbie, emeryt chwycił karpia i szybko wrzucił go do przerębli. Karp nagle ożył i znikł w czeluściach stawu.
Protazy, choć trochę przemarzł, wracał do domu zadowolony w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
Pomyślał, że gdy wiosną przyjdzie nad staw, to może karp pozdrowi go energicznym pluśnięciem.