Pewnego razu emeryt Protazy poczuł w sobie nieodpartą potrzebę autopromocji. Miała się ona pojawić w formie pokazania swego oblicza wielu ludziom w często uczęszczanym obszarze miasta. Do tego celu idealnie nadawał się deptak w centrum, gdzie tłumy spacerowiczów przechadzały się obydwu kierunkach. Zwłaszcza teraz, gdy panowało gorące lato, ludzie chcieli skorzystać ze sprzyjającej pogody i nacieszyć się promieniami słońca obficie padającymi na miejskie budynki i ulice. Protazy wyruszył więc ze swego mieszkania, które znajdowało się w prowincjonalnej dzielnicy miasta i po półgodzinnej podróży tramwajem znalazł się u celu swej podroży. Spacerował wolno po deptaku, zadzierając głowę do góry, aby zakosztować kąpieli słonecznej, szczególnie intensywnej w porze lata. Wśród takiej elity spacerowiczów poczuł się, jak obywatel świata. Oczywiście, jego wrodzona nieśmiałość nie pozwalała mu okazywać tego ostentacyjnie wobec otoczenia. Było to tylko jego wewnętrzne odczucie. Niebawem mniemanie o tym światowym obywatelstwie poddane zostało weryfikacji. Wśród spacerowiczów znajdowało się wielu cudzoziemców, którzy jako turyści przybyli do miasta w celu zapoznania się z ciekawymi miejscami. Ponieważ większość tych miejsc znajdowała się w okolicach deptaka, stąd też w tym miejscu spotkać było można przedstawicieli wielu nacji. Nie bardzo zorientowani w szczegółach miasta często pytali tubylców o różne sprawy, oczywiście we własnym języku. Protazy również doświadczył takiego przypadku. Jego beztroskie delektowanie się słońcem zostało nagle przerwane obco brzmiącym tekstem pewnego angielskiego turysty.
– I beg your pardon – padło z ust turysty.
Przerażony emeryt, jako że nie znał żadnego obcego języka, zaczął pospiesznie analizować usłyszane słowa. Bek – to nazwisko paru znanych Polaków, ale po co ten turysta pyta o Beka ? Czy tak mu zależy na znajomości z tymi osobami ? Chyba nie bezpośrednio. Drugie słowo „pardon” zrozumiał jako „pardwą”. Pardwy, niczemu nie winne ptaki raczej w mieście nie bywają. Turysta widocznie nie był dobrze zaznajomiony z ptactwem, skoro szuka pardw w mieście. A może chodzi mu o potrawę z pardwy w restauracji ? Protazy nie bywał, co prawda, w restauracjach, ale według jego logiki wręcz nieprawdopodobne było serwowanie dań z tych ptaków w placówkach gastronomicznych. Ponieważ proces analizowanie tych słów trwał dość długo, turysta zorientował się, że prawdopodobnie Protazy nie udzieli mu koniecznej informacji i poszedł dalej. Uradowany Protazy z tego, że nie będzie się musiał dalej męczyć zgadywaniem zamiarów turysty, ruszył wolnym krokiem dalej, pokonując dostojnie kolejne metry deptaka. Relaks nie trwał jednak długo. Podszedł do niego inny turysta, tym razem z Niemiec, który zadał mu krótkie pytanie:
– „Wo ist der Zug ?” Emeryt znów rozpoczął analizę usłyszanych słów, z których szczególnie „Zug” wydawało mu się znajome. Przecież cug, to przeciąg, powiew wiatru. Ale dlaczego ten Niemiec mówi o przeciągu ? Przecież jest taki ładny dzień. Na drzewie nie drgnie nawet najmniejszy listek. Nie ma w ogóle wiatru, więc skąd ten przeciąg ? Turysta, widząc zaciekle milczącego Protazego, zrezygnowany ruszył dalej, licząc zapewne, że spotka kogoś innego, kto mógłby go zrozumieć. Emeryt poczuł się ponownie wyzwolony z więzów obcojęzycznej mowy i kontynuował spacer. Nie uszedł jednak daleko, bo po chwili usłyszał znów jakieś dziwne słowa
– „Gde mozhno otpravit’ pis’mo ?- zapytał kolejny turysta, tym razem z Rosji. Protazy wyłowił natychmiast i bezbłędnie dwa bezcenne słowa, które, jego zdaniem, stanowiły klucz do nawiązania dialogu z obcokrajowcem. „Otpravit’ ” i „pis’mo” to właśnie ten klucz do rozwiązania językowej zagadki. Zestawienie tych słów nie wydawało się jednak Protazemu logiczne. Jak można odprawić pismo ? Mszę, to tak, ale pismo ? Może chodziło mu o poprawienie pisma ? Ale co tu poprawiać ? Jakie pismo ? W tym momencie turysta pokazał kopertę, którą trzymał w ręku.
– A, chce pan wysłać list ? – zapytał Protazy.
– Niet, nie list, no pis’mo – odpowiedział turysta.
– No ja nic nie rozumiem. Żeby wysłać pismo, to trzeba go włożyć do koperty. A pan pewnie już to zrobił, skoro ma pan zaklejoną kopertę – kontynuował dialog emeryt.
Gra słów już zaczęła męczyć i turystę, i Protazego. Obydwaj machnęli rękami i poszli każdy w swoją stronę. Emeryt odetchnął z ulgą i ruszył dalej wzdłuż deptaka. Nie wiadomo dlaczego na niego padł wzrok kolejnego turysty, z Czech. Podszedł do Protazego i powiedział coś po czesku. Pewnie chodziło mu o jakieś mieszkanie, bo użył słowa „bydlet”, czyli „mieszkać”.. To na dobre zdenerwowało Protazego, bo usłyszał słowo „bydlę”, co zrozumiał jako wyzwisko po jego adresem. Poczerwieniał na twarzy i ze złości nie mógł wykrztusić ani słowa. W ostatniej chwili powstrzymał się od rękoczynów, zamachał tylko chaotycznie rękami i pospiesznie oddalił się od nieco zaskoczonego turysty. Zły los nie opuszczał tego dnia Protazego. Ledwo przeszedł kilkanaście metrów, a znów podchodzi do niego jakaś osoba mówiąca po francusku. Z powodzi nieznanych słów wyłuskał „toujours”, które wymawia się „tu żur”. Oczywiście Protazy skojarzył to z pytaniem o możliwość spożycia staropolskich potraw, w tym żuru.
– Nie, proszę pana – odrzekł emeryt. Tutaj z żuru pan nie dostanie. Musi pan iść dalej. Tam jest jakaś restauracja. Może mają jakiś żur. Francuz zrozumiał z mowy Protazego tyle, ile Protazy z mowy Francuza, Panowie się nie porozumieli, więc szybko zakończyli ten nieco nieudolny dialog.
– Może wreszcie już ci turyści wszyscy sobie poszli – pomyślał zdenerwowany Protazy. Niestety, to nie był koniec jego udręk. Oto przed nim pojawił się Włoch. Z jego wypowiedzi do uszu Protazego trafił jeden wyraz „citta”, który oznacza „miasto”. Oczywiście emeryt zrozumiał, że chodzi o czytanie.
– Czy ja czytam ? A pewnie, że czytam. Ale co mam czytać ? – pytał Protazy.
Włoch zrobił duże zdziwione oczy i poszedł dalej, nie widząc szans porozumienia się z Protazym. Emeryt znów zaczerpnął głęboko powietrza, jakby czując, że już więcej takich przygód mieć nie będzie. Były to jednak złudne nadzieje, bo nagle przed oczami, jak spod ziemi, wyrósł czarnoskóry osobnik. Protazy był bliski omdlenia ze strachu,
– Jak ja się nim porozumiem, jak zacznie mówić w jakimś suahili lub innym afrykańskim narzeczu ? – zastanawiał się strwożony emeryt.
W tym momencie Murzyn odezwał się czystą polszczyzną
– Przepraszam pana, jak mogę dojść do przystanku autobusowego ?
Zdumiony Protazy zaniemówił z wrażenia, a po chwili z ciekawości spytał swego rozmówcy:
– Skąd pan tak świetnie mówi po polsku ?
– Ja się w Polsce urodziłem – odpowiedział Murzyn – moi rodzice pochodzą z Konga, ale przed laty osiedlili się w Polsce.
– Ach, tak – odrzekł zupełnie zaskoczony Protazy.
Po tej dawce niecodziennych wrażeń Protazy powrócił do domu. Mimo ambitnych planów zaistnienia na forum publicznym uznał jednak, że nie zasługuje na miano obywatela świata, bo to niełatwa rola. Wolał zaszyć się w swoim azylu, jaki stanowiły cztery ściany jego mieszkania.