Pewnego dnia emeryt Protazy oglądał w telewizji swój codzienny lokalny program. Podano tan informację, że w centrum oddano do użytku najwyższy budynek w mieście. Na jego szczycie utworzono taras widokowy umożliwiający podziwianie panoramy całego miasta. Protazy z zainteresowaniem obserwował zdjęcia i filmowe migawki z tego obiektu. Oczywiście, jako domator, wcale nie myślał, aby się tam znaleźć. Wolał oglądać wszystko z perspektywy swego fotela, z którego obserwował audycje telewizyjne.
Nazajutrz Protazy, jak zawsze, ubrany w swój tradycyjny strój wyjściowy, czyli trzydziestoletni garnitur, różową koszulę, zielony krawat w niebieskie grochy, buty na skórzanym obcasie i ciemnozielony beret z antenką, udał się na poranne zakupy. Powoli zbliżał się do przejścia dla pieszych, gdy nagle tuż przed nim zatrzymał się autokar. Wyskoczył z niego jakiś młody człowiek i krzyknął do Protazego:
– Niech pan szybko wsiada, bo tamujemy ruch, musimy odjeżdżać!
Emeryt zaskoczony tym okrzykiem bezwiednie wsiadł do autokaru, który zaraz odjechał. Widząc, że nie ma szansy wyjścia, starym zwyczajem przemieścił się na koniec pojazdu, żeby nie rzucać się w oczy. Po kilku minutach nachylił się do siedzącego przed nim jakiegoś starszego pana:
– Przepraszam, a dokąd jedziemy?
– To pan nie wie? Jak więc pan się znalazł w tym autokarze? Przecież klub seniorów urządza dziś wycieczkę na taras widokowy najwyższego budynku
w mieście. Nie słyszał pan o tym? – odrzekł zdumiony rozmówca.
– O budynku i tarasie słyszałem, ale nic nie wiedziałem o wycieczce – odparł zdezorientowany Protazy.
– Nie wiedział pan, to dlaczego jedzie pan razem z nami? – dopytywał starszy pan.
– To przypadek. Chciałem przejść przez jezdnię i nagle przede mną stanął autokar. Ktoś krzyknął, żebym wsiadł. Trochę się wystraszyłem, że autokar może mnie rozjechać, więc wsiadłem – tłumaczył Protazy.
– To ciekawe – odrzekł uczestnik wycieczki. Jedzie pan, a nie zamierzał. Dlaczego właśnie panu kazano wsiadać?
Na to pytanie Protazy nie umiał odpowiedzieć. Po chwili jednak wszystko się wyjaśniło. Kierownik wycieczki, który krzyknął do Protazego, aby wsiadł do autokaru był pracownikiem klubu seniora. Chciał się wykazać frekwencją uczestników wycieczki. Zadaniem, jakie mu wyznaczono, było zwerbowanie minimum dwudziestu uczestników. Jak na ironię zgłosiło się tylko dziewiętnaście osób. Musiał więc jeszcze kogoś znaleźć po drodze. W ten sposób padło na Protazego, który akurat przypadkowo pojawił się na drodze przejazdu autokaru. Poza tym charakterystyczny strój emeryta kojarzył się kierownikowi wycieczki
z uczestnictwem Protazego w innych akcjach klubu seniora. Stąd też wiedział, że pozyskał właściwą osobę.
Protazy siedział więc w autokarze. Myślał o tym, że przez niespodziewane zdarzenie nie może dokonać zakupu dżemu morelowego, chleba, jak również codziennej gazety w kiosku. Nie miał jednak innego wyjścia. Musiał, mimo woli, dojechać do miejsca, które wczoraj widział tylko w telewizji.
Wkrótce autokar przyjechał i zatrzymał się tuż przed wejściem do wieżowca. Uczestnicy weszli do środka, skąd szybkobieżna windą wjechali na taras. Tuż po wyjściu na wierzchołek budynku paru osobom zrobiło się słabo. To zapewne
z wrażenia, jakie zrobił na nich widok. Nad głową unosiło się czyste, błękitne niebo, a na dole wokół rozciągała się panorama całego miasta. Protazy na szczęście nie należał do osób, którzy na chwilę gorzej się poczuli, ale z zapartym tchem podziwiał rozciągający się wokół widok.
Na takich wysokościach zwykle wiatr mocniej wieje niż przy ziemi. Tutaj też można było to odczuć. Co więcej, w pewnej chwili wszyscy poczuli nagły, solidny podmuch. W jego wyniku kultowy, ciemnozielony beret z antenką sfrunął z głowy Protazego i uniósł się w powietrzu, szybując nad miastem gdzieś
w nieznaną przestrzeń. Protazy wpadł w rozpacz. Nie dość, że stracił ważny element swojego ubioru, to jeszcze będzie musiał się pokazywać z resztkami przerzedzonych włosów na głowie. Mocno zestresowany tą sytuacją jako pierwszy opuścił taras, zjechał windą na dół i zaraz wsiadł do autokaru, kryjąc się na jego końcu, żeby nikt nie widział jego fryzury.
Po chwili wszyscy uczestnicy wycieczki wrócili i autokar znalazł się wkrótce przed klubem seniora na osiedlu, na którym mieszkał Protazy. Emeryt szybko powrócił do domu. Nagle przypomniał sobie, że nie mógł zrobić porannych zakupów. Teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie, aby teraz udać się do sklepu. Protazy nie wyobrażał jednak sobie, że mógłby pójść tam z widocznymi resztkami włosów na głowie. Musiał je jakoś ukryć. Na szczęście przypomniał sobie, że w szafie ma narciarską kolorową czapeczkę, którą kiedyś kupił okazyjnie na bazarze, przygotowując się od kursu nauki jazdy na nartach.
Zestawienie garnituru z narciarską czapeczką było dość szokujące, ale Protazy na to nie zważał. Z przykrytą już głową wyszedł z domu po zakupy. Łatwo można było odgadnąć, że mijając go przechodnie patrzyli, jak na dziwaka, tłumiąc śmiech i odwracając głowy, aby emeryt nie zauważył ich rozbawionego wyrazu twarzy. Również, gdy tylko pojawił się w sklepie, ekspedientki i kasjerki, które niejednokrotnie widziały emeryta, też były mocno zaskoczone, widząc zimową czapkę na jego głowie w porze lata. Wymieniły tylko porozumiewawcze spojrzenia, udając, że nic się nie stało.
Gdy Protazy wszedł do kiosku po gazetę, sprzedawczyni nie ukrywała zdziwienia.
– Co się panu stało? Mamy na dworze lata, a pana chodzi w jakiejś czapce narciarskiej.
W odpowiedzi emeryt przedstawił jej całą historię wizyty na wieżowcu i powód, dla którego założył czapkę.
– Niech pan się nie martwi – pocieszała go sprzedawczyni. Zawsze gdzieś pana beret musiał wylądować. Ktoś go pewnie znajdzie i może odniesie do biura rzeczy znalezionych.
Wypowiedź kioskarki oświeciła umysł Protazego. Rzeczywiście, biuro rzeczy znalezionych daje dobrą szansę odzyskania zagubionego beretu.
Pełen nadziei Protazy wrócił do domu. Wkrótce zbliżał się wieczór i Protazy włączył telewizję, aby obejrzeć swój tradycyjny, lokalny program. Zastygł
z wrażenia, gdy zobaczył reportaż z otwarcia nowego wieżowca i grupę seniorów na tarasie widokowym. Ujrzał też siebie jeszcze w berecie. To, jego zdaniem, był niezbity dowód na to, iż zaginiony beret jest jego własnością.
Nazajutrz Protazy ubrany w swój tradycyjny ubiór wyjściowy i w czapkę narciarską wyszedł z domu, aby dotrzeć do biura rzeczy znalezionych. Zaledwie przekroczył próg biura, od razu zapytał znajdującego się tam pracownika:
– Dzień dobry panu. Czy w ciągu ostatnich dwóch dni ktoś nie przyniósł panu ciemnozielonego beretu z antenką?
– Tak – odparł pracownik. Mam tu taki. Udał się za kotarę i po chwili wrócił
z beretem w ręku.
– O, świetnie. To mój beret. Poznaję go! – krzyknął uradowany Protazy.
Pracownik szybko ostudził emocje emeryta:
– Skąd mam wiedzieć, czy to jest pana beret? Ma pan jakiś dowód, że jest to pana własność?
– Jak to? – oburzył się Protazy. Przecież byłem w lokalnym programie telewizyjnym w berecie na głowie, który zwiał mi wiatr.
– Proszę pana – odparł pracownik. Ja nie oglądałem żadnego programu, więc dla mnie to żaden dowód. Niech pan idzie do telewizji, może daczą panu kopię tego filmu albo przynajmniej jakieś zdjęcia udowadniające, że jest to pana beret.
Protazy był załamany. Myślał, że z łatwością odzyska zagubione nakrycie głowy, ale nie spodziewał się, że pracownik biura mu nie uwierzy i każe przedstawiać dowody własności. Emeryt postanowił jednak nie zrażać się niepowodzeniami
i doprowadzić sprawę do końca.
Następnego dnia, również w oficjalnym wyjściowym stroju z narciarską czapką na głowie, Protazy udał się do budynku telewizji. Nie znał, co prawda, adresu, ale poprzedniego wieczoru życzliwi mu bracia-malarze, czyli jego sąsiedzi, podali emerytowi niezbędne informacje.
Po przybyciu do budynku telewizji już przy wejściu emeryt miał problemy:
– W jakiej sprawie przyszedł pan tutaj? – spytał ochroniarz. Ma pan grać
w jakimś filmie kostiumowym? Czy ma pan zaproszenie?
– Jaki film? Jakie zaproszenie? – odparł zaskoczony Protazy.
– Widząc pana ubiór, myślałem, że chce pan wystąpić w serialu komediowym – rzekł ochroniarz.
– Żaden serial, chciałbym tylko uzyskać kopię wczorajszego reportażu lub przynajmniej kilka zdjęć z niego.
– To zmienia postać rzeczy – odparł ochroniarz. Niech pan pójdzie do końca korytarza. Tam jest dział produkcji i archiwum. Może tam panu pomogą.
Protazy dotarł we wskazane miejsce i wszedł do ostatniego pomieszczenia, czyli do archiwum. Ujrzał jakiegoś starszego osobnika w szarym fartuchu siedzącego przy stole otoczonego stosem szpul z nagraniami.
– Pan w jakiej sprawę? – spytał Protazego, podnosząc głowę zza biurka.
Protazy opisał mu całą historię z beretem i wynikający z niej powód przyjścia do budynku telewizji. Pracownik archiwum stwierdził, że właśnie wczoraj otrzymał nagranie tego reportażu.
– Zrobienie kopii nie będzie jednak tanie. Mniej kosztowałoby zrobienie zdjęć kilku kadrów reportażu – dodał archiwista.
Oczywiście Protazy wybrał ten drugi wariant. Po zrobieniu trzech zdjęć emeryta z beretem na głowie, których koszt wyniósł piętnaście złotych, Protazy udał się do biura rzeczy znalezionych. Być może nowy beret kosztowałby taniej, ale przywiązanie do tego konkretnego okazu i trudności w znalezieniu innego
w sklepie spowodowały, że Protazy dobył się na taki wydatek.
W biurze rzeczy znalezionych od razu pokazał te zdjęcia. Widocznie przekonały one pracownika, który już bez przeszkód wydał beret Protazemu. Emeryt niezwłocznie zdjął grubą czapkę i założył beret. Teraz nareszcie mógł spokojnie wrócić do swego zacisznego mieszkania.