Emeryt Protazy nie lubił opuszczać swojego zacisznego mieszkania. Każde pojawienie się na ulicy wiązało się z dużym napięciem nerwowym. Miał wrażenie, że wszyscy patrzą na niego i znajdują w nim różne wady, co powoduje ich śmiech i drwiny. Jedyny powód, dla którego niezbędne było częste wychodzenie z domu, stanowiły codzienne zakupy w pobliskim sklepie
i w kiosku. Protazy nie lubił robić dużych zapasów żywności, dlatego każdego ranka wychodził do sklepu w celu nabycia niezbędnych produktów, w których znaczącą pozycję stanowił dżem morelowy. Odwiedzał też kiosk, aby kupić codzienną gazetę. Oczywiście za każdym razem zakładał swój wyjściowy strój, czyli trzydziestoletni garnitur, różową koszulę, zielony krawat w niebieskie grochy, buty na skórzanym obcasie i ciemnozielony beret.
Podobnie sytuacja wyglądała pewnego poranka, gdy emeryt starym zwyczajem udał się do sklepu. Zwykle po zrobieniu zakupów zaraz wracał do domu. Czasami jednak zdarzały się okoliczności powodujące, że ten powrót odbywał się okrężną drogą. Tak też się stało tego dnia. Od rana świeciło piękne słońce
i wiał leciutki wiatr, co sprzyjało przebywaniu na świeżym powietrzu.
Protazy uznał, że warto by było wstąpić na chwilę do parku i pospacerować choć przez kwadrans. Ostatecznie dokonane zakupy w sklepie i gazeta, jaką nabył w kiosku, nie były tak ciężkie, żeby utrudniać mu spacer. Emeryt udał się więc w kierunku parku, trzymając w ręku torbę zakupową. Po przejściu około dwustu metrów uznał, że nie zaszkodzi, jeśli na chwilę odpocznie na ławce. Usiadł więc i owiewany delikatnym wiatrem w pewnej chwili przysnął.
Z drzemki zbudził go głośny płacz dziecka. Otworzył oczy i w odległości kilkudziesięciu metrów zobaczył jakiegoś pięciolatka z mamą, którzy bezradnie wpatrywali się w stojące przed nimi drzewo, zadzierając głowy do góry.
W pierwszej chwili Protazy nie wiedział, co było przyczyną płaczu dziecka. Gdy spojrzał jednak w górę, zobaczył, że na szczycie drzewa tkwił zaczepiony o gałąź latawiec, który mimo ciągnięcia za sznurek nie chciał się za nic ruszyć
z miejsca.
Emeryt, jako człowiek wrażliwy na cudze problemy i gotowy pospieszyć
z pomocą, podszedł do matki z dzieckiem i zagadnął:
– Przepraszam, co się stało? Dlaczego pani dziecko tak płacze?
– Widzi pan – odrzekła matka. Przyszliśmy z samego rana puszczać latawca. Mały dostał go wczoraj w prezencie i nie mógł się doczekać, kiedy będzie go mógł wypuścić w powietrze. Dlatego już rano przyszłam z nim do parku, aby syn mógł zobaczyć, jak latawiec unosi się w powietrzu. Początkowo, gdy wiatr silniej powiał, latawiec zaraz uniósł się w powietrze. Po kilku minutach wiatr jednak osłabł, a latawiec opadł i zaczepił o czubek drzewa. W żaden sposób nie możemy go ściągnąć na dół.
Protazy, jako człowiek honorowy, chciał się popisać swoją sprawnością fizyczną mimo nie najmłodszego wieku. Zadeklarował, że wdrapie się na drzewo
i spróbuje ściągnąć ten nieszczęsny latawiec. Położył więc torbę zakupową na pobliskiej ławce. Stanął na niej, żeby wygodniej mu było wejść na drzewo. Powoli, krok po kroku, emeryt piął się do góry, lekko sapiąc wraz
z narastającym wysiłkiem. W pewnej chwili zaczepił głową o jakąś gałąź, co spowodowało, że jego ciemnozielony beret z antenką wylądował w trawie. Protazego to jednak nie zraziło i nadal pokonywał kolejne metry w górę drzewa.
Malec był tak zainteresowany wspinaczką Protazego, że przestał płakać
i zapytał mamy:
– Czy ten pan zdejmie nam latawca?
– Właśnie po to wchodzi na drzewo, aby nam go zdjąć. Myślę, że mu się uda – odpowiedziała swojemu dziecku.
Protazy był blisko wierzchołka, ale nagle poczuł głośny trzask. Okazało się, że znajdujący się pod jego nogami konar był trochę spróchniały i się złamał. Protazy zawisł częściowo w powietrzu. Rękami trzymał się górnej gałęzi, ale nogi miał oparte na tej złamanej. Każdy ruch groził spadkiem konara na dół
i wtedy emeryt zupełnie zawisłby w powietrzu tylko na rękach. Nie mógł więc się ruszyć, żeby nie narazić się na upadek z wysokości ponad trzech metrów. Groziło to poważnymi obrażeniami.
Mama pięciolatka z przestrachem spojrzała w górę, gdzie na złamanym konarze tkwił unieruchomiony emeryt i powiedziała do Protazego:
– Czy ma pan jakiś kłopot?
– Na to wygląda- odrzekł z góry Protazy. Boję się ruszyć, bo jeśli to zrobię, to mogę spaść razem z konarem na ziemię.
– Chyba będę musiała zadzwonić po straż pożarną, bo inaczej nie damy sobie rady – zauważyła matka dziecka.
Po chwili wyciągnęła z torebki telefon, wybierając alarmowy numer 112. Musiała chyba w bardzo dramatyczny i sugestywny sposób opisać przebieg zdarzenia, bo już po paru minutach w parku pojawiły się trzy samochody: policyjny, straży pożarnej i pogotowia ratunkowego.
Gdy strażnicy zobaczyli, co się stało, rozłożyli drabinę, szybko po niej weszli
i zaraz ściągnęli z drzewa emeryta oraz odczepili latawiec. Pięciolatek nie posiadał się ze szczęścia, bo odzyskał swój bezcenny przedmiot. Matka dziecka podziękowała strażnikom za szybką akcję, wzięła za rękę dziecko, w drugą chwyciła latawiec i szybko się oddaliła.
Pozostał tylko emeryt i cała armia ekip ratunkowych. Pierwsi zagadnęli Protazego policjanci:
– Co pan tam robił na tym drzewie, że aż dostaliśmy wezwanie? To pan dzwonił?
– Nie – odpowiedział Protazy. Dzwoniła ta pani z dzieckiem, a ja wszedłem na drzewo, żeby ściągnąć latawiec.
– Latawiec? – zdziwił się policjant. W pana wieku zachciewa się panu wchodzić na drzewa? Może pan nie wie, ale muszę panu powiedzieć, że wchodzenie na drzewa w parku jest zabronione. Pan – nie dość, że wszedł – to jeszcze złamał konar, a to już wygląda na dewastację zieleni, czyli czyn chuligański.
– Ja chuligan? – bronił się Protazy. Chciałem tylko pomóc tej pani o jej dziecku w odzyskaniu latawca.
– To pana nie tłumaczy – kontynuował rozmowę policjant. Koszt zakupu nowego latawca jest znacznie mniejszy niż straty poniesione z powodu uszkodzenia zieleni parkowej.
W tym momencie do rozmowy włączył się ratownik z karetki ratunkowej:
– W ogóle to pan odniósł jakieś obrażenia? Złamania, zwichnięcia, podrapania?
– Nie – odrzekł Protazy, zadrapałem sobie tylko lekko palec.
– To po co nas wzywano? – spytał ratownik. Wygląda na jakąś nieuzasadnioną interwencję. Mogliśmy w tym czasie dostać wezwanie do poważniejszego przypadku. Chyba to kwalifikuje się do jakiejś kary – rzekł, zwracając się do policjanta.
– Ładnie, ładnie. Widzę, że tu mamy niezły kabaret. Najpierw uszkodzenie drzewa, teraz nieuzasadnione wezwanie karetki. Jak tak policzymy koszty, to czeka pana niezły wydatek – powiedział policjant do Protazego.
– Ależ, panowie! – dramatycznym głosem bronił się Protazy. Ja nie wzywałem ani policji, ani pogotowia. Chciałem tylko, żeby mi tylko ktoś pomógł zejść
z drzewa. To ta pani wezwała pomoc.
– Pani? – odezwał się policjant. Widzi pan tu jakąś panią, bo ja tu nikogo nie dostrzegam.
– Jak to! – odparł emeryt. Ona tu była przed paroma minutami, ale odeszła
z dzieckiem.
– Proszę pana – rzekł policjant. My opieramy się na faktach i na tym, co widzimy na miejscu zdarzenia, a ja tu widzę tylko pana.
Musimy pana zabrać na posterunek policji, żeby wyjaśnić całą sprawę.
Sytuacja dla emeryta była bardzo niezręczna, Obecność trzech pojazdów służb ratowniczych wywołała zaciekawienie wśród przechodniów, których zebrała się spora grupa i przysłuchiwała się rozmowie Protazego z funkcjonariuszami.
Zamiast udać się z policjantami na posterunek, Protazy w zrobił w pewnym momencie kilka kroków w bok, rozglądając się pod drzewem.
– Co pan tam robi, czego pan szuka w tej trawie? – spytał zniecierpliwiony policjant.
– Szukam mojego beretu. Spadł mi z głowy, gdy wchodziłem na drzewo. Powinien gdzieś tu leżeć.
– Ja go mam – odrzekł nagle jeden ze strażaków Zobaczyłem go i podniosłem. Myślałem, że ktoś go zgubił i chciałem go oddać do biura rzeczy znalezionych. Skoro jednak pan twierdzi, że to pański beret, to proszę bardzo, Oddaję.
Uradowany z odnalezienia beretu Protazy w towarzystwie policjantów pojechał na posterunek. Tam tradycyjnie trafił do gabinetu znanego mu komendanta:
– Oj, panie Protazy, widzę, że tęskni pan za mną. Nadużywa pan mojej cierpliwości. Tyle razy panu darowałem różne wybryki, ale teraz to już chyba wyczerpał pan swój kredyt zaufania.
– Ależ, panie komendancie – odrzekł skruszonym głosem Protazy. Te wszystkie przypadki to nie była moja wina, tylko zbieg okoliczności.
– Tak pan mówi – odpowiedział komendant. A to złamane drzewo, to też zbieg okoliczności? Ktoś pana tam siła posadził?
– Nie, sam tam wszedłem, ale tylko po to, żeby ściągną latawiec – wyjaśnił Protazy.
Po wysłuchaniu relacji obecnych policjantów i ratowników pogotowia, którzy zaraz dostali nowe zgłoszenie i musieli jechać, komendant jeszcze raz zlitował się nad emerytem i umorzył sprawę.
Protazy wyszedł z ulgą z posterunku, ale jednocześnie spostrzegł, że przez całe zamieszanie zostawił swoją torbę z zakupami na parkowej ławce. Natychmiast więc skierował swoje kroki do parku. Ku swojemu zaskoczeniu zobaczył, że torba nadal leżała tam, gdzie ją zostawił. Widocznie nikt tędy nie przechodził lub ci, którzy przechodzili, nie zabrali jej.
Protazy uznał, to jako nagrodę od losu za swoją uczynność. Teraz będzie mógł spożyć śniadanie ze swym ulubionym dżemem.