Pewnego roku Święta Wielkanocne przypadły na początek kwietnia. Pogoda była jeszcze niezupełnie wiosenna, dość kapryśna i zmieniająca się z dnia na dzień. Zaledwie przed dwoma tygodniami emeryt Protazy przeżył niespodziewaną i niezbyt przyjemną przygodę z topieniem Marzanny. Zamoczył sobie wtedy swój reprezentacyjny garnitur. Suszył się on w łazience i na szczęście tuż przed Wielkanocą wysechł. Protazy mógł więc świętować
w oficjalnym stroju, w którym pokazywał się publicznie.
Przez dwa świąteczne dni uczestniczył w porannych nabożeństwach. Właśnie tego drugiego dnia, czyli w wielkanocny poniedziałek, zwany popularnie „lanym poniedziałkiem”, Protazy wrócił do domu z kościoła w świątecznym stroju, czyli w wyschniętym już trzydziestoletnim garniturze, różowej koszuli – też wysuszonej, zielonym krawacie w niebieskie grochy, butach na skórzanym obcasie starannie wyczyszczonych z błota po kontakcie z rzeką oraz
w ciemnozielonym berecie.
Emeryt przyrządził sobie odświętne śniadanie. Co prawda, głównym produktem był, jak zawsze, chleb i dżem morelowy, ale Protazy kupił sobie przed świętami kawałek ciasta drożdżowego w promocji. Teraz mógł spożyć sobie smakowity dodatek.
Po spożyciu śniadania Protazy poczuł się mocno najedzony. Uznał, że należałoby wyjść na spacer, aby spalić nadmiar kalorii. Mimo że niechętnie opuszczał swoje mieszkanie, postanowił wyjątkowo pojawić się publicznie. Dzień był dość pogodny. Na niebie pojawiły się, co prawda, niewielkie chmury, ale od czasu do czasu prześwitywało słońce. Emeryt pomyślał, że skoro pogoda zachęca, to spacer byłby jak najbardziej wskazany.
Nie wiedział jednak o pewnym tajnym ustaleniu, jakie podjęły dwie rywalizujące ze sobą na osiedlu grupy młodzieżowe. Postanowiły z racji lanego poniedziałku urządzić sobie wodną bitwę. Traf chciał, że starcie tych dwóch grup nastąpiło na trasie spaceru Protazego. Wyszedł ze swego bloku i podążał po chodniku
w kierunku parku. W pewnej chwili zauważył stojącą przed nim w odległości około trzydziestu metrów grupę młodych ludzi z wiadrami w rękach. Wyglądali, jakby czekali na kogoś.
Protazy, nie spodziewając się nagłej zmiany sytuacji, szedł dalej ku nim, chcąc ominąć ich i przejść dalej do parku. Gdy był w odległości dziesięciu metrów od nich, usłyszał nagle za sobą głośne okrzyki. Obejrzał się i zamarł. Oto w jego kierunku, tym razem z przeciwnej strony, biegła inna grupa młodych ludzi z wiadrami w rękach i głośno krzyczących.
Zdezorientowany Protazy znalazł się pomiędzy dwoma biegnącymi ku sobie grupami. Ich członkowie prawie w jednej chwili wykonali jednocześnie zamach wiadrami, z których chlusnęły w powietrze litry wody. Niestety, w samym środku dwóch lecących naprzeciw siebie strumieni znalazł się pechowy emeryt. Skutek tego mógłby być tylko jeden. Na chodniku stał nieruchomo bezradny Protazy ociekający wodą. Jego dopiero co wysuszony garnitur będzie trzeba suszyć od nowa.
Gdy emeryt tak stał, nie wiedząc, co począć, obydwie grupy młodzieżowe
w jednej chwili znikły. Powodem ich ucieczki był policyjny patrol, który sprawdzał osiedlowe ulice, czy przypadkiem ktoś nie nadużywa wody, obchodząc zwyczaj śmigusa-dyngusa. Gdy zbliżyli się do emeryta, pomyśleli, że mógł on brać udział w tej krótkiej wodnej bitwie, którą zaplanowały dwie zwalczające się grupy.
– Ładne rzeczy – rozpoczął rozmowę jeden z policjantów, zwracając się do Protazego. Że też panu się zachciewa takich wybryków. Zapewne brał pan udział w tych dzikich wybrykach. Widzimy zresztą tego rezultat. Ochlapali pana wodą od stóp do głów. Podejrzewamy, że miał pan udział w naruszeniu porządku publicznego.
Protazy, ocierając rękami krople wody z oczu, odpowiedział z wyraźnym zdenerwowaniem:
– O co mnie panowie podejrzewają? O jakiś udział w rozruchach? To jakiś absurd. Znalazłem się tu przypadkowo. Dopadły mnie jakieś dwie bandy
z wiadrami. Jedna z przodu, a druga z tyłu. W pewnej chwili wszyscy, jak na komendę, chlusnęli wodą z tych wiader i cała ta woda spadła na mnie.
– Dobrze, dobrze – odezwał się drugi policjant. Pójdzie pan z nami na komisariat, to pan złoży zeznanie komendantowi.
– Co takiego? – oburzał się nadal Protazy. Jestem cały mokry i powinienem iść do mieszkania, aby zmienić ubranie, a nie chodzić po jakichś tam komisariatach. – Pan chce dyskutować z władzą? Czy pan wie, że za jej obrazę można dostać karę pieniężną? Proszę nie protestować tylko iść z nami – grozili policjanci.
Cóż miał począć nieszczęsny emeryt? Ociekający wodą wolnym krokiem dotarł wraz z policjantami na posterunek. Tam zaraz go zaprowadzono do pokoju komendanta, który początkowo zirytował się, widząc jakiegoś delikwenta zostawiającego wszędzie mokre plamy. Po chwili przyjrzał się dokładnie
i spostrzegł, że tym delikwentem jest znany mu skądinąd emeryt.
– Panie Protazy, tyle razy był już pan u mnie, ale jeszcze nigdy nie widziałem pana tak przemoczonego. Co pan znowu nabroił?
– Dobrze. że spotkałem tu pana, panie komendancie – rzekł Protazy łagodniejszym tonem, widząc znajomego z przeszłości. Pańscy funkcjonariusze ujęli mnie na chodniku, gdy padłem ofiarą jakiejś bezsensownej wodnej bitwy pomiędzy dwoma grupami rozwrzeszczanych nastolatków. Wszyscy uciekli,
a przedtem oblali mnie litrami wody.
– Oj, panie Protazy. Stale musi się pan uwikłać w jakieś dziwne historie. Mogę uwierzyć panu, że nie był pan uczestnikiem tych wybryków, bo nie ma pan ze sobą żadnego wiadra. Moi pracownicy chyba zbyt pochopnie postawili panu zarzuty. Niech pan szybko wraca do domu i się wysusz – zawyrokował komendant.
Emeryt zadowolony z takiej rozsądnej decyzji szybkim krokiem udał się
z powrotem do domu. Po wejściu do mieszkania znów rozwiesił w łazience cały swój ubiór. Pewnie ponownie czekają go dni stałego pobytu w mieszkaniu.