Bajki Wuja

Nadchodziła wiosna. Przyroda budziła się do życia po zimowym śnie. Łąki błyskawicznie zaczęły się pokrywać kolorowymi roślinami. Wśród nich były zioła.

Pewnego ranka emeryt Protazy usłyszała przez drzwi swego mieszkania jakieś rozmowy na korytarzu. Po głosach poznała, że była to pani wścibska i jej sąsiadka. W oczekiwaniu na windę prowadziły ze sobą dialog:

– Wie pani, co ostatnio słyszałam? – spytała sąsiadkę pani wścibska.
– Co takiego? – odpowiedziała zaciekawiona sąsiada.
– Podobno mięta posadzona w doniczce ma bardzo dobry wpływ na polepszenie klimatu w mieszkaniu i w ogóle na samopoczucie.
– Mięta? – zdziwiła się sąsiadka. Sądziłam, że jest dobra na trawienie.
– Też – odpowiedziała pani wścibska – ale na codzień używamy takiej ekspresowej z wysuszonych liści kupowanych w aptece jako ekspresowa
w torebkach. Ja mam na myśli świeżą, naturalną miętę rosnącą w doniczce.
– Tak, tylko skąd ją wziąć? – zafrasowała się sąsiadka.
Pani wścibska szybko ją pocieszyła:
– Podobno na obrzeżach miasta, tuż za pętlą autobusu 205 są rozlegle łąki, gdzie taka mięta dziko rośnie. Można sobie jej nazrywać, ile kto chce. Trzeba tylko to uważnie robić, żeby nie uszkodzić korzeni. Najlepiej pojechać od razu z doniczką. Gdy miętę się wsadzi prosto po wyrwaniu z ziemi, to ona na pewno nie uschnie.

Dialog, którego z zainteresowaniem słuchał schowany za drzwiami swego mieszkania Protazy, został przerwany przez przyjazd windy. Obie rozmówczynie wsiadły do niej i pojechały na wyższe piętra.

Emerytowi przyszła do głowy świetna myśl. Spoglądał bowiem z żalem na swój parapet, na którym stała doniczka z uschniętymi fiolkami alpejskimi. Rosły tak od co najmniej piętnastu lat, więdnąc i zakwitając na przemian. Tym razem nie zanosiło się na ich wiosenną reaktywację. Liście uschły, a łodygi kwiatów były tak miękkie, że rozpadały się w dłoniach. Uznał więc, że trzeba zmienić roślinę. Wyrzucił wszystko do wiadra na śmieci, zostawiając samą doniczkę.

Następnego dnia Protazy postanowił udać się na łąkę w celu nazbierania mięty. Po śniadaniu składającego się, jak zwykle, z herbaty i dwóch kanapek z dżemem morelowym emeryt założył swój tradycyjny strój wyjściowy składający się
z trzydziestoletniego garnituru, różowej koszuli, zielonego krawatu w niebieskie grochy, butów na skórzanym obcasie i ciemnozielonego beretu. Ponieważ garnitur wisiał w szafie, do której emeryt wkładał kulki z naftaliny, nietrudno zgadnąć, że jej zapach unosił się w całym mieszkaniu. Niezrażony tym Protazy opuścił swe mieszkanie w wyjściowym stroju i udał się na przystanek autobusu linii 205.
Był w dobrym humorze, bo w perspektywie miał bezpłatny przejazd tym środkiem lokomocji. Mógł więc podróżować bez obawy o uszczuplenie swego budżetu emerytalnego.

Wkrótce przyjechał autobus. Dzień był słoneczny, więc Protazy zajął miejsce tuż przy oknie, delektując się wiosennym ciepełkiem. Po przybyciu do pętli autobus się zatrzymał i emeryt szybko wysiadł z niego, udając się na pobliskie łąki. Oprócz doniczki wziął ze sobą małą łopatkę, którą od 20 dwudziestu lat trzymał pod wanną w łazience. To spowodowało, że była nieco zardzewiała, ale jeszcze nadawała się do wykopania mięty.

Protazy spacerował ścieżką, która przebiegała przez środek łąki. Emeryt rozglądał się na obie strony w poszukiwaniu odpowiednich krzaków mięty.
W pewnej chwili dostrzegł dosyć wybujały krzaczek mięty w kolorze świeżej, soczystej zieleni. Roślinka ta wydawała się idealna do doniczki Protazego. Wyjął z torebki plastikowej doniczkę oraz łopatkę. Delikatnie wbił ją w ziemię, aby podważyć krzaczek mięty. Ku swemu zaskoczeniu poczuł opór. Zdziwił się, bo myślał, że ziemia o tej porze roku jest miękka. Na dodatek łopatka dziwnie zachrzęściła. Protazy zaczął powoli zdejmować ziemię łopatką. W miarę odgarniania gruntu oczom emeryta ukazywała jakaś metalowa, mocno zardzewiała płyta. Gdy odsłonił całość, zobaczył, że przed nim leżała… mina przeciwpancerna! Taka w kształcie talerza.

Emeryt zdębiał. Nie widział, skąd się tu wzięła. Być może przeleżała po wojnie, bo nikt jej nie odkrył. Protazy pomyślał przez chwilę i stwierdził, że nie może tu jej zostawić w ziemi. To stworzyłoby zagrożenie dla osób, a zwłaszcza dla dzieci, które nieświadome niebezpieczeństw mogłyby się nią bawić. Emeryt wpadł na kuriozalny pomysł. Uznał, że najlepiej będzie, gdy minę przewiezie do… biura rzeczy znalezionych. Zapamiętał, że w telewizji mówiono kiedyś, gdzie to biuro się znajduje.

Z wielką ostrożnością chwycił minę i schował ją do swojej plastikowej torebki, w której umieścił jeszcze łopatkę i doniczkę .O mięcie już nie myślał. Teraz głównym jego zadaniem było przemieszczenie miny do bezpiecznego miejsca. Idąc bardzo ostrożnie, mocno usztywniony, dotarł do pętli autobusu linii 205. Zajął miejsce przy oknie, a minę w torebce położył sobie na kolanach. Uważał, że dzięki temu nie będzie ona podlegała wstrząsom.

Protazy dojechał szczęśliwie do swojego przystanku. Aby dotrzeć do biura rzeczy znalezionych, musiał przesiąść się do tramwaju. Gdy ten nadjechał, emeryt cały usztywniony bardzo powoli i z namaszczeniem wszedł do wagonu. Inni pasażerowie zaczęli ustępować mu miejsca, bo myśleli, że jest chory i ma ograniczone możliwości w poruszaniu się. W rzeczywistości Protazy nie cierpiał na żadne ograniczenia ruchowe, a nienaturalna postawa była wynikiem jego starań o bezpieczne dowiezienie nietypowego ładunku co celu. Po kilku przystankach tramwaj zatrzymał się niedaleko budynku, na którego parterze tkwił widoczny z daleka napis ”Biuro rzeczy znalezionych”. Protazy wolnym krokiem wszedł do tego pomieszczenia.

Na jego widok pracownik biura z uśmiechem przywitał interesanta:
– Dzień dobry panu, co tam pan do nas przyniósł? Ktoś znowu coś gdzieś zostawił i zapomniał zabrać.

Protazy ostrożnie wyjął z niemałym wysiłkiem minę z torebki i położył na ladzie. Twarz pracownika biura w jednej chwili zmieniła się z beztroskiej w przerażoną, a w jego oczach pojawił się strach. Zaskoczony spytał Protazego, jąkając się, jak porażony piorunem.
– S…skąd to p…pan ma?
– Znalazłem na łące i przywiozłem Pewnie ktoś zgubił – spokojnie odpowiedział Protazy.
Pracownik biura natychmiast chwycił za telefon i zadzwonił do straży pożarnej. Strażacy powiadomili jednostkę wojskową, gdzie przebywali saperzy. Po chwili przed biurem rzeczy znalezionych rozległy się sygnały alarmowe. Podjechał samochód straży pożarnej i wojskowa ciężarówka. Saperzy szybko wyskoczyli z niej i weszli do biura. Mina tkwiła nadal na ladzie. Obejrzeli ją dokładnie i stwierdzili, że ktoś musiał wykręcić z niej zapalnik. Pracownik biura i wezwani funkcjonariusze odetchnęli z ulgą. Saper popatrzył na Protazego, domyślając się, że to on przyniósł niebezpieczny ładunek:
– Co pan najlepszego zrobił? – spytał. Takich rzeczy się nie dotyka. Powinien był pan powiadomić nas od razu.
– Problem w tym, że nie używam telefonu komórkowego. Mogłem jedynie zadzwonić z domu, ale bałem się, żeby ktoś, gdy dojadę do mieszkania, przypadkiem jej nie znalazł – tłumaczył się emeryt/.

Saper pokiwał tylko głową i wziąwszy minę do ręki, wyszedł wraz z innymi funkcjonariuszami do samochodów. Speszony swym nieodpowiedzialnym czynem Protazy wrócił potulnie do domu, Nie wiedział jeszcze, czy zdecyduje się na powtórną podróż w poszukiwaniu mięty.