Bajki Wuja

Po upalnym lipcu nastał nieco chłodniejszy sierpień. Zmęczony wysoką temperaturą emeryt Protazy większość lipcowych dni spędzał w domu. Postanowił zatem trochę się rozruszać i w pewien sierpniowy ranek wybrać się na dłuższy spacer.

Nigdy dnie wiadomo, kogo mógł spotkać na ulicy, więc żeby dobrze się prezentować, wyjął z szafy nieużywany przez prawie miesiąc trzydziestoletni garnitur. Do niego przywdział swą wyjściową różową koszulę i zielony krawat w niebieskie grochy. Założył jeszcze tylko buty na skórzanym obcasie i już mógł wyruszyć w miasto.

Jako człowiek ostrożny i przezorny lubił przemieszczać się znanymi, sprawdzonymi szlakami. Takie trasy zawsze dają większą gwarancję, że na drodze nie pojawią się żadne niemiłe niespodzianki.

Jedną z tych sprawdzonych tras był pobliski park, w którym zwykle przebywało sporo osób. Oczywiście, jako nie lubiący rzucać się w oczy, Protazy wybrał na swój spacer poranną porę, bo wiedział, że wtedy w parku będzie mało osób.

Wszedł więc sobie pomiędzy drzewa i kroczył wolno po parkowej alejce, chłonąc chłodniejsze, choć jeszcze letnie powietrze zwiastujące zbliżającą się jesień.

Dzień był jednak słoneczny, co nie odstraszyło emeryta od kontaktu z przyrodą. Po obcowaniu przez prawie miesiąc z czterema ścianami swego mieszkania mógł nareszcie zobaczyć jakieś inne, przyjemniejsze widoki przyrody z wolna przygotowującej się na zmianę barw po letnich rozkwitach.

Jego przewidywania początkowo sprawdzały się. Rzeczywiście, park był prawie pusty. Zobaczył tylko w oddali jakąś starszą panią z pieskiem na porannym spacerze i pana w okularach, który siedział na ławce i studiował prasę.

Nastąpił jednak moment, w którym przewidywania Protazego nie okazały się trafne. Po wyjściu z alejki porastającej z obu stron gęstymi drzewami emeryt znalazł się na odkrytym terenie, na którym rozciągał się obszerny trawnik. Dostrzegł na nim całą masę ludzi, jakieś samochody, kamery i reflektory. Nad wszystkim górował jakiś człowiek z tubą przy ustach, który siedział na podwyższeniu i wydawał różne komendy. Okazało się, że to ekipa filmowa nagrywająca jakiś kolejny odcinek serialu.

Protazy nie oglądał w telewizji seriali, więc nie bardzo się orientował, co to za film. Zachęcony jednak tą szczególną scenerią przystanął, aby pooglądać sobie z daleka poczynania kręcących się tu i ówdzie osób.

Dziwił się tylko, że przez prawie godzinę powtarzano jedną scenę, a ten człowiek z tubą stale coś krzyczał, ciągle chciał jakichś poprawek.

– Co to za malkontent i zrzęda – pomyślał z niesmakiem Protazy.

Kiedy już wreszcie pan z tubą, czyli po prostu reżyser, zakończył swe utyskiwania, Protazy domyślił się, że wszystko nagrano tak, jak powinno być.

Tymczasem rozpoczęto nagrywanie kolejnej sceny, którą miała być walka szermiercza. Na plan wyszedł aktor przebrany w średniowieczny strój. Miał on stoczyć walkę na szpady. Tylko z kim ? Scenariusz nie zawierał wielu szczegółów. Widocznie scenarzysta chciał zostawić więcej swobody reżyserowi i dać mu wolną rękę w dopracowaniu detali. Nie wiadomo dlaczego, ale reżyser wymyślił sobie, że ma to być starcie rywali z dwóch epok w dziejach ludzkości, tej przeszłej i obecnej.

Aktor przebrany w średniowieczny strój reprezentował przeszłość, ale nikt z obecnych wśród ekipy filmowej nie wydawał się reżyserowi odpowiednim kandydatem na drugiego rywala w tym pojedynku. Wolał kogoś bardziej naturalnego, autentycznego, takiego zwykłego przechodnia z ulicy.

Rozejrzał się mimowolnie po okolicy i dostrzegł przyglądającego się z dala Protazego.

– Halo, halo, proszę pana, niech pan tu podejdzie – zahuczał reżyser przez tubę w kierunku emeryta.

Protazy wystraszony tym tubalnym tonem posłusznie przybliżył się do reżysera.

– Niech pan się wyprostuje – rozkazał reżyser. A teraz niech się pan odwróci.

– No, dobrze – kontynuował – strój dość oryginalny, twarz też autentyczna, trochę pomarszczona, ale tym bardziej realna, bez żadnych operacji plastycznych.

– Tak – zawyrokował – pan będzie odpowiednim kandydatem. Zagra pan u mnie w jednej scenie walki na szpady.

Protazy poczuł się, jakby ktoś go poczęstował mocnym ciosem w głowę.

– Co ? Ja w filmie ? Mam walczyć na szpady ? – zdziwił się emeryt – przecież ja nigdzie nie grałem, a szpady nawet nie dotknąłem, a tu jeszcze miałbym toczyć jakąś walkę ?

– Spokojnie – rzekł reżyser. Mamy dużo czasu. Będziemy tu aż do zmroku. Tymczasem nagramy inne sceny, a pana oddam pod opiekę naszego eksperta od fechtunku. Udzieli panu kilka lekcji i za godzinę będzie pan gotowy do nagrania.

Protazy pokiwał tylko bezwiednie głową. Pomyślał, że nawet spacer utartymi szlakami może przynieść niespodzianki. Teraz uwikłał się w jakieś nagrania filmowe, mimo że do głowy mu nigdy nie przyszło, by grać w filmie. On, który nie lubi rzucać się w oczy, ma teraz wystąpić przed kamerą ! Nie, to nie może się udać. Przecież zaraz zje go trema.

Takie złowrogie myśli przetaczały się w głowie emeryta. Nagle z zamyślenia wyrwał go glos fechmistrza:

– Proszę, niech pan pójdzie za mną. Tu na uboczu mamy trochę terenu do treningu szermierczego. Fechmistrz wręczył szpadę Protazemu, która od razu stała się dla niego jakimś dziwnym, obcym, ciężkim i niepożądanym przedmiotem.

– Proszę bardzo – kontynuował fechmistrz – proszę chwycić szpadę za rękojeść i przyjąć odpowiednią postawę.

– To znaczy jaką ? – spytał zdezorientowany emeryt.

– No, jak to ? Nigdy pan nie widział walk szermierczych ? – zdziwił się fechmistrz.

– A jakoś tak się złożyło, że nie miałem okazji – odparł Protazy.

– Nie, to tragedia, kogo mi tu przysłał ten szalony reżyser ? – mruknął do siebie fechmistrz.

Nie mając jednak innego wyjścia, fechmistrz cierpliwie układał dłoń Protazego w rękojeści i uczył go przyjęcia właściwej postawy.

Po półgodzinnych wysiłkach fechmistrz rzekł do Protazego:

– No, teraz możemy spróbować. Niech pan trzyma szpadę w ręku. Ja będę nacierał – rzekł fechmistrz, po czym natychmiast machnął swoją szpadą, wytrącając natychmiast tę drugą szpadę z ręki Protazego prosto na ziemię.

– Ale mówiłem panu, żeby pan trzymał szpadę ! – zniecierpliwionym tonem rzekł fechmistrz.

– Przecież trzymałem …. – cichym i skruszonym tonem odrzekł Protazy.

– Ale nie tak ! Powinien pan mocno trzymać, żeby nie dać sobie wytrącić broni z ręki – instruował emeryta fechmistrz.

Po dalszych paru próbach Protazemu udało się utrzymać ciężką szpadę w wątłej dłoni.

Kolejnym etapem było zadawanie ciosów. Tu również nie od razu było dobrze. Protazy dwoił się i troił, nawet jego klasyczny zielony krawat zaczął go mocno uciskać w szyję. W końcu jakimś cudem udało mu się zrobić wykrok i wyciągnąć szpadę do przodu.

Do zadania ciosu było jeszcze daleko, ale fechmistrz uznał, że do nagrania sceny takie umiejętności wystarczą. Nie było sensu dłużej kontynuować tego szkolenia, bo właśnie zjawił się reżyser i dał do zrozumienia, że nadszedł już czas do nagrania sceny.

Protazy poszedł więc niepewnym korkiem za reżyserem, gdzie na planie miał stanąć jako jedna z dwóch głównych postaci pojedynku. Reżyser polecił, aby rozpocząć kręcenie tej sceny. Kamerzyści uruchomili sprzęt i aktor w stroju średniowiecznym wykonał błyskawiczny atak, ale przestraszony Protazy cofnął się i wypuścił szpadę z rąk, która wyleciała w powietrze, zatoczyła łuk i wbiła się w ziemię. Reżyser poczerwieniał ze złości i od razu krzyknął do Protazego:

– Co pan wyprawia ? To ma być walka, a nie drżenie ze strachu. Proszę, powtarzamy ujęcie !

Kolejna próba nie była lepsza. Protazy utrzymał, co prawda, szpadę w ręku, ale nie zablokował ciosu przeciwnika, którego broń mocno dała się Protazemu we znaki. Co prawda, na szpady nałożono gumowe nakładki, ale i tak emeryt cios ten odczuł boleśnie na własnym ciele.

Po trzech kolejnych próbach reżyser stracił cierpliwość.

– Dobrze, zostawmy to, dziękujemy panu –zwrócił się do Protazego – pomyślimy, czy sceny tej nie wyciąć z filmu. Zgodnie z przepisami należy się panu honorarium za dzień zdjęciowy w wysokości 100 złotych. Proszę zgłosić się jutro do siedziby wytwórni w celu odebrania wynagrodzenia w kasie.

Uwolniony z planu filmowego uszczęśliwiony Protazy zmierzał raźnym krokiem do domy, mówiąc do siebie:

– Kariery filmowej, co prawda, nie zrobię, ale te niespodziewane 100 złotych piechotą nie chodzi. Żaden emeryt nimi nie pogardzi.