Emeryt Protazy rzadko opuszczał swoje miejsce zamieszkania. Niepohamowana ciekawość powodowała jednak, że od czasu do czasu ogarniała go ochota na wizytę w innych dzielnicach miasta. Chciał zobaczyć, jak wyglądają odległe obszary, w których dotąd nawet nigdy nie bywał.
Jako człowiek przezorny i rozważny nigdy nie planował takich wypadów „w ciemno”. Już na tydzień przed ustaloną datą wyjazdu uważnie studiował mapę miasta, aby swobodnie poruszać się po nieznanym terenie. Nie chciał chodzić z mapą w ręku, bo bał się, że będzie obserwowany przez tamtejszych mieszkańców i uważany za kogoś obcego, kto przybył z innego miasta. Zawsze może znaleźć się ktoś, kto będzie drwił z nowego przybysza i, co gorsza, mógłby wyrządzić mu szkodę. Ostrożny emeryt nie chciał do tego dopuścić i po dogłębnym przestudiowaniu mapy upodabniał się do tubylców zamieszkujących zwiedzane przez niego tereny. Przed oczami miał zarejestrowane w pamięci fragmenty mapy, które konfrontował z rzeczywistością.
Pewnego dnia postanowił wybrać się na kolejną eskapadę do peryferyjnej dzielnicy. Słyszał, że słynęła ona ze starej zabudowy, obdrapanych fasad i ulic z krzywym brukiem, gdzie po każdym deszczu tworzyły się rozległe kałuże.
Ostatnio jednak słyszał w radiu i telewizji, że w dzielnicy tej dokonano szeregu znaczących inwestycji, które odmieniły wizerunek zaniedbanej dzielnicy.
Protazy chciał na własne oczy przekonać się, czy zapowiedzi w mediach mają pokrycie w rzeczywistości. Dlatego uznał, że jego plan wyprawy jest jak najbardziej uzasadniony. Oczywiście, jak zawsze w przypadku publicznego pojawienia się, przywdział tradycyjny wyjściowy strój, czyli trzydziestoletni garnitur, różową koszulę, zielony krawat w niebieskie grochy i buty na skórzanym obcasie.
Tutaj mała dygresja. Uważni czytelnicy przygód emeryta zapewne zauważyli, że czasami Protazy zakładał zielony krawat w niebieskie grochy, a czasem niebieski w grochy zielone. Tu nie ma żadnej niekonsekwencji, bo emeryt rzeczywiście miał dwa krawaty o różnej kolorystyce. Ktoś może zadać pytanie, kiedy Protazy przywdziewał zielony, a kiedy niebieski krawat. Tu nie było zasady. Obydwa wisiały w szafie obok siebie, a wybór następował zupełnie przypadkowo, niezależnie od okazji. W tym przypadku wybór padł na krawat zielony z niebieskimi grochami i w takim stroju Protazy udał się na pobliski przystanek tramwajowy.
Pogoda była sprzyjająca, świeciło słońce, a temperatura dochodziła do 25 ºC. Tak więc warunki podróży były idealne. Delektując się wiosennym ciepełkiem, Protazy zajął miejsce w tramwaju, który po krótkim czekaniu nadjechał. Nawet nie zauważył, jak tramwaj dojechał do końcowej pętli w dzielnicy, którą chciał zwiedzić emeryt. Nie mając wyboru, Protazy wysiadł z tramwaju i zaczął iść wzdłuż szerokiej ulicy. Nazwę jej sprawdził, patrząc na stojącą obok tabliczkę. Wszystko na razie układało się zgodnie z mapą, jaką zostawił w domu. W tym samym momencie podeszło do niego dwóch młodych osobników. Ubrani byli dość dziwacznie. Na głowach mieli kraciaste berety, spodnie również w kratkę, bardzo wąskie, jakby nieco za krótkie, bo spod nich widać było jaskrawe skarpetki.
– Sie ma, ziomal – zagadnął jeden z nich.
Protazy zdębiał. Takiej odzywki nigdy dotychczas nie słyszał. Nawet nie wiedział, jak zareagować i co odpowiedzieć.
– Tyś, facet, to chyba jakiś absztyfikant. Wystroiłeś się, jak stróż w Boże Ciało.
Masz taki odświętny ancug. Prawdziwy z ciebie aligant. A kosiula jaka oryginalna ! Istny cymes. Śledź też niczego sobie. A glany to już prawdziwy odlot. Niezły antek z ciebie musi być. Pewno idziesz do jakiejś laluni. Tylko uważaj, żeby się nie okazała jakąś klempą. Z babami nigdy nic nie wiadomo. Cyferblacik masz taki dobroduszny, że może cię jakaś lafirynda omotać. Wsadzi ci jakiś bajer do baśki i zgłupiejesz. A potem wyssie ci z piterka całą forsę i zostaniesz, jak ten jeleń na lodzie.
Protazy słuchał tego monologu, otworzył szeroko usta, jakby był na jakimś tureckim kazaniu. Lat już przeżył niemało, ale nigdy nie miał do czynienia z takim językiem. Nie mógł wyjść ze zdziwienia, że niby miasto to samo, a trafił w taką okolicę, jakby mieszkali tu cudzoziemcy.
Tymczasem drugi z osobników przejął rolę tego pierwszego i kontynuował wypowiedź w tym dziwacznym dla Protazego języku.
– Widzieliśmy cię, jak tu przyjechałeś bambajem. Powiedz, czyś ty bezbiletny ?
Jeśli tak, to udało ci się, żeś kanara nie spotkał. Ale gdyby nawet, to pewnie byś go wykiwał. Wyglądasz na bystrzaka, bo masz taki wydłużony kinol, a wszystkie antki go mają. Takie kinole mają też ci, co lubią akwawitę. A ty też pewnie lubisz. Od takiego gazu to od razu lepiej się robi na ciele. Do tego chyba jesteś papierośnik. Tacy to na ogół nie mają bandziocha. A ty go nie masz, więc pewnie też lubisz pociągnąć dymka ?
– Panowie, ale o co chodzi ? – wyszeptał mocno zmieszany Protazy.
– Jak to o co ? – kontynuował monolog drugi osobnik – o to, żebyś się nie wdał w jakieś konszachty z lafiryndą. Taka to nawet może cię doprowadzić do parku sztywnych, na przykład ma jakichś podwiązkach. Jej to ganc pomada. Jeden więcej, czy mniej, to bez znaczenia. A jeszcze gdyby ci chawirę zwekslowała, to byłbyś już na amen załatwiony. Gdybyś coś miał przeciw niej, to ci powie, żebyś się bujał. Gdzieś przepadnie i nawet jej nie znajdziesz. Ale nie czuj mojry. Nie wszystkie takie są. Może nie trafisz na klempę, więc cykoria jest przedwczesna.
Ewentualnie trza by zadryndać do kolesiów i upewnić się, czy coś o takiej wiedzą. Przynajmniej nie wyjdziesz na frajera. I wtedy wszystko będzie sikalafon.
Protazy uważnie słuchał tej, jego zdaniem, nowomowy, lecz mimo wzmożonej koncentracji nadal nic nie pojmował z tego dziwacznego języka.
W pewnym momencie osobnicy zmienili swe cwaniackie wyrazy twarzy na bardziej przyjazne. Zaczęli też mówić bardziej zrozumiale.
– Przepraszamy pana – odrzekli prawie równocześnie – może poczuł się pan trochę wystraszony, ale to, co się stało, nie było skierowane przeciw panu.
Jesteśmy pracownikami naukowymi Wydziału Etnografii na naszym uniwersytecie. Prowadzimy badania mające na celu ustalenie, na ile mieszkańcy miasta znają zapomnianą już nieco naszą gwarę. Jak widać, był pan mocno zdziwiony naszymi wypowiedziami. To potwierdza nasze spostrzeżenia, że z biegiem czasu gwara staje się coraz rzadziej używana. Pan, sądząc po wyglądzie, ma już trochę lat, a mimo to nie rozumiał pan, co mówimy.
– To prawda – odrzekł z ulgą Protazy, upewniając się, że nie wpadł w objęcia jakichś podejrzanych lokalnych opryszków – mieszkam na drugim końcu miasta. Niby niedaleko, a jednak ta gwara w moje okolice nie dotarła.
– No nic – odpowiedział jeden z tej dwójki – dziękujemy za udział w naszych badaniach. Przepraszamy, że pana niepokoiliśmy. Do widzenia.
– Ależ nic się nie stało –rzekł zrelaksowany Protazy – do widzenia.
Przygoda ta na tyle wpłynęła na stan emocjonalny emeryta, że ten zrezygnował już z przechadzki po nieznanej dzielnicy i udał się w kierunku tramwaju, by wrócić do domu.
– No tak – rozmyślał – mapę ulic, czy zabudowań można wykonać, nawet odtworzyć ją z pamięci. Gorzej z mapą gwar i dialektów. Jej raczej nie uda się opracować.