Bajki Wuja

Pewnego jesiennego dnia zdarzyło się rzadko spotykane zjawisko. Po niespodziewanie upalnym poranku nadeszła gwałtowna burza, która przyniosła ulewny deszcz. Ziemia została gwałtownie schłodzona.

Emeryt Protazy planował rano wyjście do sklepu po tradycyjne zakupy chleba
i dżemu morelowego. Z uwagi na ulewę musiał jednak opóźnić swoje wyjście
z domu. Nie mógł przecież dopuścić do tego, aby reprezentacyjny strój, czyli trzydziestoletni garnitur, różowa koszula, zielony krawat w niebieskie grochy, buty na skórzanym obcasie i ciemnozielony beret, nie został zamoczony przez deszcz.

Po niespełna trzech kwadransach pogoda się poprawiła, ulewa ustała i emeryt mógł wyjść na zewnątrz. Niebawem doszedł do sklepu, zakupił, jak zwykle, pół chleba i dwa słoiki dżemu morelowego. Zamierzał jeszcze tylko wstąpić do kiosku po gazetę i wrócić do domu. Ponieważ po ulewie powietrze zrobiło się nieco chłodniejsze i tym samym mniej duszne, emeryt postanowił zaczerpnąć tej ożywczej fali chłodu po porannym upale. Taką gwarancję dawał pobliski park, gdzie było dużo zieleni zatrzymującej rześkość porannego deszczu.

Gdy tylko wszedł do parku, zdarzyło się właśnie owo zjawisko. Pojawiła się nagle tak gęsta mgła, że Protazy stracił orientację. Nie wiedział, czy jest na ścieżce, czy może zboczył na trawnik. Szedł więc bardzo wolno, noga za nogą,
z wyciągniętą ręką, aby zapobiec ewentualnemu zderzeniu z jakimś przedmiotem.

Na pewno w tym momencie jego jedynym zamiarem było wydostanie się z parku i niezwłoczny powrót do domu. Gęsta mgła sprawiła jednak, że emeryt stracił orientację. Nie wiedział, że wchodzi coraz bardziej w głąb parku. W pewnym momencie jego wyciągnięta ręka natrafiła na jakiś wydłużony kształt. Przesuwał dłoń w dół i w górę, aż wreszcie wyczuł gałąź z liśćmi. Domyślił się, że stoi pod drzewem. Jednak sadzi się je nie na parkowej ścieżce, a raczej z boku na trawie. Stwierdził więc, że musi z powrotem trafić na ścieżkę.

Nie wiedział jednak, w którym kierunku iść. Po chwili poczuł pod nogami jakieś łaskotanie. Okazało się, że łasica, która kiedyś przy okazji sadzenia drzewek weszła do nogawki emeryta, również zawędrowała do parku. Nie wiadomo, czy zapamiętała zapach Protazego, czy może znalazła się tu przez przypadek. Faktem jednak było to, że znów chciała sobie znaleźć bezpieczne schronienie
w ubraniu Protazego.

Emeryt przerażony akcją łasicy zaczął na oślep wierzgać nogami i w pewnym momencie stracił równowagę. Upadł na trawę, a wystraszona łasica nagle gdzieś znikła. Tuż po upadku Protazy poczuł, że trafił twarzą w jakiś mały kopczyk z piachu. Równocześnie zobaczył w tej mgle jakiś zarys małego, czarnego stworzonka, które w popłochu chowało się do kopca, rozgarniając małymi łapkami piasek na wszystkie strony. Jak łatwo się domyśleć, było to kret. Obsypany piaskiem Protazy wygramolił się jakoś z trawy, nie wypuszczając
z ręki torby zakupowej z chlebem i z dżemem morelowym. Dobrze, że w pobliżu nie było żadnego kamienia, bo pewnie jego słoiki z dżemem nie nadawałyby się już do użytku.

Mgła nie opadała. Zdesperowany Protazy brnął nadal na chybił trafił po trawie, gdy raptem poczuł jakieś chrumkanie. Nie wiedział, że był to dzik, na którego kiedyś natknął się w parku. Na szczęście i on z powodu mgły też niewiele widział. Otarł się tylko sierścią o spodnie emeryta i potruchtał dalej w mleczną przestrzeń. Protazy nie zdążył nawet się przerazić, bo dzik zaraz się oddalił.

Taka komfortowa sytuacja nie trwała jednak długo. Za chwilę emeryt usłyszał przybliżające się kwakanie. Znów skojarzył to z pewną kaczką, która kiedyś przyplątała się do niego, kiedy przechodził przez park. Dziwnym trafem, oprócz kreta, te wszystkie zwierzęta jakby pamiętały Protazego z przeszłości, bo mimo mgły znalazły się w jego pobliżu.

Po paru minutach emeryt poczuł pod nogami zmianę nawierzchni. Zamiast miękkiej trawy pod butami usłyszał chrzęst drobnych kamyków. To był dobry znak, że Protazy znalazł się na ścieżce. To jednak okazało się tylko połową powodzenia. Trzeba było jeszcze wiedzieć, w którą stronę iść. Wybrał kierunek na wyczucie, który okazał się, niestety, niewłaściwy. Emeryt oddalał się bowiem od swego miejsca zamieszkania. Nadal jednak zmierzał ostrożnie przed siebie, prawie nic nie widząc.

Wokół nadal wisiała gęsta mgła. Zdawało się, że w ogóle na miała opaść.
W pewnej chwili emeryt poczuł dotknięcie jakiegoś grubego brzucha
i jednocześnie usłyszał głos, który skądinąd dobrze znał:

– Co u licha? Kto mitu wchodzi w paradę? Nic nie widać przez tę cholerną mgłę!

Protazy dobrze wiedział, że zderzył się ze zbirem.
– Ja nie wszedłem nikomu w paradę. Wszystkiemu winna ta mgła, przez którą nic nie widać.

– To ty, staruszku? – odezwał się zbir, który też zapewne rozpoznał emeryta po głosie. Gdzie się tu zaplątałeś? Po co się pchasz do tego parku w tej mgle?

Emeryt, który nie był zachwycony towarzystwem tego osobnika, odpowiedział drżącym głosem:
– Jak wchodziłem do parku, to jeszcze nie było mgły.

– Choroba – chrząknął po nosem zbir. Chyba się nie wydostanę z tego parku. Kolesie na mnie czekają, a ja się tu miotam. Przejdź na bok, staruszku, żebyśmy mogli się wyminąć.

Te słowa okazały się zbawienne dla Protazego, bo wynikało z nich, że zbir zmierza w przeciwnym kierunku. Zszedł zatem zaraz w boki usłyszał tylko oddalające się człapanie nóg zbira.

Ruszył zaraz dalej w drogę, mając nadzieję, że wreszcie mgła opadnie i będzie wiedział, gdzie się właściwie znajduje. Długi marsz po parku spowodował, że Protazy poczuł się trochę głodny. Postanowił więc, że znajdzie jakąś ławkę i się posili. Ponieważ ławki stoją zwykle na brzegu ścieżki, a za nimi znajduje się trawnik, Protazy wpadł na pomysł, że będzie dalej iść okrakiem, stawiając jedną nogę na ścieżce, a drugą na trawniku, W pewnej chwili poczuł bolesne uderzenie. Okazało się, że właśnie trafił nogą w ławkę. Od razu poczuł, że na piszczelu wyrasta mu okazały guz. Emeryt syknął tylko z bólu, ale zaraz usiadł na ławce, bo narastające poczucie głodu spowodowało, że zapomniał
o obrażeniach po niefortunnym zderzeniu. Wyjął z torby chleb i słoik z dżemem. Odkręcił pokrywkę, ale nie miał żadnego sztućca, aby wydobyć swój przysmak. Nie mając innego wyjścia, wybierał dżem ze słoika palcami, a drugą ręką łamał chleb i łykał go na przemian z dżemem.

Woń dżemu przyciągnęła okoliczne owady. Nie przeszkadzała im mgła. Wkrótce Protazy poczuł narastający szum, jaki wydawały zlatujące się pszczoły, osy
i muchy. W tej sytuacji dalsze wkładanie palca do słoika groziło użądleniem. Dlatego Protazy musiał się pogodzić z utratą jednego słoika, zostawiając pozostałą jego zawartość na pastwę agresywnych owadów. Zostawił więc otwarty słoik na ławce, wytarł zabrudzone dżemem palce o trawę i ruszył w dalszą drogę.

Z każdą minutą mgła zaczęła nareszcie się przerzedzać i Protazy mógł w końcu się zorientować, gdzie się znajduje. Właściwie to nie mógł, bo nie bardzo wiedział, na który brzeg parku wyszedł, Na pewno nie tam, gdzie chciał. Obok przebiegała jakaś ulica, a tuż za nią rozciągał się las. Emeryt rozejrzał się
w obydwie strony i dostrzegł jakiś przystanek autobusowy. Gdy zobaczył numer autobusu, odetchnął z ulgą. Okazało się, że przejeżdża on w pobliżu miejsce zamieszkania Protazego.

Po kilku minutach autobus przyjechał i po następnych dziesięciu minutach emeryt znalazł się w pobliżu domu. Niestety, wskutek mgły został pozbawiony jednego słoika z dżemem. Doszedł do wniosku, że dokona powtórnego zakupu
w dniu następnym. Może nie będzie już takiej mgly.