Bajki Wuja

Emeryt Protazy nie lubił ryzykować. Jako człowiek konserwatywny i skryty wolał zacisze domowych ścian i spokojne spędzanie czasu. Starał się nie prowokować losu i nie podejmować zbyt pochopnych decyzji. Czasem jednak starania przezornego emeryta przynosiły nieoczekiwane rezultaty.
Widocznie ciekawość Protazego spowodowała, że pewnego ranka, wychodząc z bloku, natknął się na duże ogłoszenie. Zgodnie z nim osiedlowy klub emeryta organizował wycieczkę do starej jaskini o nazwie „Ciemnica” , która znajdowała się w odległości około pięćdziesięciu kilometrów od miasta. Chętni mieli zgłaszać się w dniu wycieczki przed klubem, gdzie oczekiwał ich autokar.
Wycieczka była darmowa, Fakt ten, jak również perspektywa znalezienia się w podziemnym świecie stworzyły nieodpartą pokusę dla emeryta. Podjął zatem, jak dla niego, odważną decyzję i postanowił wziąć udział w tej eskapadzie.
W dniu wycieczki wstał wcześniej niż zwykle i po spożyciu śniadania z dżemem morelowym w roli głównej przywdział tradycyjny wyjściowy strój, czyli trzydziestoletni garnitur, różową koszulę, zielony krawat w niebieskie grochy, buty na skórzanym obcasie i ciemnozielony beret. Niezwłocznie wyszedłz mieszkania, bo obawiał się, że gdy przyjdzie za późno, to może już zabraknąć dla niego miejsca w autokarze.
Na szczęście okazało się, że jego obawy były przedwczesne. Przed klubem zjawił się jako pierwszy i musiał czekać jeszcze dziesięć minut zanim zjawili się kolejni chętni. Po następnych dwudziestu minutach był już komplet uczestników. Przedstawiciel klubu, szczupły i niewysoki pan Izydor zaprosił wszystkich do zajmowania miejsc w autokarze. Starym zwyczajem Protazy, jako jeden z pierwszych, wszedł do środka pojazdu i od razu przemieścił się do tylu, żeby nie rzucać się w oczy.
Po chwili autokar ruszył. Minęła niecała godzina, gdy uczestnicy wycieczki znaleźli się na miejscu. Pan Izydor zaprowadził wszystkich do bramy wejściowej, za którą znajdował się las i wąska droga znikająca za drzewami. Przy bramie pojawił się przewodnik – pan Czesław, który przedstawił plan wycieczki. Najpierw cała grupa poszła tą drogą w głąb lasu. Po kilku minutach marszu wszyscy dotarli do dużej polany, na której rzucał się w oczy duży szyld „Jaskinia Ciemnica”. Pod nim znajdowało się wąskie wejście. Pan Czesław uprzedził uczestników, by pilnowali się nawzajem, bo w środku jaskini jest dużo bocznych korytarzy, co stwarzało ryzyko zabłądzenia i zejścia ze szlaku dla zwiedzających. Zaraz rozdał wszystkim latarki i kaski ochronne. Gdy zobaczył Protazego ubranego w beret, stwierdził, że nie potrzebuje kasku, gdyż ryzyko odpadnięcia odłamka skały z sufitu jest niewielkie. Jeśli nawet odpadnie jakiś odłamek, to będzie on niewielki. Pan Czesław uznał więc, że beret Protazego wytrzyma uderzenie odłamka.
Powiedział też, że w jaskini lubią przebywać nietoperze. Ponieważ są pod ochroną, należy na nie uważać i nie popadać w panikę, jeśli jakiś nietoperz nagle poderwie się i przeleci nad głową. Na zakończenie, tuż przed wejściem do jaskini, pan Czesław opowiedział też legendę, jak się wiąże z „Ciemnicą”. Przed wiekami lasy te należały do srogiego księcia Polikarpa. Poddani szukali sposobu, żeby się go pozbyć, bo mieli już dość rządów despotycznego władcy. Podobno zachęcili go, by wszedł do jaskini, gdzie jakoby miał znajdować się wielki skarb. Chciwy książę Polikarp dał się namówić i wszedł razem z kilkoma podwładnymi d środka. Ci w pewnej chwili uciekli do wyjścia, zostawiając księcia samego. Rozwijali za sobą nić w tajemnicy przed Polikarpem. Dlatego łatwo znaleźli drogę powrotną. Opuszczony książę tak długo się błąkał po zgubnych korytarzach jaskini, że zmarł z głodu i pragnienia. Nikt, co prawda, do tej pory nie znalazł jego ciała, ale legenda głosi, że z zemsty jego duch krąży po jaskini i straszy każdego, to wejdzie mu w drogę.
Po wysłuchaniu takiego obszernego wstępu wszyscy uczestnicy ostrożnie weszli do środka, świecąc sobie latarkami. Szli posłusznie, jeden za drugim, za plecami pana Czesława, słuchając pilnie jego wskazówek. Protazy, jak zwykle, szedł na końcu, żeby nie rzucać się w oczy innym zwiedzającym. W pewnej chwili poczuł, jakby coś pociągnęło jego but. Okazało się, że rozwiązało mu się sznurowadło. Zatrzymał się więc, aby je zawiązać. Skupił się na tej czynności tak bardzo, że nie zauważył, że pozostali oddalili się od niego. Gdy podniósł głowę do góry, zobaczył, że z pola widzenia znikli mu nagle wszyscy uczestnicy wycieczki. Nie widział też świecących lampek. Wokół była tylko pustka i tajemnicza ciemność otaczająca emeryta ze wszystkich stron. Protazy popadł w panikę. Zaczął chodzić różnymi korytarzami, ale za każdym razem trafiał na jakąś ślepą ścianę.
Na czole pojawiły mu się kropelki potu, a na ciele panował jakiś dziwny, niepokojący chłód, który potęgował dreszcze. Co gorsza, w pewnym momencie poczuł, jakby coś pisnęło i przeleciało mu nad głową, trzepocząc skrzydłami. Niewątpliwie był to nietoperz. Protazy odruchowo machnął ręką, by go odgonić. To jednak spotęgowało agresję zwierzęcia, który zaczął wydawać jakieś dziwne sygnały. Po kilku sekundach pojawiła się cala chmara nietoperzy, która krążyła nad głową emeryta, zaczepiając o jego ciemnozielony beret. Protazy, chcąc ochronić się przed nietoperzową nawałnicą, ukląkł, twarz ukrył w dłoniach i zaczął wzywać pomocy.
Nie na wiele to się zdało, bo zamiast odpowiedzi usłyszał jakieś szumy. Od razu przypomniał sobie legendę o księciu Polikarpie. Uświadomił sobie, że te szumy to może głos ducha księcia, którego Protazy obudził swoim krzykiem i zakłócił spokój w jaskini. Emeryt przestraszył się nie na żarty. Nie dość, że latała nad nim chmara nietoperzy, to jeszcze mógł lada moment pojawić się duch księcia i ostatecznie pozbawić go życia. Już sobie wyobrażał jakąś białą wysokość postać o twarzy kościotrupa, która szczerzy spróchniałe zęby i śmieje się szyderczo, wyciągając przed siebie kościste dłonie, by je zacisnąć na wątłej szyi emeryta.
Protazy zaczął krzyczeć coraz bardziej. Tak bardzo, że udało mu się odstraszyć krążące nad nim nietoperze. Wywołał swym krzykiem takie wibracje, że reagujące na dźwięk te jaskiniowe ssaki uznały, że przed nimi wyrosła jakaś przeszkoda i szybko odleciały, gromadząc się na stropie korytarza jaskini.
Tymczasem wycieczka zakończyła zwiedzanie i wszyscy wyszli z jaskini na polanę. Protazy starał się nie rzucać w oczy, ale nie widział, że jego tradycyjny strój sprawia, iż od razu bywa zauważalny przez inne osoby. Tak było i tym razem. Pewna starsza, spostrzegawcza pani rozejrzała się po zwiedzających i od razu zauważyła brak emeryta:
– Przepraszam bardzo, ale nie widzę wśród nas tego pana w ciemnozielonym berecie.
Wszyscy spojrzeli po sobie. Faktycznie, Protazego wśród nich nie było. Blady strach padł zwłaszcza na panów Izydora i Czesława, bo oni czuli się odpowiedzialni za uczestników wycieczki.
Obydwaj zaraz ruszyli ku wejściu do jaskini, polecając, aby reszta uczestników pozostała na miejscu. Weszli do ciemnych korytarzy, świecąc latarkami. Tu, niestety, musieli naruszyć zasadę obowiązującej ciszy i zaczęli nawoływać Protazego.
– Halo, proszę pana w ciemnozielonym berecie, gdzie pan jest?
Nie znali imienia emeryta, musieli więc kojarzyć go z beretem.
W pewnej chwili Protazy zaczął słyszeć okrzyki poszukujących go, ale myślał, że go woła duch księcia Polikarpa. Wolał więc być cicho, bo myślał, że duch go może odnaleźć. Wielokrotne okrzyki panów Izydora i Czesława wywołały jednak u Protazego tak duże napięcie nerwowe, że wreszcie emeryt nie wytrzymał i krzyknął:
– Precz, duchu! Idź ode mnie, krwawy Polikarpie! Nic ci nie zrobiłem. Uciekaj i zostaw mnie w spokoju!
Obydwaj poszukujący usłyszeli dramatyczne wołania emeryta, choć ich treść wydawała im się nieco dziwna. Uznali, że chyba za bardzo wziął sobie do serce legendę o księciu Polikarpie. Wkrótce znaleźli znerwicowanego Protazego, który miotał się na środku korytarza, świecąc latarką w różne strony, jakby chciał zlokalizować ducha księcia.
– Niech się pan uspokoi – rzekł do Protazego pan Czesław. Nic panu nie grozi. Zaraz pana stąd wyprowadzimy.
Wkrótce Protazy znalazł się w autokarze, który ruszył w drogę powrotną. Mógł być tylko wdzięczny starszej pani, której zapadł w pamięci jego ciemnozielony beret.