Bajki Wuja

Na pewno nie wszyscy wiedzą, że w mieszkaniu konserwatywnego emeryta Protazego, oprócz wielu wiekowych, wręcz zabytkowych przedmiotów, znajdował się stary, prawie osiemdziesięcioletni, zegar. Wisiał na ścianie i był codziennie ręcznie nakręcany przez emeryta. Prawdziwy przedmiot rodowy. Przed laty miał go dziadek Protazego, potem odziedziczył go jego ojciec, aż wreszcie zegar został przekazany w ręce emeryta. Powiesił do na ścianie w widocznym miejscu, aby przypominał mu przodków i dawne lata spędzone razem z nimi.
Pewnego dnia stała się jednak dla Protazego rzecz niewyobrażalna. Nic nie jest wieczne i kiedyś coś musi się zepsuć. Tak właśnie stało się z zegarem. Protazy, jak zawsze, spojrzał rankiem na niego, aby zorientować się, która jest godzina. Patrzył i nie wierzył własnym oczom, Na dworze było już widno, słońce mocno świeciło, a zegar wskazywał godzinę pierwszą. Wydawało się to niemożliwe. Przecież poprzedniego wieczoru zegar chodził, cicho tykając i wskazywał właściwą godzinę. Teraz nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Milczał, jak zaklęty. Mocno zaniepokojony Protazy delikatnie zdjął zegar ze ściany i próbował go ponownie nakręcić. Niestety, pokrętło, które normalnie obracało się do oporu, teraz poruszało się swobodnie. Można było nim wykonywać nieskończoną ilość obrotów bez żadnego rezultatu.
Emeryt wywnioskował, że widocznie musiała pęknąć sprężyna uruchamiająca mechanizm odmierzający czas i regulujący ruch wskazówek. Nie mógł pojąć, jak taki stary, niezawodny zegar mógł odmówić posłuszeństwa. Rad nierad postanowił się udać ze swym tykającym do niedawna towarzyszem życia do zegarmistrza.
Taka wizyta wymagała godnego zaprezentowania się i sprawienia wrażenia solidnego klienta/ Symbolem tego był z pewnością ubiór. Protazy wyjął więc z szafy i założył swój reprezentacyjny zestaw wyjściowy, czyli trzydziestoletni garnitur, różową koszulę, zielony krawat w niebieski grochy, buty na skórzanym obcasie i ciemnozielony beret. Owinął starannie zegar w miękki ręcznik i schował go do swej torby zakupowej.
Wyszedł z mieszkania i ostrożnie trzymając ją w ręku udał się do zegarmistrza, którego zakład codziennie mijał, idąc do sklepu. Nigdy dotąd nie miał takiej potrzeby, aby złożyć mu wizytę. Tym razem jednak musiało do niej dojść. Protazy uchylił drzwi wejściowe i wszedł do środka.
– Dzień dobry panu – rzekł emeryt na powitanie do starszego, siwiejącego pana, który siedział pochylony nad swym stolikiem i intensywnie patrzył przez lupę na rozłożony przed nim zegarek. Początkowo był tak zajęty naprawą, że nie zareagował na słowa Protazego.
– Hm… hm…- chrząknął emeryt zniecierpliwiony brakiem reakcji zegarmistrza. Ten nagle, jakby ocknął się ze sny, podniósł wzrok do góry i rzekł do Protazego:
– Tak, tak, dzień, dobry. Przepraszam, zapatrzyłem się trochę na taki mały, ręczny zegarek, który mi przyniesiono do naprawy. Widzę, że pan przychodzi jednak z czymś większym.
– Właśnie – odpowiedział Protazy. Przynoszę do pana mój stary, rodowy zegar, który niespodziewanie odmówił posłuszeństwa.
– Cóż – odparł zegarmistrz – nic nie trwa wiecznie. Na każdego przyjdzie czas. Zegar też ma swoją żywotność.
– Chyba nie chce mi pan powiedzieć, że jego żywot się skończył – zaniepokoił się Protazy.
– Ależ skąd – uspokajał go zegarmistrz. Jestem tu po to, aby im dawać drugie życie. Proszę mi pokazać ten paski zegar. Obejrzę go i zobaczymy, co się da zrobić.
Protazy ostrożnie wyjął z torby owinięty w ręcznik zegar i położył go na ladzie przed zegarmistrzem. Ten popatrzył z niekłamanym podziwem na zabytkowy egzemplarz i powiedział:
– Tak, to prawdziwy antyk. Ciekawe, że tak długo funkcjonował i dotąd się nie popsuł.
Zegarmistrz zdjął obudowę, zajrzał do mechanizmu od razu znalazł przyczynę usterki.
– Sprawa jest prosta i jednocześnie złożona. Prosta, bo przyczyną uszkodzenia jest pęknięta sprężyna. Złożona, bo takich części się teraz nie produkuje – wyjaśniał zegarmistrz.
– Jak to? – zaniepokoił się Protazy. To dla mojego rodowego, zabytkowego zegara nie ma już ratunku?
– Nie, spokojnie – odparł zegarmistrz, chcąc udobruchać emeryta. Wszystko dla się załatwić. Muszę tylko skontaktować się z moimi kolegami. Wie pan, każdy zegarmistrz ma na zapleczu taką graciarnię, gdzie leżą zawsze jakieś stare drobiazgi na wszelki wypadek, A nuż jakiś się przyda. Ja akurat nie mam takiej części, Teraz nie produkuje się takich sprężyn, ale może u któregoś z moich kolegów gdzieś taka sprężyna tkwi w zapomnieniu wśród wielu staroci.
Protazy uspokoił się trochę i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu zegarmistrza. Na ścianach wisiały różne zegary, ale jeden szczególnie przykul jego uwagę. Był ogromny, drewniany, z efektowną tarczą, na której połyskiwały czerwone wskazówki.
– Przepraszam pana – zagadnął zegarmistrza. Co to za zegar?
– Ten? – odrzekł zegarmistrz. To mój szczególny okaz. Wisi jako ozdoba i nie jest na sprzedaż. Dostałem go kiedyś od jednego Chińczyka, któremu kiedyś naprawiałem zegarek. Akurat miał jeszcze ze sobą ten zegar, z którym nie bardzo miał co zrobić. Wracał z powrotem do kraju i byłby to dla niego uciążliwy bagaż. Sprzedał mi go za parę groszy i teraz zdobi ścianę. Muszę panu powiedzieć, że jest sprawny i funkcjonuje bezbłędnie. To taki zegar z kukułką. No, niezupełnie z kukułką, bo to by była nasza wersja. Ten jest w wersji chińskiej, czyli zamiast kukułki o każdej pełnej godzinie otwierają się drzwiczki, a z nich na długiej sprężynie wyskakuje wielki łeb smoka. To dość ciężki okaz i aż się dziwię, że sprężyna go może utrzymać.
Protazy zainteresowany opowieścią zegarmistrza o tym szczególnym zegarze podszedł bardzo blisko, chcąc dokładnie obejrzeć szczegóły. Zegar nie wisiał zbyt wysoko, więc głowa emeryta znajdowała się na wysokości tarczy zegarowej,
Zupełny przypadek sprawił, że akurat zegar zaczął wybijać pełną godzinę.
W jednej chwili drzwiczki zegara się otworzyły i zza nich na długiej sprężynie wyskoczył, jak z katapulty, łeb smoka, który uderzył prosto w czoło emeryta.
Protazy zatoczył się i upadł na podłogę. Cios chińskiego potwora był na tyle mocny, że emeryt stracił przytomność.
Zegarmistrz przeraził się na dobre. Zapomniał uprzedzić Protazego, aby nie podchodził zbyt blisko zegara. Chwycił więc szybko za telefon i wezwał pogotowie. Po kilku minutach przyjechała karetka. Sanitariusze wstępnie zbadali Protazego, który właśnie odzyskał przytomność. Ponieważ na jego czole pojawił się duży, czerwony guz, uznano, że niezbędne będzie wykonanie badań kontrolnych w szpitalu. Sanitariusze ułożyli wręcz Protazego na noszach i skierowali się do wyjścia. Zanim wyszli, zegarmistrz zdążył jeszcze powiedzieć emerytowi, że jego zegar będzie czekał na naprawę i odbiór.
Tymczasem karetka przyjechała na izbę przyjęć. Tu, jak zwykle, był tłum ludzi. Posadzono więc Protazego na krzesło i kazano czekać. Oszołomiony mocno po starciu z głową smoka emeryt obojętnym wzrokiem patrzył na kolejnych pacjentów, którym była udzielana pierwsza pomoc w gabinecie lekarskim. Nie zauważył chyba jednak, gdy do gabinetu wchodził zbir. Zobaczył go dopiero teraz, gdy wychodził z zabandażowaną głową i dużym plastrem na policzku po lewym okiem.
Zbir od razu dostrzegł Protazego:
-O, staruszku, znów się spotykamy. Widzę, że ktoś cię nieźle poczęstował w czoło. Ja też miałem zderzenie. Jakiś cwaniaczek mnie wkurzył. Chciałem go walnąć, ale ten miał jakiś łom w ręku i zanim zdołałem go znokautować, ten łom wylądował na mojej głowie. Upadając na ziemię, zahaczyłem jeszcze twarzą o jakiś kamień. Stąd ten plaster. Dobrze, że chociaż oko zostało nietknięte. Ja jeszcze tego cwaniaczka dopadnę, ale teraz idę do domu się kurować. Na razie.
Po tej opowieści zbir udał się w stronę wyjścia. Jak zwykle w przypadkach spotkań ze zbirem, Protazy nie czuł się komfortowo. Nie był to typ, z którym emeryt chciałby się zadawać. Dlatego też wyjście zbira ze szpitala przyjął z ulgą.
Po chwili Protazy został poproszony do gabinetu lekarskiego. Badania nie wykazały żadnych wewnętrznych obrażeń. Było to typowe stłuczenie czoła, które wymagało tylko smarowania maścią ułatwiającą wchłanianie się siniaków. Przepisano więc emerytowi odpowiednią receptę i Protazy mógł wracać do domu. Po drodze emeryt wstąpił do apteki, aby zakupić maść i wrócił do domu. Wszedł do pokoju i zaskoczony zobaczył na ścianie puste miejsce, na którym odznaczał się kształt zegara.
W pierwszej chwili myślał, że ktoś mu go ukradł, ale zaraz przypomniał sobie, że przecież oddał zegar do naprawy. Zderzenie ze smokiem sprawiło, że nie miał możliwości porozumienia się z zegarmistrzem na temat terminu naprawy zegara. Postanowił jednak, że tego dnia odpocznie po tym niefortunnym zdarzeniu i uda się do zegarmistrza po dwóch dniach.
Był to okres prawdziwej udręki dla emeryta. Nie miał innego wyjścia, w związku z tym nie mógł kontrolować upływu czasu. Nawet swój tradycyjny, lokalny program w telewizji zaczął oglądać z opóźnieniem, bo nie wiedział, która dokładnie była godzina. Przetrwał jednak jakoś ten okres i kolejnego dnia udał się do zegarmistrza. Ten od razu poznał Protazego, jak tylko emeryt wszedł do lokalu:
– Witam szanownego pana. Widzę, że nic wielkiego się nie stało Ma pan wprawdzie na czole taką siną pamiątkę, ale cieszę się, że może pan funkcjonować o własnych siłach. Widzi pan, wszystko tak nagle się stało, że nie zdążyłem pana ostrzec, iż z tym smokiem na ma żartów. Ma dla pana jednak dobrą wiadomość. Udało mi się znaleźć sprężynę do pańskiego zegara. Wymieniłem ją i, proszę, zegar znów chodzi, jak nowy.
Protazy, widząc swój ożywiony rodowy eksponat, zapomniał o niefortunnej przygodzie. Uregulował należność, zawinął naprawiony zegar w ręcznik i schował go do torby. Podziękował zegarmistrzowi za naprawę, udając się do wyjścia. Przezornie spojrzał jednak na chiński zegar, jakby chciał zobaczyć, czy przypadkiem smoczy łeb znów nie wyskoczy.