Bajki Wuja

W życiu emeryta Protazego często zdarzały się różne przeżycia, o których decydował przypadek. Tak też było pewnego dnia, gdy Protazy wracał z kiosku z codzienną gazetą w kieszeni. To kieszeń jego marynarki jako część trzydziestoletniego garnituru. Nie było w tym nic dziwnego, bo gdy emeryt wychodził na zewnątrz zakładał właśnie ten garnitur. Oprócz tego tradycyjnie ubrany był w różową koszulę, zielony krawat w niebieskie grochy. Na nogach miał buty na skórzanym obcasie, a na głowie – ciemnozielony beret.
Protazy dostrzegł w pewnym momencie jakieś dziwnie świecące i kolorowe obiekty ustawione na dużym placu przylegającym do pobliskiego parku. Uszu jego dobiegała dość głośna, rytmiczna muzyka. Zaciekawiony tym faktem emeryt postanowił sprawdzić, co tam się dzieje.
Wkrótce jego wątpliwości się wyjaśniły. Okazało się, że na tym placu rozłożono objazdowe wesołe miasteczko, które akurat w tym czasie postanowiono postawić do dyspozycji mieszkańcom osiedla, na którym mieszkał Protazy.
Emeryt był oszołomiony widokiem, jaki zobaczył. Z jednej strony stała wielka karuzela obracająca się z ogromną szybkością. Obok niej była mniejsza, na której jeździły dzieci. Nieopodal górował nad wszystkim diabelski młyn. Protazy omal nie dostał zawrotu głowy, gdy spojrzał w górę i zobaczył, jak wznoszą się małe, dwuosobowe wagoniki i po paru sekundach gwałtownie opadają w dół. Obok stała też strzelnica, na której próbowali swych umiejętności chętni wygrania jakiejś niespodzianki za uzyskanie określonej ilości punktów.
Emeryt stanął na środku i z zapartym tchem rozglądał się na wszystkie strony, patrząc na te wszystkie atrakcje. Ludzi było co niemiara, więc co parę sekund ktoś go potrącał, chcąc przejść w tym, czy w innym kierunku.
W głowie emeryta zaświtała diabelska myśl pokusy. Co prawda, miał już swoje lata nakazujące zachowanie powagi, z drugiej strony Protazy nie pamiętał, kiedy ostatni raz zaznawał atrakcji takiego miejsca. A może nigdy nie zdarzyło mu się być w wesołym miasteczku? Tego emeryt nie był pewien. Upłynęło już tyle lat, że dokładnie nie pamiętał.
Postanowił jednak nie myśleć o przeszłości, lecz podjąć próbę skorzystania z atrakcji, jakie właśnie przed nim się roztaczały. Nie bardzo jednak wiedział, od czego zacząć. Uznał, że diabelski młyn to raczej zbyt denerwująca i ryzykowna rozrywka. Na początek wybrał coś najbardziej spokojnego. Była to mała, wolno obracająca się karuzela, na której jeździły dzieci. Składała się z dwuosobowych fotelików krążących na dużej tarczy. Zapał emeryta został nieco ostudzony, gdy dowiedział się, że za przejażdżkę trzeba zapłacić 5 złotych. Po chwili namysłu uznał jednak, że skoro tu przyszedł, to nie wypada się wycofać. Zainwestuje te 5 złotych, ale za to wcieli się w rolę dziecka, co sprawi, że poczuje się odmłodzony. Kupił więc bilet i usiadł na jednym z fotelików. Obok niego znalazł się mały sześcioletni chłopiec, który okazał się rozgarniętym rozmówcą. Od razu zagadnął emeryta:
– Proszę pana, tu jeżdżą same dzieci, a czy pan też jest dzieckiem? Jakiś pan taki wyrośnięty.
– Że co proszę? – spytał zaskoczony Protazy. Nie jestem dzieckiem, ale ja też mogę się przejechać tą karuzelą.
– Nie boi się pan? – spytał sześciolatek.
– Czegóż miałbym się bać? – zdziwił się emeryt.
– Jak karuzela zacznie się kręcić, to może panu z głowy spaść ten beret – zwrócił uwagę spostrzegawczy malec.
– Jasiu, daj panu spokój, nie zagaduj pana! – głośno zwróciła uwagę mama sześciolatka stojąca obok karuzeli za małym płotkiem. Obok niej stali też rodzice innych dzieci, które zajęły miejsca na karuzeli.
Po chwili za zaczęła się ona obracać. Oczom zgromadzonych ukazał się zabawny widok. Na kręcącej się karuzeli znajdowały się sylwetki kilkulatków, wśród których górowała postać Protazego z ciemnozielonym beretem na głowie. Stojący obok i przechodzący ludzie z zaciekawieniem i ironicznymi uśmieszkami kwitowali obecność emeryta wśród gromady przedszkolaków.
Po zatrzymaniu się karuzeli Protazy uznał, że czas na mocniejsze wrażenia. Widocznie otoczenie i rozrywkowy klimat wesołego miasteczka sprawił, że emeryt zapomniał o swej żelaznej zasadzie nierzucania się w oczy innym ludziom. Normalnie schowałby się pewnie w jakiś kąt i obserwowałby, co się tu dzieje. Tym razem postanowił jednak wystawić się na widok publiczny. Uwagę jego zwróciła większa karuzela dla dorosłych. Tu przejażdżka nie była tak łagodna, jak w przypadku dzieci. Zawieszone od góry na długich łańcuchach krzesełka w momencie nabierania przez karuzelę szybkości zaczęły się obracać w różnych kierunkach, powodując zawroty głowy i obawę o utrzymanie równowagi.
Obserwując z daleka tę karuzelę, Protazy uznał, że to nic strasznego i sam postanowił spróbować swych sił. Zainwestował więc kolejne 5 złotych na następny bilet i zajął miejsce na krzesełku. Wszystko było dobrze dopóki karuzela nie zaczęła nabierać szybkości. W pewnym momencie wirująca karuzela spowodowała u emeryta uczucie, jakby serce podeszło do gardła. Przed oczami zaczęły pojawiać się jakieś migoczące płatki. Czuł się, jakby leciał samolotem zawieszony w przestrzeni powietrznej.
Na domiar złego w pewnej chwili podmuch wiatru poruszył beret Protazego na głowie. Emeryt chciał go chwycić. Ostatecznie mu się udało, ale w wyniku gwałtownego ruchu emeryt zawisł polową ciała poza poprzecznym łańcuchem zabezpieczającym podróżującego na wysokości pasa. Widok dla osób stojących obok karuzeli był dramatyczny. Dolna część ciała emeryta do pasa spoczywała na krzesełku, podczas gdy górna część była przewieszona przez łańcuch i zwisała ku dołowi. Na samym końcu znajdowały się ręce Protazego kurczowo trzymające beret.
– Co ten facet wyprawia? – z niepokojem zauważył jeden z obsługujących karuzelę.
– Który? – zapytał drugi z obsługujących.
– Ten w tym garniturze i krawacie w groszki. Co on, jakieś figury akrobatyczne wyprawia, czy co? Chce się popisać? Najmłodszy to on nie jest, a robi z siebie akrobatę – kontynuował rozmowę ten pierwszy.
– Trzeba chyba skrócić ten przebieg karuzeli, bo za chwilę wypadnie z krzesełka i będą kłopoty – z obawą dodał jego rozmówca.
Po chwili karuzela się zatrzymała. Ledwo żywy Protazy z przestrachem w oczach włożył na głowę beret i na glinianych nogach zmierzał w kierunku wyjścia z obszaru funkcjonowania karuzeli.
– Co pan tam wyczyniał w górze? – spytał emeryta obsługujący karuzelę. Czy nie wie pan, że takie manewry zagrażają bezpieczeństwu? Mógłby pan przecież spaść na ziemię.
– Ja tylko chciałem uratować mój beret – ze skruchą tłumaczył się Protazy, po czym zaraz się oddalił, nie chcąc narazić się na jakieś dalsze konsekwencje.
Emeryt przemieszczał się w kierunku strzelnicy. Nagle stanął, jak wryty. Oto ujrzał przy strzelnicy stojącego zbira i jego ekipę. Oczywiście najgłośniej mówił sam zbir, którego styl wypowiedzi Protazy znał aż za dobrze:
– To co chłopaki? Postrzelamy? Przecież musimy ćwiczyć. Nigdy nie wiadomo, kiedy to nam się przyda – zachęcał swych kompanów.
Naturalnie wszyscy przytaknęli i cała grupa chwyciła w ręce strzelby, rozpoczynając intensywne ćwiczenia strzeleckie.
Wystraszony obecnością zbira emeryt dał dwa kroki do tyłu. Niestety, nie wiedział, że tuż za nim znajdował się mały płotek odgradzający przechodniów od diabelskiego młyna. Protazy zawadził o ten płotek i przewrócił się, przechylając się przez niego, po czym wpadł w znajdujący się tuż obok wagonik diabelskiego młyna, który w tym momencie ruszył.
Było już za późno, by się z niego wydostać. Cała maszyneria znajdowała się w ruchu i emeryt skazany był na odbycie mrożącej krew w żyłach podróży. Wszystkie wagoniki z pasażerami wzniosły się do góry na wysokość ponad dwudziestu metrów, po czym gwałtownie opadały na dół. Wszyscy oczywiście w tym momencie doznali uczucia nagłego spadania. Co bardziej wrażliwi zaczęli krzyczeć z emocji. U Protazego te emocje chyba się zwielokrotniły, bo zaczął wydawać z siebie nieludzkie krzyki przypominające ryk zarzynanego zwierzęcia. Nawet ci, którzy krzyczeli, zamilkli, chcąc zobaczyć, kto się tak dramatycznie wydziera. Stan taki trwał jeszcze dobrą minutę zanim młyn się zatrzymał i wszyscy zaczęli powoli wychodzić z wagoników. Jedynie Protazy pozostał w środku, nie mogąc złapać tchu. Cały przestraszony z wypiekami na twarzy i kropelkami potu na czole, nad którym tkwił przekrzywiony beret. Wezwano zaraz lekarza, który pełnił dyżur w wesołym miasteczku.
Protazy został zbadany, ale nic poważnego nie stwierdzono. Dostał tylko kilka kropli na uspokojenie. Emeryt nie mógł być jednak do końca spokojny. Oto przed nim pojawił się zbir, który zaraz swym tubalnym głosem przemówił do Protazego:
– Ha, ha! Widzę, staruszku, że ci figle w głowie. Zachciało się podróży diabelskim młynem. Tak się darłeś wniebogłosy, że nie mogliśmy z moimi kolesiami nawet spokojnie postrzelać. Widzę jednak, że już ci przeszło, więc idziemy dalej strzelać.
Ten tekst Protazy przyjął z prawdziwą ulgą. Oznaczało to, że nie będzie miał dłużej do czynienia ze zbirem, który wybrał własne towarzystwo. Emeryt zresztą czym prędzej opuścił teren wesołego miasteczka, udając się do domu. Tam przynajmniej nie będzie musiał zmagać się z żadnymi karuzelami ani młynami.
Emocje, jakie przeżył, wystarczą mu jednak chyba do końca życia.