Bajki Wuja

Pewnego dnia emeryt Protazy postanowił dokonać prawdziwej rewolucji w swym codziennym, konserwatywnym życiu. Jako człowiek starej daty i domator zawsze stronił od udziału w wydarzeniach publicznych, aby nie rzucać się w oczy i nie być obserwowanym przez innych ludzi.
Takim miejscem, którego emeryt szczególnie unikał, była restauracja. Nie chodziło tu tylko o to, że można być zauważalnym. Dodatkowy problem stanowiła kwestia zachowania się przy stole. Jeden nieopatrzny ruch ręką, chwycenie niewłaściwego widelca, czy noża, wypicie napoju z niewłaściwego naczynia mogłoby zwrócić uwagę ludzi przy sąsiednich stolikach oraz wywołać złośliwe i lekceważące uwagi na temat zachowania nieprzyzwyczajonego do takich sytuacji Protazego. Mimo tych wszystkich zagrożeń emeryt postanowił zmierzyć się z tym wyzwaniem. Był może konserwatywny, ale i ambitny.
Akurat nadarzała się okazja. W młodości Protazy zawsze chodził na pochody pierwszomajowe. Tym razem w dniu 1maja postanowił nawiązać do minionych czasów i uczcić ten dzień niezwykłym wydarzeniem, jaki byłaby wizyta w restauracji. Swoje postanowienie emeryt zaczął realizować już od samego rana. Nikomu chyba nie trzeba mówić, że tradycyjny ubiór wyjściowy był niezbędnym punktem urzeczywistnienia tego niezwykłego planu. Dlatego Protazy z samego rana wyjął z szafy trzydziestoletni garnitur, różową koszulę, zielony krawat w niebieskie grochy, buty na skórzanym obcasie i ciemnozielony beret. Wszystkie te części garderoby położył na krześle, a buty obok na podłodze. Otworzył drzwi balkonowe, aby dokładnie przewietrzyć cały ubiór. Obawiał się bowiem, że z garnituru mogłyby się unosić zapachy resztek naftaliny, która została gdzieś w zakamarkach po sezonie zimowym.
Minęła godzina. Protazy uznał, że ubranie nadaje się do założenia. Przywdział je więc na siebie. Podszedł do lustra i przyczesał grzebieniem resztki swych włosów na głowie, które przykrył ciemnozielonym beretem. Do kieszeni schował też portmonetkę z pieniędzmi. Ponieważ do terminy wypłaty emerytury zostało klika dni, jego zasoby finansowe nie wyglądały zbyt optymistycznie. Uznał jednak, że na jednorazowy wypad do restauracji wystarczą.
Odpowiednio przygotowany do złożenia wizyty w lokalu gastronomicznym Protazy wyszedł z mieszkania na korytarz i zamknął drzwi. Oczywiście rozejrzał się po korytarzu, by się upewnić, że nikt go nie obserwuje. Chciał uniknąć ewentualnych, niepotrzebnych pytań, dokąd wychodzi i w jakim celu. Wolał zostawić swą niecodzienną akcję w tajemnicy.
Protazy upatrzył sobie przedtem pewną restaurację, która znajdowała się na jego osiedlu. Co prawda, mógł tam spotkać mieszkańców z pobliskich bloków, ale z drugiej strony zaoszczędziłby sobie jazdy w inne strony miasta, gdzie musiałby się zetknąć z większa ilością osób. Byłoby to niezgodne z jedną z naczelnych zasad emeryta, by nie rzucać się w oczy.
Restauracja, do której postanowił udać się Protazy nosiła nazwę „Barszczyk”. Zachęcała swym kulinarnym brzmieniem do złożenia wizyty. Takie też skojarzenie pojawiło się u Protazego, który miał nadzieję na udany wypad.
Po przekroczeniu progu lokalu nazwa „Barszczyk” nie do końca pasowała do wnętrza. Nie było to bynajmniej kameralne, przytulne miejsce, jakby sugerowała ta nazwa. Nagle znalazł się na dużej sali, w której było ponad dwadzieścia stolików. Ludzi też było sporo i panował gwar. Protazy był nieco zawiedziony panującą tu atmosferą, ale uznał, że skoro postanowił tu przyjść, to nie wypadało mu się wycofać zaraz po wejściu do środka. Natychmiast zresztą jego rozważania o sytuacji w lokalu przerwał kierownik sali:
– Witamy pana w naszej restauracji. Życzy pan sobie stolik dla jednej osoby, czy będzie pan czekać na kogoś?
– Nie – odparł Protazy – jestem sam.
– W takim razie, bardzo proszę, tam przy oknie jest mały, dwuosobowy stolik. Myślę, że dla pana wystarczy – powiedział kierownik.
Protazy podszedł do stolika i usiadł. Po chwili podszedł do niego kelner i podał mu menu. Emeryt otworzył kartę dań i w miarę, jak czytał kolejne specjalności zakładu, mina mu rzedła. Były tego dwa powody: nazwy i ceny. Skąd mógłby wiedzieć, co go czeka, gdy zamówi na przykład wołowego szarlatana z diabelskim zębem z marchewki w zawiesinie groszkowej za jedyne 80 złotych. Albo taki skrzydlaty potwór z nęcącą panierką o smaku pekińskiego wiatru znad Kordylierów. To na szczęście tylko 75 złotych.
Na czole emeryta pojawił się pot. Może to z powodu czytania menu, a może i stąd, że ogarnięty emocjami zapomniał zdjąć z głowy swój ciemnozielony beret. Zsunął więc go czym prędzej i położył na sąsiednim krześle. Rozglądał się po Sali, jakby chciał sprawdzić, czy siedzący obok ludzie nie przypatrują mu się podejrzliwie. Myślał, że rzuca się w oczy swym nietypowym strojem, a zdjęty z głowy beret odsłonił jego przerzedzoną fryzurę. To też z pewnością mogłoby przyciągnąć uwagę klientów restauracji.
Po chwili jednak uświadomił sobie, po co właściwie przyszedł. Zaczął dalej studiować menu. Mając na uwadze fakt, że w kieszeni miał 60 złotych, wydawałoby się, że jego wizyta jest nieporozumieniem. Emeryt jednak zachował zimną krew. Z godną podziwu konsekwencją przeczytał kartę dań od deski do deski i ku swojemu zadowoleniu znalazł dwie pozycje na miarę jego możliwości finansowych.
Jedną z nich był czysty barszcz czerwony do popicia. Kosztował 4 złote. Drugą z obiecujących pozycji był makaron. Porcja jego kosztowała 2 złote. W sumie więc policzył, że na taki zestaw wyda zaledwie 6 złotych. Poczuł się w tym momencie dumny z tak udanego wyboru.
Po chwili pojawił się kelner:
– Przepraszam pana, czy mogę już przyjąć zamówienie?
– Tak, tak- ochoczo odpowiedział Protazy. Proszę bardzo, ja już wybrałem. Poproszę zatem czysty barszcz czerwony i makaron.
– Tylko to? – zdziwił się kelner. Czy pan jest na diecie? A może pan się odchudza?
– Nie, nie, nic z tych rzeczy – powiedział Protazy. Po prostu lubię barszcz i makaron.
– W takim razie proszę bardzo, zaraz podam – odparł kelner i udał się na zaplecze.
Emeryt siedział jeszcze przy stoliku przez chwilę, gdy kelner przyniósł mu sztućce. Protazy popatrzył i zmarszczył brwi z zakłopotania. Zobaczył dwie łyżki i widelec. Nie bardzo wiedział, dlaczego akurat taki zestaw przyniósł kelner. Domyślał się, że jedna z łyżek będzie do barszczu. Ale ta druga łyżka? Ma ją jeść makaron? Z niepewną miną czekał jednak na dalszy rozwój wypadków.
Jego rozważania na temat sztućców przerwał nagle hałas przy drzwiach wejściowych. Ku przerażeniu Protazego na progu restauracji pojawił się….któżby inny? Oczywiście stale prześladujący go zbir. W towarzystwie jakichś umięśnionych typów ze złotymi łańcuchami na szerokich karkach. Na szczęście zaraz do nich podszedł kierownik sali i wskazał stolik na drugim końcu lokalu.
Protazy notorycznie spuszczał oczy i wpatrywał się w obrus oraz w zagadkowy zestaw sztućców, nie chcąc przyciągać zbira wzrokiem. Niebawem zjawił się kelner i przyniósł mu talerzyk z barszczem.
– Proszę pana – zagadnął go emeryt. Czy noże to nie dostanę?
– Po co panu nóż? – spytał kelner. Przecież do spaghetti nie potrzeba noża. Łyżka i widelec wystarczy.
– Spaghetti? – wymamrotał zdumiony Protazy.
– Tak, przecież zmawiał pan makaron, a my z makaronów mamy tylko spaghetti. Zresztą w karcie dań małym drukiem jest to wyraźnie napisane – odrzekł kelner i ponownie oddalił się na zaplecze.
Protazy wziął jeszcze raz leżące obok menu. Wytężył wzrok i rzeczywiście przy słowie „makaron” wydrukowane dwa razy mniejszą czcionką tkwiło słowo „spaghetti”. Emeryt nie miał wyjścia. Skoro zamówił, klamka zapadła. Zaczął tymczasem ni to jeść, ni to pić barszcz. Wiosłował łyżką po tej zupie bez dodatków i zanim skończył jedzenie, musiał wykonać chyba kilkadziesiąt ruchów ręką, aby przenieść całą zawartość barszczu z talerza do ust. Gdy skończył jeść, ponownie zjawił się kelner:
– Czy smakowało panu? Zdziwiłbym się, gdyby pan odpowiedział odmownie. Mamy najlepszy barszcz w okolicy. To zupa z prawdziwych buraków rosnących w ogródku tuż za naszym lokalem. Były dzisiaj rwane prosto z ziemi. Świeżych pan nigdzie nie znajdzie.
Kelner nie dał dojść do słowa i wygłosić jakikolwiek komentarz o tym barszczu, który faktycznie miał w swym smaku lekką nutkę piachu.
Kelner szybkim ruchem zabrał pusty talerz po barszczu i postawił przed emerytem talerz z makaronem. Tu dopiero zaczął się prawdziwy pojedynek Protazego ze złośliwą, martwą naturą. Zanurzył widelec w skłębionej masie makaronu, z którego, w miarę wyciągania widelca, zaczęła pojawiać się nie mająca końca gigantycznie długa nitka. Emeryt owinął ją parę razy wokół widelca, ale jej końca nadal nie było widać. Usiłował znaleźć jakieś rozwiązanie, by wyjść z tej niewdzięcznej sytuacji.
Zobaczył, że na stole pozostała jeszcze jedna łyżka. Postanowił więc, że zastosuje ją w roli noża. Przycisnął łyżkę do makaronu jedną ręką, a drugą oderwał widelcem cały ten zwój owinięty wokół niego. Gdy ten cały makaron włożył do ust, o mało nie udusił się. Pogryzienie takiej masy wypełniającej całą jamę gębową było nie lada wyczynem. A co się stanie, jeśli jego rozpaczliwe ruchy ustami zaczną obserwować inni siedzący tu klienci? Emeryt popadł w taką panikę, że za jednym razem połknął cały zgromadzony w ustach makaron. Poczuł ulgę, ale jednocześnie bronił się przed zakrztuszeniem. Gdyby zaczął kasłać, zwróciłby zapewne uwagę zbira i jego kompanów, a spotkań z nim raczej unikał.
Doświadczenia z pierwszą partią makaronu pozwoliły jednak Protazemu wypracować nową taktykę postępowania z tym niewygodnym daniem. Przy następnych próbach przeniesienia makaronu z talerza do ust przyduszał łyżką leżący na talerzu produkt, a za pomocą widelca wyrywał go spod łyżki i zjadał.
W ten sposób dotarł szczęśliwie do końca. Gdy kelner zorientował się, że Protazy skończył, zaraz pojawił się przy stole:
– Czy smakowało panu? Musiało. Przecież nasze makarony są tu w okolicy szeroko znane i popularne. A już spaghetti to wytwór najwyższej klasy. Bardzo się cieszę, że podziela pan moje zdanie – kontynuował kelner, nie czekając na opinię emeryta.
– Czy życzy pan sobie coś jeszcze? – spytał Protazego.
– Nie, dziękuję, proszę o rachunek – odparł emeryt.
– Dobrze, zostawię rachunek przy barze. Tam jest kasa. Proszę podejść – odparł kelner.
Protazy podszedł do baru. Kasjerka poprosiła o 6 złotych. Protazy podał jej banknot dziesięciozłotowy i otrzymał resztę czterech złotych. Obok kasy stała taca ze szklankami. Emeryt, biorąc resztę w formie czterech monet jednozłotowych wykonywał energiczne ruchy ręką. To spowodowało, że w pewnym momencie zawadził łokciem o tę tacę, która wraz ze znajdującymi się na niej szklankami z hukiem wylądowała na podłodze.
Hałas ten zwrócił uwagę siedzących gości, w tym również zbira. Spojrzał on z głębi sali w stronę baru i ujrzał mocno zmieszanego emeryta, wokół którego leżały rozpryśnięte wokół kawałki szklanek i taca.
– O, staruszku! Ty tutaj? Coś tam znów zmalował? – krzyczał na cały głos zbir.
Emeryt myślał w tej chwili tylko o tym, aby jak najszybciej opuścić „Barszczyk”.
Niestety, pani kasjerka przekazała Protazemu niezbyt krzepiąca wiadomość:
– Przykro mi, proszę pana, zbił pan całą tacę ze szklankami. Oczywiście posprzątamy wszystkie okruchy szkła z podłogi, ale musi pan uregulować 50 złotych jako pokrycie kosztu zbitych szklanek. Cóż było robić? Protazy nie miał wyboru. Wyjął ostatni pozostający mu banknot o nominale 50 złotych, wręczył kasjerce i czym prędzej opuścił lokal, by dodatkowo nie rzucać się zbirowi w oczy.
Wracając do domu, uświadomił sobie, że tak naprawdę wydał 56 złotych. Barszcz i makaron były zatem najdroższymi potrawami, jakie kiedykolwiek jadł.