Bajki Wuja

Emeryt Protazy był człowiekiem religijnym. Co niedziela chodził na msze z samego rana. Uważał, że wtedy jest mało ludzi, więc jest więcej miejsc siedzących do wyboru. W takich warunkach mógłby być również mniej zauważalny. Żeby nie rzucać się w oczy, siadał zawsze w pobliżu kolumny, która go częściowo zasłaniała.
Pewnej niedzieli Protazy, jak zawsze, wczesnym rankiem udał się na mszę. Ubrany był w wyjściowy strój, czyli trzydziestoletni garnitur, różową koszulę, zielony krawat w niebieskie grochy, buty na skórzanym obcasie i ciemnozielony beret. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, bo Protazy nie mógł się inaczej pokazać w miejscu publicznym,
Po zakończonej mszy emeryt wychodził z kościoła, a ludzie, którzy przyszli na następną mszę stali przed kościołem, czekając na możliwość wejścia do środka. Emeryt stanął przy pobliskim trawniku i rozejrzał się dokoła. W tym momencie podeszła do niego pewna starsza pani z pieskiem na smyczy. Był nim niewielki mops o korpulentnej figurze i krótkich nóżkach.
– Drogi panie – zwróciła się do Protazego. Pan mi wygląda na takiego uczciwego człowieka, Dobrze panu patrzy z oczu. Na pewno mi pan nie odmówi. Widzi pan, przeszłam z moim pieskiem na mszę. Psów do kościoła nie wpuszczają, a ja nie mam go z kim zostawić. Czy mógłby pan go trochę popilnować? Msza szybko się skończy i zaraz do pana przyjdę.
Emeryt spojrzał na kobietę i na jej małego baleronika, który wlepiał w niego swe wybałuszone ogromne oczy. Mopsik tak urzekł emeryta, że trudno było odmówić tej kobiecie. Poza tym wyraziła się o nim tak pozytywnie, że gdyby odmówił, to mógłby nie potwierdzić jej opinii. Uważał, że musi udowodnić pozytywne cechy swojego charakteru i zachować się honorowo. Popatrzył jeszcze raz na mopsa, który nadal przyjaźnie gapił się na Protazego, eksponując swój śmieszny pyszczek.
Emerytowi nie wypadało odmówić. Gdy się zgodził, uradowana niewiasta przekazała smycz w jego ręce, a sama szybkim krokiem poszła do kościoła. Mops początkowo zaczął się wyrywać, patrząc intensywnie na oddalającą się postać swojej pani. Popiskiwał, machając krótkimi nóżkami. Protazy trzymał mocno smycz, więc mops nie miał innej możliwości, jak tylko zostać przy emerycie.
Mijały minuty. Protazy uznał, że dla dobra psa nie powinien stać w miejscu, ale spacerować przed kościołem w tę i z powrotem. Tak właśnie zrobił, a mops posłusznie szedł obok Protazego. Węszył jednak nieustannie, jakby tropiąc ślady swojej pani.
W pewnym momencie emeryt nieopatrznie zawadził o jakiś kamień i potknął się. Chcąc uniknąć upadku, odruchowo wyciągnął ręce do przodu, wypuszczając jednocześnie smycz z dłoni. Mops jakby na to czekał. Zerwał się błyskawicznie z miejsca i ku przerażeniu Protazego zmierzał prosto w kierunku kościoła. Na nieszczęście dla emeryta drzwi wejściowe do kościoła były otwarte. Właśnie panowało lato, więc wskazane wydawało się wpuszczenie trochę świeżego powietrza do wnętrza świątyni.
Akurat ksiądz wygłaszał kazanie. W pewnej chwili usłyszał jakiś szum. Podniósł głowę do góry i zobaczył, jak mops, ciągnąc smycz za sobą, wpada do kościoła. Biegnie główną nawą, rozglądając się na boki i szukając swojej pani wśród siedzących ludzi w ławkach. Ksiądz znalazł się w niezręcznej sytuacji. Nie wiedział, czy nie przerwać mszy i pozwolić mopsowi na hasanie po kościele, czy zwrócić się do wiernych, a raczej do właściciela lub właścicielki psa z prośbą, aby wyprowadzono go na zewnątrz.
Gdy na moment się zawahał, myśląc, jakie przyjąć rozwiązanie, zobaczył, jak wpada do kościoła zdyszany i przejęty tą sytuacją Protazy, goniąc mopsa. Zapewne chciał go złapać i wyprowadzić jak najszybciej na zewnątrz. Nie było to łatwe, bo mops wbiegł po ławki i nie bardzo było wiadomo, w którym miejscu się znajduje. Dał się słyszeć tylko odgłos przemieszczającej się za nim smyczy, kiedy ta zderzała się z drewnianymi ławkami. Emerytowi nie wypadało krzyczeć, bo przecież trwała msza. Jednocześnie, kiedy milczał, nie mógł przywołać mopsa do porządku.
Starsza pani, widząc, co się dzieje i zdając sobie sprawę, że jej mops zakłócił tak poważny nastrój mszy, z wrażenia po prostu… zemdlała. Osunęła się z ławki na podłogę. Siedzący obok niej ludzie zaraz wzięli ją pod ręce i wynieśli na zewnątrz. Mops, zadowolony z odnalezienia swej pani, skakał obok, merdając krótkim ogonkiem. Robił przy tym wiele obrotów, powodując, że smycz zawijała się wokół niego.
Po wyprowadzeniu omdlałej starzej pani ksiądz kontynuował mszę. Tymczasem na świeżym powietrzu właścicielka psa powoli dochodziła do siebie. Ktoś zapobiegliwy zadzwonił jednak już po pogotowie i teraz pani ze swym psem i Protazym musieli czekać na przyjazd karetki.
Protazy, czując się winnym zaistnienia tego incydentu, uznał, że nie wypada zostawić osłabionej niewiasty samej sobie i mopsa, który właśnie owinął się w smycz i miotał się bezradnie w miejscu. Emeryt postanowił pomóc przynajmniej psu. Zaczął rozplątywać mopsa ze smyczy, gdy właśnie przyjechała karetka. Sanitariusze i lekarz rozpoczęli badanie starszej pani, a obok Protazy walczył ze smyczą owiniętą wokół mopsa, który nie bardzo dawał się złapać. Kręcił się we wszystkie strony, utrudniając emerytowi jakiekolwiek manewry.
Po mniej więcej dziesięciu minutach sanitariusze dali właścicielce mopsa jakieś środki wzmacniające. Starsza pani od razu poczuła się lepiej. Lekarz uznał, że dalsza pomoc nie będzie potrzebna i karetka odjechała. Właścicielka psa siedziała jeszcze na ławce, obserwując walkę emeryta z mopsem o rozplątanie smyczy.
Właścicielka mopsa popatrzyła z wyrzutem na Protazego:
– Myślałam, że mogę na pana liczyć, a pan dopuścił do tego, że mój mopsik spowodował skandal w kościele.
– Proszę pani – tłumaczył emeryt – to zupełny przypadek. Trzymałem pani psa na smyczy, ale się potknąłem o jakiś kamień i na moment wypuściłem ją z ręki, Rozumie pani, pies jest szybszy niż człowiek, więc nie miałem szans, by go dogonić.
– Co za hańba i wstyd – stwierdziła starsza pani. Jak ja teraz pokaże się w kościele? Przecież ksiądz już mnie więcej nie wpuści na żadną mszę.
– Jak to nie wpuści? – pytał Protazy. Nie może zabronić pani wstępu. Powinna tylko zostawić mopsa w domu.
– Zwykle go zostawiam – odpowiedziała właściciela psa, ale dziś wyjątkowo chciałam połączyć spacer z nim i moją wizytę w kościele. Teraz jednak musi naprawić pan swój błąd. Przez pana nie byłam obecna na mszy do końca.
Nic jednak straconego. Właśnie zbliża się termin kolejnej mszy. Pójdę więc na nią, a pan przypilnuje mojego mopsa. Tylko proszę uważać i patrzeć pod nogi, żeby pan się znów nie potknął. Mam nadzieję, że tym razem nie dojdzie do kolejnego skandalu.
Emeryt tylko westchnął obarczony kolejnym odpowiedzialnym zadaniem. Czekać go będzie teraz kolejna godzina przed kościołem z psem na smyczy.