Bajki Wuja

Emeryt Protazy generalnie nie lubił opuszczać swego małego mieszkanka w bloku. Każda konieczność wyjścia na zewnątrz zawsze wiązała się u niego z napięciem nerwowym i niepokojem. Szczególnie obawiał się tego, co ludzie sobie o nim pomyślą, gdy zobaczą go na ulicy lub w innym miejscu publicznym. Szczególna niechęć do opuszczania swego lokum towarzyszyła Protazemu w czasie zimy. Niskie temperatury i wilgotność nie były sprzyjającymi czynnikami dla wątłego ciała emeryta, które wyjątkowo było wrażliwe na zimno. Dlatego Protazy z zadowoleniem spędzał czas, gdy w pokoju grzał kaloryfer, a on mógł przez okno spoglądać na zmrożone drzewa i trawniki, które zdobił siwy szron. Od czasu do czasu zdarzały się śnieżne zadymki. Emeryt obserwował je bezpiecznie zza szyb swego mieszkalnego azylu.
Pewnego dnia wystąpił jednak przypadek, który sprawił, że mimo zimowej pory Protazy postanowił opuścić mieszkanie i wyjść na dwór. Stało się tak dzięki informacji, jaką emeryt usłyszał w lokalnym programie telewizyjnym. Okazało się, że otwarto ogólnodostępne lodowisko na osiedlu, gdzie zamieszkiwał Protazy. Zorientował się, że lodowisko znajduje się w odległości trzystu metrów od jego bloku.
Ogarnęła go ciekawość obejrzenia tego nowego obiektu. Oczywiście nie zamierzał tam jeździć na łyżwach. Przecież miał już swoje lata, a poza tym, nie licząc okresu szkolnego, nie miał okazji doskonalenia swych łyżwiarskich umiejętności. Chciał jedynie stanąć z boku i popatrzeć, jak jeżdżą inni.
W tym celu Protazy od samego rana zaczął się zastanawiać nad strojem, jaki przywdzieje na tę okoliczność. Pora roku sprawiła, że tradycyjny strój wyjściowy, czyli trzydziestoletni garnitur, różowa koszula, niebieski krawat w zielone grochy lub zielony w grochy niebieskie nie wchodził w rachubę. Z tego zestawu jedynie buty na skórzanym obcasie, które nosił też zimą oraz ciemnozielony beret nadawały się na to przedsięwzięcie. Protazy przypomniał sobie, że kiedyś w ramach przygotowań do kursu narciarskiego kupił okazyjnie na bazarze kolorową czapkę za całe dwa złote. Uznał więc, że takie okrycie głowy byłoby najlepsze. Przywdział swą dwudziestoletnią kurteczkę, założył buty na skórzanym obcasie, kolorową czapkę i tak zabezpieczony przed mroźnym powietrzem wyszedł z domu, udając się w stronę lodowiska.
Gdy dotarł na miejsce, zdziwiony był dużą frekwencją. Na świeżo wylanej tafli lodu jeździli dorośli i dzieci, a tyle samo osób stało wokół lodowiska i obserwowało wyczyny jeżdżących. Gdy pojawił się wśród nich Protazy, od razu zwrócił na siebie uwagę pstrokatą czapką na głowie. Zwłaszcza młodsi i szukający okazji do robienia psikusów zaczęli upatrywać w Protazym cel swoich nie zawsze miłych i lekkomyślnych żartów. Puszczali tylko do siebie oko, jakby przygotowując się do zorganizowanej akcji.
Emeryt chciał lepiej widzieć to, co się dzieje na lodowisku. Ponieważ było ono odgrodzone niewysoką bandą o wysokości nie większej niż pół metra, nic nie zasłaniało Protazemu widoku na całą taflę lodowiska. Emeryt przesunął się więc pomiędzy stojącymi widzami i stanął tuż przy bandzie. Nie wywołało to entuzjazmu znajdujących się obok osób, którym Protazy zasłonił widok. Zaczęli się przesuwać na boki, żeby mieć lepszą widoczność.
Młodzi dowcipnisie nie próżnowali i czekali odpowiedniego momentu, aby zrealizować swój pomysł, który znali tylko oni. Pasował idealnie do sytuacji, w jakiej się znalazł emeryt. W pewnym momencie jeden z dowcipnisiów zaczął przesuwać się wśród widzów w taki sposób, że znalazł się za plecami Protazego. Udał, że się pośliznął i przechylił się w stronę emeryta, popychając go do przodu. Protazy przechylił się przez bandę tak mocno, że nie mógł utrzymać równowagi. W efekcie wypadł na taflę lodowiska z dużą energią. Zaczął bezwładnie sunąć po lodzie. Rozpaczliwie machał rękami i nogami, chcąc stanąć. Buty na skórzanym obcasie nie ułatwiały mu tego zadania. Gwałtowne ruchy przyniosły jednak odwrotny efekt. Powodowały, że emeryt jechał po lodzie na plecach w kierunku środka lodowiska. Podcinał przy tym kolejne osoby, które przewracały się na lód. W ciągu pół minuty na lodzie leżała ponad połowa jeżdżących na łyżwach. Ponieważ były wśród nich i dzieci, stojący przy bandzie rodzice podnieśli alarm, usiłując pomóc dziecom podnieść się z lodu. Przeszli więc przez bandę na lód, ale sami zaczęli się przewracać.
Wkrótce zapanował totalny chaos. Ci, którzy zdążyli się podnieść, byli podcinani przez innych upadających na lód, więc ponownie upadali. Lodowisko przypomniało zbiorowisko ludzi, którzy co chwila na przemian upadali na taflę i podnosili się z niej. Co bardziej opanowani, którzy byli poza lodowiskiem, wykonali telefon do straży pożarnej. aby pomogła wydostać się ludziom z tej lodowej pułapki. Dowcipnisie stanęli z boku w jednej grupie i przez nikogo niezauważeni chichotali ironicznym śmiechem.
Po paru minutach pojawiła się straż pożarna. Strażacy w pierwszej chwili byli mocno zdezorientowani, widząc miotający się tłum na lodowej tafli. Zimną krew zachował jednak komendant straży. Rozkazał swym podwładnym wyjąć drabiny i położyć na lodzie. Wziął megafon do ręki i głośno zaczął uspokajać rozgorączkowany tłum. Zaproponował, aby po kolei i powoli wszyscy czołgali się po drabinach aż do bandy, by w ten sposób opuścić lodowisko.
Dziwnym zbiegiem okoliczności obok lodowiska przejeżdżał samochód policyjny, w którym jechał znany Protazemu komendant osiedlowego posterunku policji. Samochód się zatrzymał. Wyszedł z niego komendant i, widząc ogólne zamieszanie, zaczął wypytywać zgromadzonych, co tu się dzieje.
Powiedziano mu, że jakiś starszy pan wypadł na lód i sunąc po nim zaczął podcinać poszczególnych jeżdżących, co spowodowało ogólny chaos. Komendant zapytał, czy może ktoś rozpoznałby tego starszego pana.
– O, tak – rzekł jeden z rozmówców. To ten, który właśnie wygramolił się z lodowiska. W tej pstrokatej czapce na głowie.
– Skądś chyba znam tego pana – odrzekł komendant i podszedł do emeryta. Protazy, widząc go, od razu, jak gdyby nigdy nic, zaczął beztrosko rozmowę:
– O, pan komendant, co pan tutaj robi w taki mroźny dzień?
– To ja chcę zapytać, co pan tu robi – odparł komendant. Znów mi się pan naraża. Doniesiono mi, że to pan był sprawcą tego ogólnego zamieszania. Co to za głupi pomysł przyszedł panu go głowy, żeby podcinać ludzi jeżdżących na łyżwach. Czy wie pan, że taka zabawa mogłaby się skończyć obrażeniami i to nawet poważnymi? Zastanawiam się, czy nie wymierzyć panu grzywny. Za chuligańskie zachowanie.
– Ależ, panie komendancie – protestował Protazy. Wcale nie miałem zamiaru kogoś podcinać. Po prostu ktoś mnie popchnął z tyłu, wypadłem przez bandę na lód, a dalej to wszystko samo się potoczyło, jak lawina.
– Czy może pan wskazać tego, co pana popchnął?- pytał dalej komendant.
– Skądże! Przecież popchnął mnie z tyłu, nie widziałem go – tłumaczył się Protazy.
– Hm – mruknął komendant. Po raz kolejny panu daruję, ale radziłbym, żebyśmy już się więcej nie spotykali w takich nieprzyjemnych okolicznościach.
Po tych słowach wsiadł do samochodu i odjechał. Protazy czym prędzej oddalił się w kierunku domu. Obawiał się, że ludzie mogliby mu sami wymierzyć karę i to w dodatku za niezawiniony czyn. Wszedł do mieszkania i z ulgą zamknął drzwi za sobą, przekręcając zamek. Uznał, że nie każdą wiadomość w telewizji powinien uznać za atrakcję. Nigdy nie wiadomo, jaki będzie tego finał.