Bajki Wuja

Pewnego dnia emeryt Protazy miał kolejną chwilę słabości. Uległ pokusie opuszczenia swojego mieszkania. Powodem takiego stanu rzeczy było ogłoszenie w gazecie, jakie Protazy przeczytał. Dotyczyło ono zawodów motorowodnych, które miały być rozegrane już następnego dnia na rzece koło jednego z mostów. Tuż obok tego mostu wyznaczono start i metę poszczególnych wyścigów.
Ponieważ emeryt nigdy nie widział na żywo takich zawodów, postanowił wybrać się tam osobiście. Oczywiście Protazy nie mógł się pokazać bez swego oficjalnego stroju. Założył więc swój trzydziestoletni garnitur, różową koszulę, zielony krawat w niebieskie grochy, buty na skórzanym obcasie i ciemnozielony beret.
Przekonany, że w ten sposób będzie się godnie prezentował, Protazy wyszedł z domu i dostojnym krokiem udał się na przystanek tramwajowy. Akurat była sobota i wszyscy pasażerowie ubrani byli w weekendowe stroje. Widok emeryta w oficjalnym ubiorze wywoływał uśmiechy politowania, a nawet ciche szepty i uśmieszki na twarzach jadących z nim osób. Protazy ukradkiem spoglądał na zachowania współpasażerów i, jak zwykle, wyrażał zdziwienie, że ludzie tak nie dbają o swój wygląd.
Niezręczna sytuacja, w jakiej znalazł się emeryt, trwała niespełna piętnaście minut, bo tyle potrzebował tramwaj, aby dojechać do przystanku znajdującego się przy rzece. Ponieważ Protazy zawsze solidnie przygotowywał się do swoich wypraw, postanowił przybyć na miejsce wyścigów odpowiednio wcześniej, aby zająć dogodne miejsce do obserwacji. Stanął sobie tuż nad brzegiem rzeki, co, jego zdaniem, dawało gwarancję niezakłóconego oglądania zmagań zawodników.
Wyścigi rozgrywano na dystansie trzech okrążeń, a na wysokości miejsca, gdzie stał Protazy, na rzece znajdowała się boja, którą miały okrążyć łodzie, aby popłynąć na kolejne okrążenie. Meta znajdowała się sto metrów dalej. Tak więc tuż przed finiszem zawodnik musiał wykonać ostry zakręt.
Wkrótce zaczęli nadchodzić kibice. Niebawem nad brzegiem rzeki zgromadziła się ich spora grupa. Stanęli oni jednak za Protazym w pewnej odległości. Emeryt dziwił się bardzo, dlaczego nie stoją tak blisko rzeki, jak on. Przecież będą gorzej widzieć, co się dzieje na wodzie.
Wkrótce rozpoczęły się wyścigi. Na starcie pierwszego z nich zebrało się sześć łodzi. Gdy starter dał znak, rozległy się potworne ryki silników. Zawodnicy otworzyli bowiem do oporu zawory silnikowe i błyskawicznie ruszyli przed siebie, zostawiając długie smugi na wodzie i wzburzone lustro rzeki. Ten ryk przeraził mocno Protazego, który aż się zatrząsnął, gdy motorówki wystartowały.
Wkrótce zatoczyły łuk i w przeciwnym kierunku zbliżały się do boi, za którą należało skręcić, by wypłynąć na ostatnią prostą prowadzącą do mety. Ktoś z kibiców krzyknął do Protazego, żeby nie stał tak blisko brzegu i odsunął się trochę do tyłu. Emeryt nic nie mógł usłyszeć, gdyż łodzie zbliżały się do zakrętu i ich ryk zagłuszał rozmowę. Nawet gdyby Protazy coś odpowiedział, to i tak jego słowa nie dotarłyby do rozmówcy.
Łodzie były coraz bliżej boi. Gdy wykonywały zakręt, jedna z nich przypłynęła bardzo blisko Protazego. Spod łodzi wystrzelił wtedy wielki słup wody, który z całą mocą opadł na stojącego przy brzegu emeryta. Nieszczęsny Protazy został oblany od stóp do głów. Wtedy zrozumiał, dlaczego ktoś z kibiców namawiał go do odejścia od brzegu. Teraz było jednak za późno. Ociekający wodą Protazy stał bezradnie w wielkim szoku, w kompletnie zamoczonym stroju wyjściowym.
Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Usiłował złapać nieco powietrza, bo masa wody spadająca na niego zalała mu usta. Przez to nie mógł złapać tchu. Zaczął więc się krztusić i kaszleć. Część widowni wybuchła śmiechem. Niektórzy jednak usiłowali pomóc pechowemu emerytowi.
Jakaś pani podbiegła do Protazego. Wyjęła z torebki paczkę chusteczek higienicznych i wycierała nimi twarz emeryta, zwłaszcza mokre oczy, które utrudniały mu widzenie. Jeszcze inna niewiasta miała ze sobą przypadkowo całą rolkę ręcznika papierowego, którą rozwijała, kręcąc się wokół emeryta. Robiła to w dobrej wierze, licząc na to, że ręcznik wchłonie wilgoć. Po paru takich obejściach wokół Protazego stał się on podobny do kokonu , który tkwił nieruchomo owinięty papierowym ręcznikiem wzdłuż całego ciała. Akcje obu pań były tak szybkie, że Protazy nie mógł dać kroku ani też wypowiedzieć choćby słowa. Miał na wszędzie na sobie papierowy ręcznik, który wchłaniając wodę z każdą chwilą stawał się coraz ciemniejszy i bardziej miękki.
W pewnym momencie emeryt spostrzegł, że stał się mumią manewrowaną przez energiczne kobiety. To wzbudziło w nim spore zdenerwowanie.
Zaczął zdzierać z siebie namoknięty ręcznik, który z każdym ruchem rwał się na kawałki, częściowo przyklejając się do ubrania. Nic dziwnego, że jego trzydziestoletni garnitur stał się łaciaty, gdzie ciemny kolor tkaniny kontrastował z białymi kawałkami papierowego ręcznika.
Emeryt nerwowymi ruchami usiłował ściągnąć z siebie tę nieszczęsne kawałki namokniętego papieru. Obie panie wystraszone reakcją Protazego oddaliły się, a pozostali kibice z zaciekawieniem obserwowali zmagania Protazego z kawałkami mokrego papieru przylegającymi do ubrania. Po paru minutach emeryt pozbył się większości krępującego go papieru. Uznał, że i tak stał się ofiarą żałosnego spektaklu, który oglądali widzowie, teraz bardziej zainteresowani Protazym niż trwającymi kolejnymi wyścigami na rzece. Dlatego emeryt postanowił jak najszybciej oddalić się od miejsca zawodów i udać się w powrotną drogę do domu. Część papierów zrzucił z siebie, ale nie mógł ich widzieć na plecach. Poza tym jazda tramwajem w mokrym ubraniu nie wchodziła w rachubę. Wracał więc do domu pieszo, schnąć powoli w piekącym słońcu. Mijający go ludzie z zaciekawieniem spoglądali na idącego ulicą emeryta w ociekającym wodą ubraniu i białymi papierowymi plamami na plecach.
Do domu miał jeszcze około kilometra, gdy nagle, jak spod ziemi, wyrósł przed nim jakiś barczysty osobnik. Mimowolnie podniósł oczy do góry i, o zgrozo, ujrzał znanego sobie zbira. Ten oczywiście pojaśniał na twarzy i zaczął zaraz rozmowę:
– No, cóż, staruszku, chyba jesteśmy skazani na siebie, bo znów się spotykamy. Coś ty taki zamoczony? Pływałeś w ubraniu?
– Nie – rzekł zdenerwowany tym spotkaniem Protazy. Ochlapała mnie motorówka.
– Ha, ha, ha – roześmiał się na całą ulicę zbir – a to żeś się urządził! Spieszę się, więc nie mam czasu na dłuższą rozmowę. Musisz się teraz wysuszyć – rzekł zbir, dając emerytowi oczywistą dla wszystkich radę i poszedł dalej. Widok oddalającego się zbira przyniósł Protazemu niekłamaną ulgę. Teraz myślał tylko, jak najszybciej i bez spotykania innych ludzi, dotrzeć do mieszkania, zdjąć z siebie swój wyjściowy strój i go wreszcie porządnie wysuszyć.
Wchodził właśnie do swego bloku, gdy raptem w drzwiach pojawił się dozorca.
– Gdzie to pan się podziewał, panie Protazy, że pan jest cały mokry i w dodatku oklejony jakimiś wilgotnymi kawałkami papieru?
– Wie pan – rzekł zmieszany emeryt. Zachciało mi się oglądać wyścigi motorowodne.
– I co? – spytał zaciekawiony dozorca. Wpadł pan do wody, a może chciał się pan ścigać z motorówkami? – żartował, patrząc na zbolałą minę emeryta.
Protazy udał się zaraz do swego mieszkania i powiesił zamoczone ubranie w łazience, a buty wystawił na balkon, by wyschły na słońcu.
Pocieszał się tylko, że z całej tej przygody jedna rzecz okazała się dla niego pozytywna. Mógł zrobić przysługę dozorcy, zaoszczędzając mu wody przy myciu korytarza.