Bajki Wuja

Mimo emerytalnego wieku Protazy nie narzekał na zdrowie. Właściwie nie bywał u lekarzy. Po pierwsze, każda taka wizyta w przychodni wiązała się dużym stresem, a po drugie, nie miał powodu, by odwiedzać tę placówkę. Był więc mocno zdziwiony, gdy pewnego dnia znalazł w swej skrzynce pocztowej pismo wzywające do stawienia się w rejestracji przychodni.
Emeryt zaniepokoił się. Zaraz zaczął snuć domysły, z jakiego to powodu ma się stawić w tej dla niego tak nieprzyjemnej placówce. Uznał w końcu, że najlepiej poczekać do chwili, gdy tam się zjawi i dowie się, co było powodem wezwania.
Następnego dnia z samego rana emeryt przywdział swój wyjściowy strój, czyli trzydziestoletni garnitur, różową koszulę, zielony krawat w niebieskie grochy, buty na skórzanym obcasie i ciemnozielony beret. Ze wzmożonym biciem serca wyszedł z domu. Po kilkuminutowym spacerze dotarł do przychodni i mocno przejęty pokazał otrzymane pismo pani pracującej w rejestracji.
– Proszę pana -usłyszał z jej ust. Mam tu dla pana skierowanie do szpitala na badania kontrolne. Ostatnie prześwietlenie płuc nie wypadło zbyt dobrze. Tam mają lepszą aparaturę i mogą dokładniej ustalić przyczynę pańskiego schorzenia.
-Jakiego schorzenia? Przecież ja nic nie narzekam, a prześwietlenie płuc robiłem ponad dziesięć lat temu – zdziwił się Protazy.
– Ja tam nic nie wiem – odpowiedziała recepcjonistka. Proszę się zgłosić do szpitala, to się pan dowie czegoś więcej.
Zdezorientowany emeryt udał się niezwłocznie do szpitalnej izby przyjęć, gdyż zagadkowa informacja recepcjonistki nie dawała mu spokoju. Po przybyciu do szpitala Protazy pokazał skierowanie z przychodni. Pani w okienku popatrzyła na ten dokument. Zmarszczyła brwi i zrobiła poważną minę.
– Tak, tak – stwierdziła. Czekaliśmy na pana. Zaraz przyjdzie pielęgniarka i zaprowadzi pana na oddział. Zdezorientowany Protazy chciał już wyjść, ale recepcjonistka wszczęła alarm i emeryt został zatrzymany przez ochroniarzy.
– Proszę nie robić głupstw – rzekła, gdy ochroniarze doprowadzili Protazego z powrotem do okienka recepcji.
– Niech pan zostanie na miejscu. Sprawa jest zbyt poważna, żeby pan sobie robił żarty.
– Proszę pani – bronił się Protazy. To musi być jakieś nieporozumienie. Ja już od ponad dziesięciu lat nie robiłem żadnych badań, więc skąd te obawy i skierowanie mnie do szpitala?
– To nie moja rola, żeby wypowiadać się o pańskim stanie zdrowia. Ja mam tylko spowodować, aby znalazł się pan na oddziale, a tam już lekarze zadecydują, co z panem zrobić – tłumaczyła się recepcjonistka.
Zaraz pojawiła się pielęgniarka, która zaprowadziła Protazego na oddział internistyczny. Po zanotowaniu danych emeryta w spisie pacjentów pielęgniarka wydała mu szpitalną piżamę i wprowadziła do sali chorych. Tam było dość luźno. W sześcioosobowym pomieszczeniu znajdował się tylko jeden pacjent leżący na łóżku pod oknem. Protazemu trafiło się łóżko przy drzwiach. Ponieważ polecono mu się przebrać, emeryt posłusznie zdjął swe wyjściowe ubranie i założył piżamę w niebieskie pionowe paski. Pielęgniarka przyszła po paru minutach i zabrała jego wyjściowe ubranie do szpitalnego depozytu.
Protazy usiadł bezradnie na łóżku i czekał na przyjście lekarza. Spojrzał w głąb sali, gdzie pod oknem leżał inny pacjent. Protazy pobladł na twarzy. Jego ciało przeszły dreszcze. Oto zobaczył, że tym drugim pacjentem jest…zbir! Ten sam, którego spotkał w celi aresztu śledczego, a potem na ulicy przy kiosku. Tym razem los go złączył ze zbirem na sali szpitalnej.
Zbir także ożywił się. Uniósł głowę do góry i z uśmiechem na swej obszernej twarzy stwierdził:
– O, to znów ty, staruszku. Dziwnym trafem wpadamy na siebie. Cóż to cię przygnało do tego szpitala?
– Właściwie to nie wiem. Jestem zdrowy, a kazali mi tu przyjść – odparł Protazy.
– To podejrzane, staruszku – rzekł zbir. Zawsze gdzieś trafiasz przypadkowo, jesteś niewinny. Ja tu trafiłem z ważnej przyczyny. Po prostu spotkałem na ulicy jednego kolesia, z który miałem na pieńku. Chciałem mu pokazać, że ze mną nie warto zadzierać. Niestety, stałem na brzegu chodnika. Noga mi się ześlizgnęła na jezdnię i upadłem. Pogotowie mnie tu przywiozło i zatrzymali na kilka dni, żeby mi zrobić badania. Widzę, że występujemy w tych samych barwach. Poprzednio w areszcie mieliśmy stroje w czarne paski, a teraz w niebieskie. To tak, jakbyśmy grali w jednym klubie.
Perspektywa wspólnego klubu nie za bardzo przypadła Protazemu do gustu. Wstał więc z łóżka i otworzył drzwi, chcąc wyjść na korytarz. Ponieważ nadchodziła pora obiadowa, pani ze szpitalnej kuchni pchała właśnie wózek wypełniony talerzami i z wiaderkiem zupy pomidorowej, z którego miała być rozlewana na talerze poszczególnym pacjentom. Oprócz tego na wózku były jeszcze różne składniki drugiego dania.
Protazy tak energicznie wyszedł na korytarz, że pani prowadząca wózek nie zdążyła wyhamować i z całym impetem wjechała w Protazego. Uderzenie było tak mocne, że emeryt przewrócił się na podłogę, a z przechylonego wózka całe wiaderko zupy wylało się na głowę Protazego. Na twarz spadły mu okazałe placki buraczków, a ziemniaki rozsypały się wokół emeryta, tworząc coś w rodzaju wianka. Protazy poparzony zupą pomidorową z makaronem na czubku głowy zaczął przeraźliwie krzyczeć.
Pacjenci, usłyszawszy takie dramatyczne okrzyki, wyszli z sal na korytarz. Zbiegły się prawie wszystkie pielęgniarki z oddziału. Przybiegł też zaniepokojony tym hałasem lekarz. Zrobił się spory zamęt. Część szpitalnego personelu zaczęła sprzątać z podłogi rozsypane ziemniaki i buraczki przemieszane z kawałkami mięsa. Inna grupa podnosiła poparzonego emeryta w całej poplamionej na czerwono od zupy piżamie, Niektórzy zaczęli wydłubywać makaron z jego włosów. Doktor zarządził, aby natychmiast przebrać Protazego w czystą piżamę i przyprowadzić do jego gabinetu na badanie.
Po paru minutach obolały Protazy pojawił się w gabinecie doktora, który dokonał oględzin obrażeń emeryta. Stwierdził, że ma duży siniak na nodze. To pewnie od uderzenia wózka. Na szczęście zupa trochę przestygła po drodze i widoczne na rękach oraz na brzuchu poparzenia nie były tak poważne, na jakie początkowo wyglądały. Pan doktor przeprosił Protazego za zaistniałe nieporozumienie z tym wezwaniem do szpitala. Okazało się, że nastąpiła pomyłka. Ktoś zamienił dokumentację medyczną niejakiego Gerwazego, który akurat ma takie samo nazwisko. Tak więc wezwanie do szpitala dotyczyło innej osoby. Mimo to Protazy musiał jeszcze pozostać do końca dnia, aby uzyskać recepty na leki niezbędne do zastosowania po zderzeniu z wózkiem oraz wypis ze szpitala.
Pielęgniarka przyniosła Protazemu z powrotem jego wyjściowe ubranie. Musiał się przebrać. Oznaczało to jednak konieczność powrotu na salę szpitalną, w której leżał zbir. Perspektywa kolejnego spotkania z tym nieciekawym typem nie nastrajała Protazego optymistycznie. Nie miał jednak innego wyjścia. Wszedł więc cicho do środka, licząc na to, że zbir będzie spał. Niestety, zaledwie skrzypnęły drzwi do sali, a już zbir podniósł się na łóżku i zaraz zaczął rozmowę:
– Cóż tam, staruszku, działo się na korytarzu? Nie mogę bardzo chodzić i nie wyszedłem z sali, ale słyszałem, że zrobiła się niezła zadyma. Akurat po twoim opuszczeniu tego pomieszczenia. Czy ktoś ci się nawinął? Musiałeś oberwać, bo masz jakieś plastry i bandaże na ciele.
– To wszystko przez wózek z obiadem – tłumaczył Protazy.
– Ha, ha, ha – roześmiał się zbir. To nieźle musiałeś narozrabiać. Dotąd nie przywieźli obiadu, czyli pewnie skasowałeś cały wózek z jego zawartością. Ale nie musiałeś ćwiczyć swych umiejętności na wózku. Nie wiedziałem, że umiesz walczyć. Jesteś raczej chudy, mięśnie mizerne, ale bitny to ty jesteś.
Emeryt słuchał tych absurdalnych wymysłów zbira, przebierając się w milczeniu w swój wyjściowy ubiór.
– A ty gdzie się wybierasz, staruszku? – kontynuował zbir. Wypuszczają cię? Tak szybko?
– Tak, tak – zdawkowo odparł Protazy i szybko wyszedł na korytarz.
Od pielęgniarki dyżurnej odebrał recepty, oddał piżamę i wrócił do domu.
Przez kilka kolejnych dni leczył w zaciszu swojego mieszkania odniesione obrażenia. Dziwił się, że banalne pomieszanie imienia Protazego z Gerwazym spowodowało tyle nieoczekiwanych przeżyć.