Bajki Wuja

Pewnego popołudnia emeryt Protazy, jak co dzień, oglądał regionalne wiadomości w telewizji. Uwagę jego zwróciła informacja, że od jutra przy przystani na rzece zaczyna się wystawa statków. Miały tam być różne ich rodzaje, Statki wycieczkowe, jachty, kutry rybackie i jeszcze inne. Wśród nich znajdowała się stara łódź podwodna, lekko zardzewiała. Taki zabytek, który nie nadawał się do samodzielnego pływania. Zresztą na miejsce wystawy został przyholowany przez inny statek. Mimo że to była łódź podwodna, prezentowano ją na powierzchni wody.
Emeryt Protazy nigdy nie widział na żywo łodzi podwodnej. Postanowił więc osobiście zapoznać się z tym zagadkowym obiektem. Nazajutrz po śniadaniu (oczywiście z udziałem dżemu morelowego) Protazy przywdział swój tradycyjny strój wyjściowy, czyli trzydziestoletni garnitur, różową koszulę, zielony krawat w niebieskie grochy, buty na skórzanym obcasie i ciemnozielony beret.
Wsiadł wkrótce do autobusu i niebawem znalazł się niedaleko przystani, przy której zlokalizowano wystawę statków. Z oddali widział zbliżających się wielu chętnych, którzy też chcieli zobaczyć z bliska obiekty pływające. W miarę zbliżania się do miejsca wystawy dostrzegał mijające go osoby, które robiły dziwne miny, przyglądając się emerytowi. Z pewnością dziwił ich strój Protazego, który coraz bardziej czuł się nieswojo, widząc lekceważące spojrzenia ubranych w sportowe stroje przechodniów.
Niebawem Protazy znalazł się na nabrzeżu, z którego przewodnik przeprowadzał zwiedzających na statki. Przypadek sprawił, że w momencie przybycia emeryta na nabrzeże przewodnik przyjmował właśnie zgłoszenia chętnych do zwiedzania łodzi podwodnej. Protazy ochoczo zgłosił się jako jeden z pierwszych. Wkrótce zebrała się spora grupa zainteresowanych i przewodnik wszedł ze zwiedzającymi do łodzi podwodnej.
Wszyscy przemieszczali się po poszczególnych pomieszczeniach. Nie była to łatwa i przyjemna droga. Wiadomo, że w takiej lodzi nie ma za dużo miejsca. Protazy szedł na samym końcu tej grupy i w pewnej chwili, gdy wszyscy już przeszli do przodu, zajrzał do małego pomieszczenia, które było chyba pokojem odpoczynku marynarzy. Znajdował się tam tylko niewielki stolik pod okrągłym okienkiem i dwa łóżka. Wchodziło się do wnętrza pokoju przez niewysokie, okrągłe, metalowe i dość grube drzwi. Protazy z ciekawości uchylił te drzwi i wszedł do środka. Dość mocno je jednak pociągnął i te automatycznie zamknęły się za plecami Protazego. Emeryt, usłyszawszy za sobą szczęk zamka, chciał je otworzyć, ale drzwi widocznie zablokowały się i nie mógł nic zrobić. Tłukł w nie pięściami, licząc, że ktoś z zewnątrz to usłyszy. Niestety, drzwi były dość grube i żaden dźwięk nie był słyszalny poza pomieszczeniem.
Zdesperowany Protazy nie wiedział, co ma robić. Jako konserwatysta nie używał telefonu komórkowego. Nie mógł więc wezwać pomocy. Pozostało mu tylko czekanie na dalszy rozwój wypadków i cudowny zbieg okoliczności pozwalający na jego odnalezienie i wypuszczenie z zamkniętego pokoju.
Tymczasem grupa zwiedzających zakończyła swój pobyt w łodzi. Wszyscy wyszli na brzeg i każdy udał się w swoją stronę. Jedynie przewodnik zamyślił się, bo przypomniał sobie, że wśród zwiedzających był jakiś starszy pan, który wyróżniał się ubiorem. Nikt bowiem z tej grupy nie miał ani różowej koszuli, ani krawatu w grochy, jak również nie miał na głowie beretu. Zamierzał zatem powrócić do lodzi i jeszcze raz przeszukać wszystkie pomieszczenia, aby sprawdzić, czy gdzieś w jakimś zakamarku nie zaplatał się poszukiwany emeryt.
Przewodnik nie zdążył zrobić nawet kroku w kierunku łodzi, gdy nagle rozległ się chrapliwy trzask, a łódź poruszyła się i powoli odpływała od brzegu. Była do niego przyczepiona tylko jakąś jedną cumą, chyba nie pierwszej nowości. Akurat po rzece płynęła wzburzona fala. Zakołysała łodzią, co mogło spowodować zerwanie cumy.
Protazy poczuł lekkie zakołysanie. Nie wiedział, co to znaczy, ale spojrzał przez małe, okrągłe okienko i z przerażeniem dostrzegł, że znika z pole widzenia brzeg, za okienkiem pojawia się woda, a jej poziom stale wzrasta. Okazało się, że po zerwaniu cumy z niewiadomych powodów włączyły się urządzenia do zanurzania łodzi, która powoli znikała pod powierzchnią wody. Zgromadzona na brzegu rzeki publiczność i organizatorzy wystawy z ciekawością, ale i z niepokojem obserwowali skłębione fale wody, w których powoli znikała łódź.
Przewodnik miał dziwne przeczucia, że w środku łodzi został Protazy. Powiadomił więc ratowników wodnych i policję o konieczności dotarcia do łodzi i zbadania jej wnętrza. Pozostawał tylko problem, jak ją zatrzymać i dostać się do środka.
Tymczasem we wnętrzu pomieszczenia Protazy obserwował przez okrągłe okienko zmieniający się podwodny krajobraz. Przed oczami przemieszczały się różne wodorosty i inne podwodne rośliny. W pewnej chwili za okienkiem zobaczył ogromną, rozwartą paszczę. Przestraszył się nie na zżarty, bo myślał, że zaraz będzie do niej wchłonięty. Paszcza tymczasem zaraz się zamknęła. Okazało się, że był to wielki sum, który chciał potraktować łódź jako swoją ofiarę. Widocznie zorientował się, że to zbyt duży obiekt i zrezygnował z konsumpcji. Zamknął więc swój wielki otwór gębowy i popłynął dalej, znikając z pola widzenia Protazego.
Na rzece zaś trwały rozpaczliwe próby zlokalizowania i zatrzymania łodzi. W górę wyleciał nawet policyjny helikopter, z którego prowadzono obserwację rzeki. Gdyby z wysokości dostrzeżono w wodzie jakiś podłużny, ciemny kształt, to pewnie byłaby to poszukiwana łódź. Jednocześnie wraz z helikopterem po rzece przemieszczał się statek ratownictwa wodnego, z którego można by było dostać się do lodzi i sprawdzić, czy nie ma w niej Protazego.
Po mniej więcej pół godzinie rejsu po rzece łódź napotkała nierówność w dnie i uderzyła w piaszczyste podłoże. Wstrząs odczuł boleśnie Protazy, który przewrócił się na podłogę, nabijając sobie guza na głowie. To jednak było małym problemem w porównaniu z tym, co emeryt odczuwał w związku z niespodziewanym ruchem łodzi. Jego frustrację pogłębiał fakt, że w wyniku wstrząsu włączyły się samoczynnie urządzenia wynurzające łódź na powierzchnię wody.
Oczom ratowników ukazał się nagle nieoczekiwany widok. Oto z głębin wzburzonej wody majestatycznie wynurzał się kształt łodzi podwodnej, która jakby zawisła na powierzchni, nieznacznie przesuwając się niesiona prądem rzeki. To była już połowa sukcesu. Zlokalizowanie łodzi umożliwiało jej odholowanie z powrotem do przystani, w której przebywała na wystawie.
Statek ratownictwa wodnego był zbyt słabą jednostką, aby odholować niemałą łódź, i to pod prąd rzeki, do przystani. Wezwano zatem dwa sporych rozmiarów holowniki, które przybyły na miejsce, gdzie znajdowała się łódź. Marynarze sprawnie przymocowali grubymi linami łódź do holowników i cały ten zestaw powoli zaczął płynąć w kierunku przystani.
Gdy łódź ponownie znalazła się na swym miejscu przy brzegu, przymocowano ją bardziej solidnymi cumami. Wtedy możliwe było wejście do środka łodzi. Przewodnik wraz z kilkoma ratownikami wszedł do łodzi, poszukując emeryta.
Przeszli przez wnętrze łodzi w obie strony, ale nikogo nie znaleźli. W pewnej chwili, gdy mieli już wychodzić na brzeg, przewodnik zwrócił uwagę na małe, metalowe drzwi. Chciał je otworzyć. Nacisnął klamkę, ale drzwi pozostawały zamknięte. Domyślał się, że mogły być zatrzaśnięte. Bo na pewno nikt ich nie zamykał na klucz. Zawołał nawet, czy ktoś jest za drzwiami, żeby się do końca upewnić o wyniku poszukiwań. Jakże wielkie było jego zdziwienie, gdy zza drzwi dobiegł go cichy i drżący glos Protazego:
– Tak, jestem tutaj.
Przewodnik nie mógł się nadziwić, jakim cudem trafił tam emeryt. Trzeba go jednak było wydobyć z tej zakleszczonej pułapki. Wezwano ślusarza, który znał tego typu zamki, jakie stosowano w starych łodziach podwodnych. Zajęło mu to prawie pół godziny zanim otworzył drzwi. Za nimi pojawił się blady na twarzy emeryt, który przerażony nie mógł wydobyć z siebie żadnego słowa.
Wyprowadzono zaraz Protazego na świeże powietrze. Kontakt z naturą, a przede wszystkim z lądem korzystnie wpłynął na poprawę samopoczucia emeryta.
Wracał do domu, uświadomiwszy sobie, że przeżył nieplanowaną, podwodną przygodę.