Bajki Wuja

Zima dobiegała końca. Wszędzie pojawiły się oznaki nadchodzącej wiosny. Dni były coraz dłuższe, słońce mocniej przygrzewało, a śnieg znikał, jak zaczarowany, chowając się po ziemię.
Takim zachętom przyrody nie oparł się nawet emeryt Protazy. Przez całą zimę większość dnia spędzał w swym niewielkim mieszkanku. Wychodził jedynie rano do pobliskiego sklepu i kiosku, a potem zaszywał się w czeluściach azylu, jakim były znane mu od lat te same ściany jednopokojowego lokalu, w którym zamieszkiwał.
Dłuższe i cieplejsze dni wręcz kusiły, aby zmienić zimowy styl życia. Takiego wczesnowiosennego dnia Protazy postanowił zbadać, jak wiosna zagościła nad rzeką. W tym celu w godzinach porannych po tradycyjnym śniadaniu, na które, jak zawsze, spożył dwie kanapki z chleba posmarowane jego ulubionym dżemem morelowym, emeryt poczynił niezbędne przygotowania do wyprawy nad rzekę.
Zanim tam dotrze, przemieści się przez miasto i to nie pieszo, lecz autobusem. To spowodowało, że Protazy musiał się pokazać publicznie i być może spotkać po drodze sporo osób. Dlatego też był zmuszony, oczywiście, założyć swój reprezentacyjny strój wyjściowy, czyli trzydziestoletni garnitur, różową koszulę, zielony krawat w niebieskie grochy i buty na skórzanym obcasie. Naturalnie dodał do tego ciemnozielony beret i kurtkę, bo temperatura nie była jeszcze odpowiednia do spacerów w samym garniturze.
Protazy wyszedł z domu i dostojnym krokiem udał się na przystanek autobusowy. Wkrótce przybył nad rzekę, delektując się promieniami wczesnowiosennego słońca. Stanął przy brzegu, obserwując płynącą wodę. Ze zdumieniem jednak stwierdził, że mimo stosunkowo wysokiej temperatury rzeka niesie za sobą spore kawałki kry. Przy samym brzegu zgromadziło się jeszcze sporo lodu.
Protazy chciał sprawdzić grubość jego pokrywy i delikatnie zszedł ze stromego brzegu na lód. W pewnym momencie, gdy emeryt był prawie dwa metry od brzegu, rozległ się trzask pękającego lodu, od którego oderwała się sporych rozmiarów kra, na której stał Protazy. Woda uniosła krę i bezradny emeryt zaczął dryfować z biegiem rzeki. Stał na krze i panicznie wymachiwał rękami. Krzyczał, poszukując pomocy.
Na przeciwległym brzegu przystanęły dwa łabędzie. Zobaczywszy Protazego, zainteresowały się płynącym po rzece osobnikiem, Zaciekawił je zwłaszcza ciemnozielony beret emeryta, który kojarzył im się z jakimś świeżym, wiosennym przysmakiem. Poderwały się w górę i krążyły nad głową przestraszonego emeryta. Zaczęły nawet podskubywać antenkę jego beretu. Zaskoczony tym nalotem ptaków rozpaczliwie wymachiwał rękami, usiłując pozbyć się intruzów. Nie mógł jednak zbyt gwałtownie machać, gdyż bał się, że straci równowagę i wpadnie z kry do rzeki,
W tym czasie na przebieżkę wzdłuż rzeki wybrał się student Ewaryst. Studiował w Akademii Wychowania Fizycznego i właśnie przygotowywał się do kolokwium z biegu. Codziennie przemierzał tą trasą parę kilometrów. Nie lubił swego imienia. Cóż miał jednak poradzić, skoro zadecydowali o tym rodzice. Nie znosił, gdy koledzy nazywali go „Ewi”. To było takie podobne do Ewy, a on przecież nie był kobietą. Właśnie pokonywał kolejny kilometr biegu, gdy usłyszał donośne krzyki ze środka rzeki. Przystanął na moment i zobaczył płynącą krę, na której stał Protazy i wzywał pomocy.
Protazy też zauważył trenującego na brzegu studenta i krzyknął:
– Proszę pana, proszę wezwać pomoc! Szybko, bo nie mogę się utopić!
Ewaryst zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Miał przy sobie telefon komórkowy. Zadzwonił zaraz na alarmowy numer 112.
– Słucham, o co chodzi? – rozległ się glos w słuchawce.
– Proszę pilnie przysłać pomoc nad rzekę – mówił poddenerwowany Ewaryst.
– Nad rzekę? – zdziwił się operator telefonu. Co tam się dzieje?
– Jakiś starszy pan płynie na krze. Nad nim krążą dwa łabędzie, które skubią jego beret – wyjaśniał Ewaryst.
– Co pan wygaduje? – zirytował się operator. Jakieś głupie żarty się pana trzymają.
– To nie żarty – tłumaczył się student. Mówię tak, jak widzę w tej chwili.
Operator był nadal nieufny, ale w końcu oświadczył, że wyświetlił mu się numer telefonu Ewarysta. Jeśli to, co mówi, okaże się nieprawdą, to po numerze telefonu ustali się jego tożsamość i pociągnie do odpowiedzialności za fałszywy alarm.
– Biorę pełną odpowiedzialność za to, co mówię – stanowczym głosem stwierdził student.
Po takim oświadczeniu operator zdecydował się powiadomić komisariat rzeczny, aby wysłano łódź patrolową w miejsce, gdzie dryfował Protazy na krze.
W ciągu kliku minut policyjna motorówka wypłynęła na rzekę i szybko przemieściła się w kierunku płynącej kry z Protazym. Policjanci musieli jednak płynąć ostrożnie, aby nie zderzyć się z jakąś inną krą płynącą obok nich. Niebawem łódź dopłynęła do miejsca, w którym tkwił bezradny emeryt. Łabędzie, słysząc dźwięk silnika łodzi, spłoszyły się i odleciały. W ten sposób Protazy pozbył się napastników, którym do gustu przypadł jego beret.
Policjanci podpłynęli do kry. Jeden z nich zapytał Protazego:
– Co pan tu robi na tej krze? Jak pan tu trafił?
– Stałem na brzegu i chciałem sprawdzić grubość pokrywy lodowej – tłumaczył się emeryt.
– Ładne rzeczy, To nie wie pan, że nie wolno wchodzić na lód, zwłaszcza o tej porze, kiedy rośnie temperatura i lód topnieje. Nie jest pan już dzieckiem, a postąpił pan bardzo lekkomyślnie. Niestety, musimy zabrać pana na komisariat. Nasz szef zadecyduje, co z panem dalej zrobić.
Protazy nie miał wyboru, Musiał wsiąść do policyjnej łodzi. Pomachał tylko do stojącego na brzegu Ewarysta, jakby chciał mu podziękować za wezwanie pomocy. Patrol rzeczny wraz z emerytem popłynął do komisariatu. Policjanci zaprowadzili Protazego do pokoju komisarza. Emeryt spojrzał na szefa komisariatu i ze zdumieniem stwierdził, że to znany mu komisarz z lotniska i z aresztu śledczego oraz jako sędzia zawodów wędkarskich.
– Dzień dobry, panie komisarzu. Co za traf! Znów się spotykamy. Niebywały zbieg okoliczności!
Komisarz podniósł głowę znad biurka. Gdy spojrzał, był nie mniej zdziwiony niż emeryt.
– Panie Protazy – odrzekł – chyba mnie pan umyślnie prześladuje. Dlaczego zawsze musimy się spotykać w jakichś niezgodnych z prawem okolicznościach? Co pan tam znowu zbroił?
– Ależ, panie komisarzu, ja wcale nie chciałem tu trafić. Skąd mogłem wiedzieć, że pana spotkam? Pan bardzo często zmienia miejsce pracy – zauważył Protazy.
– Tak, zmieniam. Jako funkcjonariusz muszę być elastyczny i dostosować się do różnych warunków. To jednak nie jest odpowiedni temat na tę chwilę. Pytałem pana , co pan zrobił takiego, że trafił pan do mnie?- odparł komisarz.
– Nic szczególnego – rzekł Protazy – płynąłem na krze i poczułem się bezradny. Dlatego dzięki pomocy pewnego młodego człowieka pańscy podwładni wybawili mnie z tej dramatycznej sytuacji.
– Jak pan tam się znalazł? – zapytywał komisarz
– Chciałem tylko sprawdzić grubość lodu na rzece. Skąd mogłem wiedzieć, że w tym momencie pęknie? – wyjaśniał emeryt.
Komisarz kontynuował rozmowę:
– Nie ma pan nic innego do roboty, tylko bawić się w takie ryzykowne eksperymenty? Czy zdaje pan sobie sprawę, że swym nieodpowiedzialnym wybrykiem spowodował pan koszty, jakie powstały w związku z wysłaniem patrolu rzecznego? Myśli pan, że to paliwo, które zużyto w akcji ratowniczej to jest za darmo?
Nie ma rady, muszę pana ukarać mandatem. Pomyślę tylko, w jakiej kwocie wymierzyć panu karę. Jest pan emerytem, więc pewnie przysługuje panu zniżka. Musze sprawdzić w cenniku mandatów – wyjaśniał Protazemu komisarz.
Otworzył jakiś segregator i przez dłuższą chwilę szukał potrzebnych mu informacji. Im dłużej przeglądał, tym bardziej marszczył brwi, jakby czymś się martwił. Po chwili stwierdził:
– Dziwna sprawa, W wykroczeniach rzecznych nie ma pozycji „mandat dla emeryta”. W takim przypadku nie mam podstaw, by pana ukarać. Tym razem się panu upiekło, ale lepiej byłoby dla pana, byśmy się już nie spotkali w takich okolicznościach. Może pan odejść – stwierdził na zakończenie spotkania komisarz.
Uszczęśliwiony Protazy wybiegł z komisariatu, jakby bał się, że będzie tam ponownie wezwany. Wrócił do domu i, by ochłonąć po niespodziewanych emocjach, zdrzemnął się w swym emerytalnym fotelu.