1.
W pewnym miasteczku z nazwy nieznanym
Mieszkał przez wszystkich wciąż podziwiany.
Załatwić umiał spraw różnych wiele
Niezastąpiony strażak Marcelek,
2.
W miasteczku duża była remiza,
Dach jej kulisty był niby pyza,
A ściany całe z czerwonej cegły,
Obok uliczki dwie wąskie biegły.
3.
W tej to remizie strażak Marcelek
Co dzień przebywał przez godzin wiele,
A pracy ciągle miał on niemało,
Bo też problemów nie brakowało.
4.
Czasem w dzień biały, a czasem nocą
Spieszył Marcelek wszystkim z pomocą,
Nikogo nie chciał odprawić z kwitkiem,
Czy to osoby ładne, czy brzydkie.
5.
Raz się zapalił komuś w mieszkaniu
Na stole obrus czysty, po praniu,
Jak to się stało ? Jaka przyczyna ?
Domysłów nie ma po co zaczynać.
6.
Tu trzeba zaraz wzywać pomocy,
Bo po obrusie pali się kocyk,
Który tuż obok na krześle leżał,
A ogień szalał, jak dziki zwierzak.
7.
Zaraz w remizie telefon dzwoni:
„Pomocy proszę, bo dom mi płonie,
Może się szkoda pojawić wielka,
Proszę tu przysłać zaraz Marcelka”.
8.
Głos brzmi w słuchawce dość dramatycznie,
Rusza Marcelek więc energicznie,
Wkłada na plecy dużą gaśnicę
I wnet wyjeżdża wprost na ulicę.
9.
Pędzi samochód już na sygnale,
Marcelek patrzy z uwagą stale,
Skąd się tam może dym wydobywać
I do pożaru zaraz przybywa.
10.
Oto gaśnica przygotowana,
Na stół, na krzesło wytryska piana,
Po chwili wszyscy zadowoleni,
Bo pożar już się nie rozprzestrzenił.
11.
To znany wszystkim strażak Marcelek
Tyle dobrego znów zrobił wiele,
Bo dzięki niemu całe mieszkanie
W nienaruszonym zostało stanie.
12.
Dnia następnego znowu ktoś dzwoni,
Pragnie przed drzewem starym się chronić,
Bo wiatr wiał w nocy dosyć skutecznie,
Drzewo schyliło się niebezpiecznie.
13.
Marcelek zaraz rusza z kopyta,
Potężną piłę z podłogi chwyta
I prędko jedzie w znaną mu stronę,
Gdzie stare drzewo tkwi pochylone.
14.
Przyjeżdża, patrzy, a stare drzewo
Tkwi pochylone od pionu w lewo,
W dodatku całe o dach oparte,
Taki stan nie jest na pewno żartem.
15.
Drzewo uszkodzić dom przecież może,
Więc by uchronić go od zagrożeń,
Strażak Marcelek, nie mówiąc słowa,
Długą drabinę w mig przygotował.
16.
Po tej drabinie w górę się wspina,
W rękach zaś piłę strażacką trzyma
I już po chwili drzewo spróchniałe
Tnie na kawałki do dołu całe.
17.
Dom więc ocalił od zawalenia,
A właścicieli przed stratą mienia,
Więc za ten dziarski wyczyn strażacki
Od tłumu gapiów dostał oklaski.
18.
Dnia następnego znów jest telefon,
Że komuś kot się wdrapał na drzewo,
Teraz na czubku siedzi topoli,
Miauczy bez przerwy, bo zjeść się boi.
19.
Mówią strażacy tak do Marcelka:
„Prośba do ciebie jest nasza wielka,
Ty z nas najlepszym jesteś strażakiem,
Jedź więc, porządek zrób z tym kociakiem.
20.
Marcel odmówić nigdy nie umie,
Więc już po chwili ulicą sunie,
W strażackim wozie włącza syrenę,
By szybko zmniejszyć kota cierpienie.
21.
Za parę minut jest już Marcelek,
Tuż przy topoli, gdzie osób wiele,
Stoi i w górę zadziera głowę,
Gdzie kot jest biało-czarno-brązowy.
22.
Marcelek z wielkiej sprawności słynie,
Więc zaraz wspina się po drabinie,
Niezwłocznie kota zdejmuje z drzewa
I zziębniętego zaraz ogrzewa.
23.
Pan kota mówi tak do Marcelka:
„Z tobą jest zawsze wygoda wielka,
Za mego kota uratowanie
Wielki ci składam podziękowanie.”
24.
Nazajutrz znów ktoś w słuchawce woła:
„W pobliskiej wiosce plonie stodoła,
Spalić się może tu zboża wiele,
Niech nas ratuje zaraz Marcelek !”
25.
Sprawa jest pilna, nie można zwlekać,
Każda minuta szybko ucieka,
A ogień zaraz może być wszędzie,
On na strażaków czekać nie będzie.
26.
Marcelek szybko bez zawahania
Przeciwogniowe wkłada ubrania,
Spodnie i kurtkę, i hełm z osłoną,
By z płomieniami w walce nie spłonął.
27.
Po chwili wóz już pędzi wytrwale
Na alarmowym, głośnym sygnale,
Niebieskie światła w dachu migają,
Inne mu auta z drogi zjeżdżają.
28.
Nim przeminęło chwilek niewiele,
Już przed stodołą stanął Marcelek,
Tu się wiaderko wody nie liczy,
Tutaj potrzebny jest wąż gaśniczy.
29.
Podbiega Marcel do samochodu
I w parę sekund wąż już jest gotów,
Woda wprost z niego mknie pod ciśnieniem,
Gasząc na dachu groźnie płomienie.
30.
Marcele jeszcze chwyta toporek,
W stodoły wrotach robi otworek,
Przez niego płynąc, woda się spiętrza
Wpada szumiąca prosto do wnętrza.
31.
Po pół godzinie walki z pożarem
Nie widać żadnych płomieni wcale
I znów Marcelek, co wiele może,
Od wypalenia ocalił zboże.
32.
Marcelek wręcz był niezastąpiony,
Przez wszystkich w mieście zawsze chwalony,
Lecz dnia pewnego niespodziewanie
Z urzędu dostał pilne wezwanie.
33.
Marcelek czyta zawiadomienie,
Że musi jechać sam na szkolenie,
Bo każdy strażak, by się nie spalić
Musi bez przerwy się doskonalić.
34.
Wybuchła w mieście panika wielka,
Kiedy zabrakło nagle Marcelka,
Chociaż strażaków innych niemało,
Lecz jeszcze wiele im brakowało.
35.
Każdy się pyta i wciąż się smuci:
„Kiedy Marcelek tu do nas wróci ?
Bo my bez niego tak, jak bez ręki,
Dni mamy szare, pełne udręki.
36.
A gdy Marcelek skończył szkolenie,
Wszyscy cieszyli się znów szalenie
I tak, jak dawniej, w chwilach goryczy
Na jego pomoc znów mogli liczyć.
37.
Z tej opowiastki płynie nauka
Dla dziadka, ojca, syna i wnuka:
Życie obrazem staje się mglistym,
Kiedy brakuje nam specjalisty.