Była sobie mysz kosmata,
Co zwiedziła kawał świata
I tu była, i tam była,
I bez przerwy się wierciła.
Oburzały się zwierzęta:
„Ależ to jest wiercipięta”,
„W miejscu długo nie usiedzi”
– Powtarzali wciąż sąsiedzi,
Bo, istotnie, mysz ta mała
Ciągle gdzieś podróżowała.
Nazywała się Rozalia
I pachniała, jak konwalia,
Bo skradała się czasami
Do flakonu z perfumami.
Kiedyś tuż po słońca wschodzie,
Przebiegając po ogrodzie,
Pomyślała sobie nagle,
By zobaczyć w porcie żagle
I popłynąć gdzieś w nieznane,
W jakieś miejsca zapomniane.
Zaraz prędko szybkim kroczkiem,
Zawijając lekko boczkiem
I ogonkiem wywijając,
Prężąc uszy tak, jak zając,
Mysz ruszyła brzegiem rzeki
Wprost do miejskiej biblioteki.
Tam wcisnęła się przez dziurkę,
Wzięła mapkę-miniaturkę
I z tą mapką maciupeńką
Wyskoczyła przez okienko.
W krzakach róży się ukryła,
Mapkę zaraz rozłożyła.
Oglądała ją dokładnie,
Może coś jej w oczy wpadnie ?
Nagle powstał u Rozalii
Rejsu plan do Australii.
Mapkę szybko poskładała
I w plecaczku ją schowała,
Bo też zwykle do podróży
Jej maleńki plecak służył.
Wtedy, jak zapewne wiecie,
Mogła hulać gdzieś po świecie.
Przyszła sobie gdzieś na dworzec
O wieczornej, chłodnej porze,
Bo zbliżała się godzina,
Gdy odjeżdżał do Szczecina
Pociąg długi, ekspresowy,
Był w nim wagon też pocztowy,
Oświetlony, dosyć czysty,
W którym przewożono listy.
Tak spodobał się Rozalii,
Zwinnej, sprytnej, wąskiej w talii,
Że zabrała się do dzieła,
Prędko się po schodkach wspięła
I, ściskając mysie dłonie,
Wnet znalazła się w wagonie.
A tam listów wielka góra,
Mysz w nie szybko daje nura,
Aby ukryć się tam w porę
Przed surowym konduktorem,
Który rzekłby jej za chwilę:
„Proszę mi pokazać bilet !”
A Rozalii tej, niestety,
Raczej obce są bilety,
Gdyż niezmiennie jest gotowa
Wciąż na gapę podróżować.
Weszła mysz więc w kopert głębię
Błyskawicznie, w szybkim tempie,
Nagle w oko wpadł Rozalii
Wielki list do Australii
I w dodatku z jednej strony
Nie do końca zaklejony.
Zrobił przez to się otworek,
W który mały, mysi stworek
Czmychnął w jednym mgnieniu oka
W paru błyskawicznych skokach.
Tu wśród listów wielkiej sterty,
W środku dużej tak koperty
Może się Rozalia chować
I bez obaw podróżować.
Tu się może czuć bezpiecznie,
Kiedy siedzieć będzie grzecznie.
Lecz Rozalia jest niesforna,
Nieposłuszna, niepokorna,
Kręci, wierci się bez przerwy,
Jakby miała słabe nerwy,
A gdy w kopertowych wnętrzach
Brak zaczęło być powietrza,
Wyskoczyła z tych papierów
Wprost przed oczy kontrolerów,
Którzy właśnie w takiej chwili
Przez ten wagon przechodzili.
Wykrzyknęli obaj zaraz,
Skąd się tu ktoś taki znalazł,
Kto powinien teraz stale
W pasażerskim być przedziale,
Lecz Rozalia to nie gapa
I nie dała im się złapać,
Wyskoczyła, jak sparzona,
By pobiegać po wagonach.
Pasażerów bledną twarze,
Gdy mysz pędzi korytarzem,
Pań wrażliwych grupa cała,
Aż ze strachu zapiszczała,
Tylko dzieci chichotały,
Widząc mysi cyrk ten cały,
A dwaj dzielni kontrolerzy,
Z których każdy zęby szczerzył,
Ze zmęczenia ledwie dyszą,
Wzdłuż pociągu mknąc za myszą.
Nie wiadomo, co by było
I jak by się to skończyło,
Gdyby nie to, że tymczasem
Pociąg swą zakończył trasę.
Tłum do wyjścia już się tłoczy,
Każdy z walizkami kroczy,
A Rozalia też w tym tłumie
Drobnym kroczkiem stąpa dumnie.
Nie widziana przez nikogo
Poszła sobie jakąś drogą,
Gdzie drogowskaz stał ze stali,
Który głosił, że w oddali
Morski port jest za mgłą siną,
Stamtąd można w świat wypłynąć.
Poszła więc tam mysz ochoczo,
Aby dotrzeć tuż przed nocą,
Bo też właśnie o tej porze
Statek jej wypływał w morze.
Biegła dalej wprost przed siebie,
A gdy zmrok się kładł na niebie,
Zobaczyła już z daleka
Statek, który na nią czekał.
Przeogromny i wysoki,
Trudno go ogarnąć wzrokiem.
Na nim stali marynarze,
Ktoś na pokład wchodzić każe,
Krzyczy w dół zdenerwowany:
„Za pięć minut odpływamy !”
Już Rozalia wejść gotowa,
Lecz musiała znów się chować,
Bo na statek prosto z portu
Wejść nie sposób bez paszportu,
A i bilet też potrzebny,
Czy ktoś obcy, czy też krewny.
Tutaj nie ma sentymentów,
Gdy ktoś jest bez dokumentów.
Jak więc mała, mysia postać
Może się na pokład dostać ?
Lecz Rozalia w każdym stanie
Zawsze znajdzie rozwiązanie.
Właśnie pani się zjawiła
W długiej sukni, dość otyła,
Co torebkę swą zieloną
Miała nieco rozchyloną.
Na to tylko mysz czekała,
Wspięła się po sukni cała
I po kilku ruchach krzepkich
W środku była tej torebki.
Tam przedmiotów co niemiara:
Szminka, cążki, dwa cygara
I flakonik z perfumami
Dwa pudełka z zapałkami,
Tusz do oczu wraz z pędzelkiem,
Puder, spinki dwie niewielkie,
Jakaś broszka i agrafka,
Wstążka czarna, jak szczypawka,
W tak ogromnym rzeczy składzie
Cicho się Rozalia kładzie,
Kuląc przy tym całą postać,
Byle się na statek dostać.
Już po chwili, po kontroli
Pani wkracza dość powoli
Na pokładu długie deski,
Niezbyt gładkie, trochę w kreski,
A z nią razem, lecz w torebce
Mysz Rozalia sobie drepcze,
Bo bez ruchu żyć nie umie,
Szminkę depcze, puder skubnie
I cygara poprzewraca,
Taka to jej psotna praca.
A tymczasem pani tęga
Do torebki wnętrza sięga,
Nagle gdzieś wśród palców śliskich
Widać małych oczu błyski,
A za moment spod jej dłoni
Kształt futrzany się wyłonił
I wystrzelił, jak pociski,
Po czym zniknął z oczu wszystkim.
Tęga pani była w szoku,
Tusz rozmazał się na oku,
Coś krzyknęła przestraszona,
Drżały dłonie i ramiona,
Trzęsły nogi się otyłe
Że aż było widać żyłę,
Krosty wyszły jej na twarzy
I aż pięciu marynarzy
Dobrze sprężyć się musiało,
By to uspokoić ciało.
A Rozalia zaś tymczasem
Nową poznawała trasę,
W ustach dawno nic nie miała,
Dosyć mocno już zgłodniała,
Więc kursując, jak wędrownik,
Przyszła w końcu do ładowni.
A w niej zboża nieprzebrane,
Ziaren tony nazbierane,
Mysz wnet do nich się dobiera
I łapczywie, szybko zżera,
Aż tu nagle, w jednej chwili,
Stwór się jakiś nad nią schylił.
Mysz spojrzała przestraszona,
Postać niby jest znajoma,
Lecz dokładnie nie wie, kto to,
Chyba go nie znała dotąd.
Wtem ten stwór tak się odzywa:
„Już nie musisz się ukrywać
I pod każde wchodzić wieko,
Bowiem będziesz pod opieką
Właśnie moją od tej chwili,
Ja – to znaczy – szczur Bazyli
Zamieszkuję tu ten statek
Już od paru ładnych latek.
Znam dokładnie wszystkie szparki,
Kąty, przejścia, zakamarki,
Więc, by rejs ci się nie dłużył,
Odbędziemy cykl podróży
Po zakątkach statku wszelkich
I tych małych, i tych wielkich,
Odwiedzimy pokład każdy,
Powspinamy się na maszty,
Maszynownię ci pokażę
I kajuty, korytarze,
Jednym słowem – moc atrakcji
Od śniadania do kolacji.
Słysząc to, Rozalia mała
Aż z radości zapiszczała:
„Pomysł twój jest doskonały,
Spędźmy razem ten rejs cały”.
Tak przez rejsu długie trwanie
Miało miejsce harcowanie.
Mysz Rozalia i Bazyli
Cały statek poruszyli,
Wszędzie pełno ich tam było,
W dzień szaleli, że aż miło,
A i w nocy zamiast spania
Dużo mieli do zwiedzania.
Przecierali ludzie oczy,
Jakby wzrok już się pogorszył,
Bo wciąż im się wydawało,
Że przemknęło jakieś ciało,
Lecz nie wina to jest wzroku,
Bo, biegając wzdłuż i wokół,
Doskonale się bawili
I Rozalia, i Bazyli.
Miesiąc trwała ta sielanka,
Aż tu raz pewnego ranka
Ląd ukazał się w oddali,
To wybrzeże Australii.
Mysz ciekawa dalszych wrażeń,
Choć jej tego nikt nie każe,
Wprost do wyjścia szybko zmierza,
Mija ławki, jakiś leżak,
Zaraz za nią mknie Bazyli,
Bo do brzegu już pół mili,
A gdy statek w porcie stanie,
Przyjdzie czas na pożegnanie.
Mysz podąży swoją drogą,
Dalej razem iść nie mogą,
Gdyż Bazyli – gość morowy,
To nie żaden szczur lądowy,
Lubi morskich smak czeluści,
Za nic statku nie opuści.
Dla Rozalii to nie dramat,
Lubi świat poznawać sama,
Może trochę żal jej będzie,
Że zostanie na okręcie
Kompan zabaw jej – Bazyli,
Lecz niedługo, bo po chwili
O przyszłości myśli nowe
Będą mysią drążyć głowę.
A tymczasem kwadrans minął,
Statek już do portu wpłynął
I znów sprawa nie jest prosta,
Jak ze statku się wydostać,
Jak swobodnie wejść do portu,
Kiedy nie ma się paszportu.
Mysz zaczyna kombinować,
Jak przemycić się, jak schować,
Aż tu nagle gdzieś u góry
Widzi jakieś grube sznury,
Które ciągną się do brzegu,
Naprężone tkwią w szeregu,
To są cumy, których siła
Statek tuż przy brzegu trzyma,
Więc Rozalia tak, jak umie,
Zbiegła sobie w dół po cumie.
Nikt jej tam nie zauważył,
Więc po chwili już po plaży
Gnała, by się skryć przed słońcem,
Które lśniło gorejące.
Weszła wreszcie w jakieś pnącza,
By odsapnąć od gorąca,
Tak dotarła gdzieś do pola,
Gdzie wysoki, jak topola,
Chodził tam, nie wiedzieć czemu,
Okazały sam struś emu.
Mysz po cichu tak, jak trusia,
Bojąc się zapewne strusia,
Wolno się do niego skrada,
By go poznać, by pogadać,
Już po paru pierwszych słowach
Mysz nie boi się, nie chowa,
Bo choć wielki, niebotyczny,
Struś był bardzo sympatyczny.
Kiedy poznał plan Rozalii
Odwiedzenia Australii,
Rzekł: ” Wygodnie będzie przecież,
Gdy ją zwiedzisz na mym grzbiecie.
Mogę w mym ogromnym pędzie
Zawieźć cię praktycznie wszędzie”.
Dłużej mówić już nie musiał,
Mysz wskoczyła na grzbiet strusia
I pomknęli między drzewa,
Aż im rzęsy wiatr rozwiewał.
Gdy po dobrych dwóch godzinach
Struś swe nogi zaczął zginać
|I wykonał skok zajęczy,
Było widać, że się zmęczył.
Wtedy mysz mu rzekła w ruchu:
„Zróbmy przerwę, dzielny druhu,
Ty się zdrzemnij obok w cieniu,
A ja szybko, w oka mgnieniu,
Przejdę się tu dookoła,
Może kogoś poznać zdołam ?”
Ledwie te wyrzekła słowa,
Struś do snu się przygotował,
A Rozalia po swojemu
Biega, wierci się bez emu.
Gdy przebyła metrów z trzysta,
Patrzy, cóż to za artysta
Stoi przed nią, jak ten dziwak,
Śmiesznie gapi się i kiwa,
A do tego gdzieś od spodu
Jakąś torbę nosi z przodu.
Tak dziwiła się mysz mała,
Bo też pierwszy raz widziała,
Jak wygląda w letnim czasie
Kangur w całej swojej krasie.
W tym momencie wielką stopą
Na Rozalii stanął ogon,
Zapiszczała mysz z rozpaczy,
Bo ogonek się wypaczył,
Gdyż do ziemi przyciśnięty
Już za moment był spuchnięty.
Kangur chyba się wystraszył,
Szybko uciekł, w las się zaszył,
Strach mu pewnie skryć się kazał,
Bo się więcej nie pokazał.
Przerwał raptem struś sen błogi,
Zerwał się na równe nogi,
Gdy usłyszał nagle z dali
Przeraźliwy pisk Rozalii.
Przybiegł, spojrzał, stoi, słucha,
Jak mysz na swój ogon dmucha,
Kręci się wokoło siebie
I łapkami ziemię grzebie.
Strusia widok ten przeraża,
Krzyczy: „Pędźmy do lekarza !
Znam jednego w okolicy,
Który mocno się tu liczy,
Bardzo ważna to osoba –
Znany wokół doktor dziobak,
Do pomocy ma sąsiadkę,
Przeuroczą wręcz kolczatkę,
Co pomoże nam w niedoli
W trudnej pielęgniarki roli.
Chwycił struś za kark mysz dziobem,
Pomknął ptasim swym galopem
I po niezbyt długiej chwili
U dziobaka razem byli.
Spojrzał doktor – tęga głowa
I odezwał się w te słowa:
„Trzeba pobiec w szybkich susach
Po maść z eukaliptusa”.
Ruszył struś tej maści szukać,
Lecz ją znaleźć – to jest sztuka,
Nigdzie nie ma tu apteki,
Jest, lecz z drugiej strony rzeki.
Nagle widzą oczy strusie:
Miś na eukaliptusie
Siedzi sobie, łapy składa,
Chwyta pędy i zajada.
Krzyknął z dołu mu struś emu:
„Nie rób czasem mi problemu,
Tylko daj ze cztery liście,
Te do maści oczywiście,
Bo maść ta nieoceniona
Do mysiego jest ogona.”
Rzekł koala sennym głosem,
Pociągając nieco nosem:
„Po co maść ta i dla kogo
I co ma do tego ogon ?”
Emu krzyczy: „Dla Rozalii,
Myszy, co do Australii
Jako gość nam zawitała,
Lecz jej przykra rzecz się stała,
Bo przez kangurowe pięty
Ogon strasznie ma spuchnięty”.
Dał koala cztery liście,
Struś je porwał zamaszyście
I podążył z nimi w dziobie,
Do kolczatki szybko dobiegł,
A ta znana pielęgniarka
Liście wzięła i do garnka
Z dodatkami je włożyła,
Po godzinie maść już była.
Wtedy dziobak nią bez słowa
Mysi ogon posmarował.
Lek okazał się wspaniały,
Wrócił nastrój doskonały
I Rozalia znów wesoła
Już się kręci dookoła.
Dzięki wszystkim im złożyła,
A po chwili wyruszyła
Na nieznane, nowe szlaki,
Inne świata poznać smaki.
Gdzie pomknęła, w którą stronę
Z wyleczonym już ogonem ?
Tego nikt na razie nie wie,
Ani słoń, ni kos na drzewie,
Więc gdy wiosną zadrżą bazie
Albo w lecie zupa w wazie,
Może znak to być, że obok
Sobie tylko znaną drogą
Znów przebiegła wszystkim bliska
Ta Rozalia wszędobylska.