1.
Pewnie Wy nie wszyscy wiecie,
Że był las liściasty, w którym
Głośno było o Alfredzie
Z sierścią w tonie biało-burym.
2.
Alfred był borsukiem bowiem
I od losu dostał w darze
Zdolność, by przywracać zdrowie,
Więc w tym lesie był lekarzem.
3.
Gdy coś komuś dolegało,
Leku już nie musiał szukać,
Tylko zaraz ruszał śmiało
Po poradę do borsuka.
4.
Kiedyś przyszedł lis skulony:
„Ratuj, drogi mój sąsiedzie,
Chyba ogon mam zmrożony,
Uzdrów ogon mój, Alfredzie”.
5.
Alfred w dużej mieszkał norze
I miał miejsca całkiem sporo
Trzymał różnych leków morze,
By zwierzynę leczyć chorą.
6.
Spojrzał więc na ogon lisi,
Zmarszczył brwi i dumał chwilę,
Widząc, że on, zamiast wisieć,
Jakimś sztywnym jest badylem
7.
„Coś ty robił, lisie drogi,
Że twój ogon jest tak sztywny,
Czy gdzieś mróz cię dopadł srogi
I kształt nadał tak przedziwny ?
8.
Na to rzecze lis zbolały:
„Do kurnika się zakradłem,
Lecz mnie kury podziobały,
Zanim chociaż jedną zjadłem.
9.
Po tym wściekłym ich ataku,
Co się skupił na ogonie,
Brałem okład z tataraku
I chłodziłem wodą skronie.
10.
Nic to jednak nie pomaga,
Ból nie mija od dwóch niedziel,
Chodzę wolno, jak łamaga,
Zrób coś, proszę cię, Alfredzie”.
11.
Na to borsuk odpowiada:
Czemu późno tak przychodzisz ?
Po mych z maści trzech okładach
Z bólu wnet się oswobodzisz”.
12.
Z szafy Alfred więc wyjmuje
Butlę maścią wypełnioną
I dwa razy nią smaruje
Podziobany lisi ogon
13.
„Teraz, lisie, do swej nory
Idź i połóż się powoli,
Masz tu maści zapas spory,
Smaruj, jeśli cię zaboli.
14.
A na przyszłość nie ryzykuj
I po nocach tak nie szalej,
Bo też czasem i w kurniku
Sukces cię nie czeka wcale”.
15.
Lis mu pięknie podziękował
I powoli się oddalił,
A tu z drzewa sfruwa sowa,
Alfredowi tak się żali:
16.
„Dzisiaj podczas nocnej ciszy
Wytężyłam wzrok nad miarę,
Bo na obiad polnych myszy
Upolować chciałam parę.
17.
Lecz mi w oku coś błysnęło,
Ostrość wzroku osłabiło,
Teraz ono się przymknęło,
Całe się zaczerwieniło”.
18.
Patrzy borsuk w sowie oko
I tak rzecze mądrej sowie:
„Siadłaś w nocy zbyt wysoko
Na gałęzi, tam w dąbrowie.
19.
Z takiej dużej wysokości,
Choć trzymają cię tam szpony,
Trudno dojrzeć coś w ciemności,
Wzrok masz więc nadwerężony”.
20.
Wyjął Alfred flakon wielki,
Który w szafie tkwił wysoko:
„Tu potrzebne są kropelki,
Musisz je zapuszczać w oko.
21.
Rób to raz na osiem godzin,
A po dniach trzech będziesz zdrowa,
Wzrok ci wtedy się odrodzi
I pozwoli znów polować”.
22.
Wyfrunęła od borsuka
Sowa radą pokrzepiona,
A tu znów ktoś do drzwi puka,
By chorobę móc pokonać.
23.
To się zjawia u Alfreda
Matka zwinnych trzech wiewiórek:
„Straszna nas spotkała bieda,
Znajdź lekarstwo dla mych córek.
24.
Te niesforne trzy hultaje
Wczoraj siadły na topoli,
Tak ganiały się nawzajem,
Że dziś każdą noga boli”.
25.
Wiedzie z sobą wiewiórzyca
Trzy swe córki przykulone,
Posmutniałe mają lica,
Każda patrzy w inną stronę.
26.
Zawstydzone wzrok wbijają
A to w ścianę, to w podłogę,
Syczą z bólu, bo też mają
Naciągniętą każdą nogę.
27.
Patrzy borsuk litościwie,
Drapie się w pasiaste ciało:
„Pobyć w łóżkach niewątpliwie
Ze dwa dni by się przydało”.
28.
A na koniec Alfred rzecze:
„Dam opaski na dodatek
Z liści klonu, z trawą, z mleczem
Dla niesfornych tych trzech dziatek.
29.
Proszę im zawiązać nogi
Tymi opaskami właśnie,
A wnet posmak ulgi błogi
Będą czuły nim dzień zaśnie.”
30.
„Tak to bywa” – Borsuk mruczy –
„W tym lekarskim mym zawodzie,
Że dość często trosk przybywa,
Gdy przesadzi zbytnio młodzież”.
31.
Wszystkie cztery te wiewiórki
Wyszły, snując się, jak cienie,
Matka oraz trzy jej córki,
Aby zacząć nóg leczenie.
32.
Ledwie parę chwil minęło,
A u nory drzwi borsuka
Wielkie ciało przystanęło
I kosmatą łapą puka.
33.
Alfred trochę przestraszony
Z nory wyszedł i wtem widzi:
Siedzi niedźwiedź użądlony,
Trochę miesza się i wstydzi.
34.
Mówi: „Wybacz, mój Alfredzie,
Że ci stwarzam strachu dreszcze,
Lecz tu tylko mogę siedzieć,
Bo się w norze twej nie mieszczę.
35.
A przychodzę, byś poradził,
Byś uleczył mnie, niedźwiedzia,
Dał maść jakąś lub okładzik,
Ty najlepiej będziesz wiedział”.
36.
„Co się stało ?” – Alfred pyta,
Słysząc misia głos przejęty,
Że zębami mocno zgrzyta,
Nos ma mocno opuchnięty”.
37.
Niedźwiedź mówi całkiem szczerze:
„Chciałem miodu zakosztować,
Na dąb wszedłem, jak na wieżę,
Gdzie miód pszczoły chciały schować.
38.
Już mój język zanurzałem
W tym nektarze apetycznym,
Gdy ból przeszedł ciało całe
Po ataku pszczół tragicznym.
39.
W środek nosa mego właśnie
Żądeł wbiły serię całą,
Dziesięć albo jedenaście,
Tyle tam się ich zebrało.
40.
Od ataku tego właśnie
Nos spuchnięty mam, jak bania,
W oczach wszystko prawie gaśnie
I na nogach wręcz się słaniam”.
41.
Wszedł na chwilę do swej nory
Borsuk Alfred tym przejęty,
Przyniósł zaraz kufer spory,
W którym były instrumenty.
42.
Szczypce, igły, nożyc para,
Zmiękczający płyn na żądła,
Trzeba przecież je od zaraz
Z nosa jakoś powyciągać.
43.
Zabrał Alfred się do pracy,
Zoperował nos niedźwiedzia,
Który mruczał i majaczył,
Lecz cierpliwie w trawie siedział.
44.
Pięknie niedźwiedź podziękował
Z bólu nosa wyzwolony
I po chwili powędrował
W znane sobie tylko strony.
45.
Taka była każda doba
W leśnym życiu tym Alfreda,
Zawsze była gdzieś choroba,
Zawsze się zjawiała bieda.
46.
A on wszystkim był oddany,
Bez wyjątku, dniem i nocą
Spieszył, często wyczerpany,
Z nieodpłatną im pomocą.
47.
Aż pewnego ranka nagle
Jego zmogła też choroba,
Rozwinęła swoje żagle
Na borsucze płuca oba.
48.
Przed Alfreda leśną norą,
Ledwie wstało słońce blade,
Zwierząt się zebrało sporo,
Aby prosić o poradę.
49.
Borsuk pomóc nie jest w stanie,
Leży w łóżku mocno chory,
Głośny kaszel i sapanie
Słychać tylko z jego nory.
50.
Weszli dźwiękiem tym przejęci
Do mieszkania wnętrz borsuka
Wszyscy jego pacjenci,
Aby jakieś rady szukać.
51.
Stoją razem, patrzą tylko,
Co im borsuk robić każe,
Mija chwilka im za chwilką,
Nie jest przecież nikt lekarzem.
52.
Znana prawda znów triumfuje,
Której trudno tu zaprzeczyć,
Że gdy lekarz zachoruje,
To sam musi się wyleczyć.