Bajki Wuja

Emeryt Protazy mieszkał w peryferyjnej dzielnicy, która graniczyła z przylegającymi do terenów miejskich lasami. Konserwatywny z natury Protazy, uznający stabilizację życiową, która przejawiała się m.in. w niechęci przebywania poza swoim mieszkaniem, od czasu do czasu miał pewne zachowania wskazujące na chęć dokonania drobnych zmian w standardowym modelu jego życia. Okazja do takiej zmiany nadarzyła się pewnego letniego, upalnego dnia. Protazy postanowił zaznać trochę chłodu w cieniach lasu, a przy okazji udać się na grzybobranie. Nie odstraszał go od tego zamiaru fakt, że z powodu upału ściółka leśna była mocno wysuszona i szanse na znalezienie jakiegokolwiek grzyba były prawie zerowe. Protazy nie myślał jednak o warunkach pogodowych. Wyciągnął z szafy stary i lekko podarty atlas grzybowy. Kupił go ponad trzydzieści lat temu, ale nie miał okazji z niego korzystać, bo właśnie od tylu lat nie zaznawał uroków grzybobrania. Zapomniał też wielu szczegółów o rodzajach grzybów. Granica pomiędzy tymi jadalnymi i trującymi zatarła mu się po tylu latach w pamięci. Na nieszczęście, przy wyjmowaniu z szafy atlas wymknął mu się z ręki i wylądował na podłodze, rozpadając się na dwie części. Przypadek sprawił, że jedna z nich zawierała opisy grzybów jadalnych, a druga – trujących. Protazy uznał, że właściwie dobrze się stało. Po co miałby dźwigać cały, obszerny atlas do lasu ? Postanowił więc, że weźmie ze sobą tylko tę część, w której opisane są grzyby jadalne. Po co mu trujące ? Przecież i tak ich zbierać nie będzie.
W kuchni odnalazł od dawna leżącą na szafce i nieużywaną przez ostatnich dwadzieścia lat łubiankę, która wydawała emerytowi być znakomitym pojemnikiem na grzybowe trofea. Z minuty na minutę wzmagały się w nim emocje związane z tą leśną eskapadą. Już wyobrażał sobie przed oczami zastępy grzybów, czekające z utęsknieniem na żądnego obfitych zbiorów emeryta. Protazy z łubianką w ręku i atlasem (a właściwie z jego połową) udał się na pobliski przystanek autobusowy. Kursowała tam linia mająca końcowy przystanek tuż przy lesie. Po paru minutach nadjechał autobus. Protazy ulokował się wygodnie na tylnym siedzeniu i po niespełna piętnastu minutach znalazł się tuż przed zieloną ścianą lasu. Wysiadł z autobusu i skierował swe kroki pomiędzy wysokie sosny, brzozy i dęby dające zbawienny cień w tym narastającym z godziny na godzinę skwarze. Protazy wchodził w głąb lasu, wytężając wzrok w poszukiwaniu grzybów. Niestety, upał zrobił swoje. Pod butami skrzypiały wysuszone patyki, szyszki i rzadkie źdźbła trawy porastające leśną ścieżkę. Nagle Protazy oniemiał ze zdumienia. Tracił już nadzieję na udane zbiory, aż tu zobaczył dorodny okaz. Piękny, czerwony kapelusz, w dodatku w białe kropki, tkwił dumnie w kępie trawy, która chyba zachowała resztki wilgoci, bo była jeszcze zielona. Protazy, jako człowiek przezorny, nie rzucił się jednak od razu na to niezwykłe znalezisko. Nie mając kontaktu z grzybami od trzydziestu lat, nie był pewien, czy natrafił na tego jadalnego, czy trującego. Usiadł więc sobie na suchym igliwiu, wyciągnął cześć zabranego ze sobą atlasu i zaczął go szczegółowo studiować. Przerzucał kolejne kartki, ale nie znalazł żadnego grzyba, który byłby podobny do tego stojącego teraz tuż obok w kępie trawy.
Z drugiej strony może jednak ten atlas nie rozpadł się tal idealnie pół na pół – pomyślał Protazy. Może w domu pozostała część opisu grzybów jadalnych. Emeryt postanowił, że jednak zerwie go i włoży do łubianki. Najwyżej, dla pewności, sprawdzi jeszcze raz w domu jego przydatność do spożycia.
Protazy wyrwał więc piękny, kolorowy okaz i troskliwie ulokował go w łubiance. Już miał kroczyć dalej w poszukiwaniu następnych grzybowych trofeów, gdy raptem poczuł dziwne mrowienie na ciele, zwłaszcza na nogach. Mrowienie to obejmowało z biegiem czasu coraz to inne obszary ciała. Protazy rozejrzał się dookoła i z przerażeniem stwierdził, że usiadł tuż obok mrowiska, dla którego mieszkanek atrakcyjne ciało emeryta stanowiło wdzięczny przedmiot dla ich poszukiwań. Spojrzawszy na nogi i ręce Protazy zobaczył konsekwencje przebywania na igliwiu. Oto pokaźne zastępy dużych, czerwonych leśnych mrówek raźno spacerowały wzdłuż jego kończyn, wchodząc pod nogawki spodni i rękawy koszuli. Wystraszony Protazy zaczął intensywnie szukać sposobu pozbycia się tych niechcianych intruzów. Tymczasem mrówki nie zamierzały wcale rezygnować z wędrówek po jakże dla nich ciekawych zakamarkach odzieży Protazego. Zwabione przez swe towarzyszki, coraz nowe grupy mrówek raźno wspinały się na buty emeryta i ochoczo przemieszczały się w górę ciała Protazego. Tymczasem on, opędzając się od armii małych napastników, wodził rozpaczliwie wzrokiem po lesie. Usiłował znaleźć jakikolwiek sposób na zneutralizowanie tych napastliwych stworzonek. W takim stanie paniki dała o sobie znać błyskotliwość jego umysłu pozwalająca dojść do wniosku, że najlepszym sposobem na pozbycie się mrówek byłoby wejście do wody. Niby proste, ale skąd znaleźć wodę ? Protazy był sam w środku lasu, którego nie znał. Tylko niezwykły traf losu mógł go wybawić z opresji. Może to nieprawdopodobne, ale taki traf się właśnie zdarzył ! Protazy z nieukrywanym wyrazem radości na twarzy dostrzegł niewielki staw ukryty skromnie pomiędzy drzewami. Schwycił więc łubiankę z grzybowym łupem i podbiegł do stawu. Zdjął ubranie, postawił łubiankę na brzegu i ostrożnie zaczął wchodzić do niezbyt świeżo pachnącej wody pokrytej na dodatek pływającą po niej zieloną rzęsą. Krok po kroku wchodził do wody po łagodnie opadającym dnie. Na szczęście staw nie był głęboki, tak więc Protazemu nie groziło utopienie się. Kontakt ze stawem nie należał, co prawda, do najprzyjemniejszych, ale okazał się skuteczną metodą na pozbycie się mrówek. Owady, czując narastającą wilgoć, tłumnie opuszczały opanowane obszary ciała Protazego oraz porzuconą na brzegu stawu odzież. Protazy, czując zanikające mrowienie, odetchnął z ulgą i poczuł się bardzo usatysfakcjonowany zwycięstwem z przeważającym liczebnie przeciwnikiem. W tym samym momencie uczucie zwycięstwa przerodziło się w gorycz klęski. Oto Protazy poczuł nagle ostry ból w pośladku. Wyskoczył, jak oparzony, ze stawu i obejrzał się za siebie. Mimo że był w kąpielówkach, dostrzegł do przyczepionego do nich pokaźnych rozmiarów raka, który szczypcami przebił materiał i przywarł mocno do ciała Protazego. Widok emeryta w samych kąpielówkach z przyczepionym do pośladka rakiem i zielonkawymi od rzęsy nogami wydawał się mocno zabawny. Emerytowi nie było jednak do śmiechu. Rak wytrwale tkwił uczepiony i za nic w świecie nie dał się usunąć, a ból zadany szczypcami stawał się coraz bardziej nieznośny. Protazy, nie widząc innych możliwości poradzenia sobie z tą krytyczną sytuacją, zaczął krzyczeć, wzywając pomocy. Tu znów jednak szczęście dopisało bezradnemu emerytowi. Przypadkowo nieopodal przechodził leśniczy, który, jak co dzień, udał się na swój obchód. Zaalarmowany dramatycznymi okrzykami Protazego zbliżył się i w pierwszej chwili musiał powstrzymać się od śmiechu, widząc zabawny obrazek miotającego się rozebranego emeryta z przyczepionym rakiem. Po chwili spoważniał jednak i spytał Protazego:
Co pan tutaj robi ?
Niech mi pan odczepi tego potwora, bo mi dziurę wygryzie ! – dramatycznie błagał Protazy.
Leśniczy wprawnym ruchem ujął odpowiednio raka, osłabiając zdecydowanie jego agresję, po czym wrzucił go do stawu.
Dziwię się – rzekł leśniczy – że w takim wieku zachciewa się panu kąpieli i to w takim podłym stawie. Rozumiem, w czystej rzece, ale w takim szlamie ?
Protazy wyjaśnił mu powód nieplanowanej kąpieli w tym mało estetycznym akwenie, co przestało faktycznie dziwić leśniczego. Popatrzył tylko na zawartość stojącej obok łubianki.
Widzę, że szuka pan trutki na muchy – rzekł do Protazego.
Ja ? Trutki ? – odpowiedział emeryt – przecież przyszedłem na grzyby, a nie na trutki.
– To pan nie wie, że ten pana grzyb, to trujący muchomor ?
– pogardliwie skomentował leśniczy cel wyprawy Protazego.
Emeryt speszony swoją grzybową niewiedzą i feralną kąpielą w stawie, zmienił gwałtownie temat. Założył szybko ubranie i poprosił leśniczego o wyprowadzenie go z lasu, którego w ogóle nie znał. Tak w dość szczęśliwy sposób Protazy znalazł się wkrótce na przystanku autobusowym. Mógł niebawem z pustą łubianką i rozerwanym atlasem wrócić do swojego bezpiecznego mieszkania.