Bajki Wuja

Emeryt Protazy lubił spokojne życie. Chciał, by każdy dzień upływał według stałego rozkładu bez żadnych zakłóceń i wydarzeń, które wpłynęłyby negatywnie na samopoczucie. Niezmienny widok ścian jego małego mieszkanka na parterze bloku dawał mu gwarancję bezpieczeństwa i stabilizacji. Niestety, przekorny los sprawiał, że czasami ten stan ulegał zakłóceniu.

Pewnego dnia Protazy udał się, jak zwykle, do pobliskiego sklepu, aby uzupełnić zasoby środków żywnościowych. Akurat na śniadanie skończył kolejny słoik swego ulubionego dżemu morelowego i uznał, że będzie mógł w ten sposób zachować ciągłość w domowym zaopatrzeniu. Ku swemu rozczarowaniu stwierdził, że w sklepie chwilowo zabrakło tego dżemu. Pani ekspedientka doradziła mu, aby udał się do innego sklepu na obrzeżu miasta tuż za parkiem znajdującym się nieopodal domu Protazego. Niepocieszony tym faktem emeryt ruszył więc w kierunku parku, aby zrealizować swoje spożywcze plany.

Od pewnego czasu słyszał w telewizji doniesienia informujące o pojawianiu się stad dzików w pobliskich lasach, a nawet na terenach miejskich do nich przylegających. Kiedyś nawet pokazywano niewielkie stadko beztrosko spacerujące sobie po ulicy. Na szczęście nadchodził wieczór, ulica była pusta i nie doszło do żadnej kolizji ani do spotkania dzików z ludźmi.

Idąc przez park Protazy przypomniał sobie o tych doniesieniach i od razu opętały go dręczące myśli o ewentualnym spotkaniu dzików. Skoro wyszły z lasu na ulicę, to dlaczego miałyby się nie wybrać do parku ? Jest tu sporo dębów, z których obficie spadają żołędzie. A to przecież smakowity kąsek dla każdego dzika. Protazy szedł przez pusty o tej porze park. Pora była dość wczesna i nikt tu jeszcze nie przychodził na spacer. Emeryt rozglądał się na boki, patrząc ukradkiem, czy aby gdzieś za drzewem nie czai się jakiś dzik. Spotkanie z takim zwierzęciem na pewno nie należałoby do przyjemności. Protazy przeszedł jednak przez cały park i żadnego dzika nie widział. Uspokojony tym faktem dotarł do sklepu, który poleciła mu pani ekspedientka. Tam rzeczywiście był dżem morelowy. Emeryt kupił dwa niewielkie słoiczki, włożył je do reklamówki i ruszył w powrotną drogę do domu tą samą trasą, czyli przez park.

Przeszedł jakieś sto metrów, gdy nagle usłyszał dziwne odgłosy. Wyglądało to na jakieś chrumkanie, sapanie takim grubym, basowym głosem. Na pewno pochodziło od jakiegoś zwierzęcia. Pies to raczej nie był, choć jego można by się najszybciej spodziewać w parku. W jego bloku co trzeci mieszkaniec ma jakiegoś czworonoga, a park to dogodne miejsce do wyprowadzania ich na codzienne spacery. W miarę, gdy Protazy wchodził w głąb parku, odgłos zwierzęcego pomruku narastał. Emeryt dochodził właśnie do kilku dębów znajdujących się przy głównej alei parkowej, gdy nagle jego przerażonym oczom ukazał się potężny odyniec. Ważył chyba ze dwieście kilo. Z pyska wystawały mu okazałe szable. Gdyby takie ugodziły Protazego, to pewnie przebiłyby jego wątłe ciało na wylot. Emeryt wpadł w panikę, bo dzik go zauważył. Wlepił swe małe oczka w postać nieszczęsnego Protazego, w którym niewątpliwie widział rywala ośmielającego się wkroczyć do jego rewiru. Nie, taki osobnik na pewno nie ma prawa odbierać mu żołędzi ! Odyniec najwyraźniej chciał usunąć emeryta z tego obszaru i zademonstrować swą siłę. Oczywiście Protazy nie zamierzał toczyć z nim walki. Po pierwsze, w bezpośrednim starciu nie miałby żadnych szans, a po drugie, wcale go nie interesowały żołędzie, które tak smakowicie zjadał odyniec, pomrukując z zadowolenia.

Zobaczywszy Protazego, odyniec zapomniał jednak o jedzeniu. Ważniejszą dla niego kwestią było pozbycie się przeciwnika, za jakiego uważał emeryta. Ruszył więc energicznie w kierunku Protazego. Emeryt, widząc szarżującego dzika, desperacko szukał sposobu ucieczki, W ostatnim momencie spostrzegł stojącą obok ławkę, z której można łatwo się wspiąć na stojący obok klon. Mimo zaawansowanego wieku w obliczu niebezpieczeństwa Protazy zapomniał o stanie swych nadgryzionych zębem czasu kości i stawów. Wykonał kilka szybkich ruchów i znalazł schronienie na grubym konarze drzewa. Dzik wyhamował tuż przed ławką. Wściekły wyraz jego oblicza wskazywał na bezradność powodującą niemożliwość unieszkodliwienia przeciwnika. Nie zamierzał jednak odejść od drzewa. Czekał cierpliwie, jakby wiedział, że niebawem Protazy spadnie z drzewa wprost pod jego śmiercionośne szable. Emeryt jednak nie zamierzał schodzić z klonu. Przyjął taktykę wyczekiwania i ewidentnie grał na czas, licząc, że wkrótce może nadejść pomoc. Ściskał jedynie w ręku reklamówkę z bezcennymi dla niego dwoma słoikami dżemu morelowego. Mimo akrobatycznych ruchów emeryta przy wchodzeniu na drzewo słoiki na szczęście były całe.

Minęły dwie godziny i coraz więcej ludzi zaczęło pojawiać się w parku. Widząc jednak z daleka stojącego dzika w nieruchomej konfrontacji z Protazym uwięzionym na drzewie, w pośpiechu zawracali, udając się w przeciwnym kierunku. Sytuacja stawała się absurdalna, bo nikomu nie przyszło do głowy, aby zadzwonić po pomoc. Widocznie uważano, że skoro Protazy wplątał się w taką kabałę, to niech teraz sam sobie radzi.

Na pomysł wezwania pomocy wpadł dopiero starszy jegomość, który również wybrał się do parku. Zadzwonił do straży miejskiej. Strażnicy, po wysłuchaniu relacji starszego pana, poczuli się lekko zakłopotani, bo nie bardzo widzieli możliwość unieszkodliwienia swoimi siłami tak okazałego odyńca. Wykonano więc telefon do straży pożarnej. Ci dla odmiany stwierdzili, że tu potrzebny jest weterynarz. Na pewno dysponuje środkami usypiającymi, które pozwolą bezboleśnie pozbyć się parkowego intruza. Weterynarz był człowiekiem doświadczonym i niejedno już przeżył. Uznał, że przy takiej operacji obecni powinni być ekolodzy i przedstawiciele towarzystwa ochrony zwierząt. Wykonano znów kilka telefonów. Czas upływał, a wyczerpany emeryt tkwił uwięziony w konarach, spoglądając z góry na uparcie tkwiącego pod drzewem dzika.

Minęły kolejne dwie godziny zanim wszystkie służby dotarły do parku. Najpierw pod okiem ekologów wynajęci po drodze myśliwi wystrzelili kilka pocisków usypiających, które powaliły groźnego odyńca. Potem strażacy za pomocą podnośnika przetransportowali uśpione zwierzę do samochodu i wywieźli do lasu. Teraz tkwiący od czterech godzin na drzewie Protazy miał możliwość zejścia na ziemię. Na pocieszenie mógł spożyć w domu swój ulubiony dżem morelowy.