Bajki Wuja

Bohaterem tej bajeczki
Nie jest sarna ani żaba,
Lecz znad pewnej małej rzeczki
Najzwyklejszy pies Barnaba.

Obok rzeczki tej przy grabach
Stała chata w środku pola,
Tam na co dzień miał Barnaba
Swego pana Anatola.

Zawsze razem przebywali
W swoim domu albo w lesie,
Pies się nigdy nie oddalił,
Czy to styczeń, czy też wrzesień.

Gdy za oknem była zima
Lub upalne, piękne lato,
Choć Barnaby nikt nie trzymał,
Zawsze tam było, gdzie Anatol.

Chodził z nim do pracy w pole,
Nieraz trwało to dość długo,
Lecz przebywał z Anatolem,
Bo był pana wiernym sługą.

Żyli razem bez problemów
W cichej wiosce zapomnianej,
Aż tu raz, nie wiedzieć czemu,
Stała się rzecz niesłychana.

Gdy Anatol wraz z Barnabą
Oglądali plon pszenicy,
W górze orzeł w locie stanął
I spadł lotem błyskawicy.

W mocne szpony wziął Barnabę,
Wzbił się razem z nim w przestworza,
Pan Anatol stał bezradnie,
Tylko smutno w górę spojrzał.

Pewnie orzeł chciał spróbować,
Jak smakuje łup bogaty,
Ale musiał zrezygnować,
Bo pies bardzo był kudłaty.

Orzeł leciał dwie godziny,
Po czym w dół Barnabę zrzucił,
Spadł Barnaba w koniczyny
I motyla w nich obudził.

Motyl mocno przestraszony
Piękne skrzydła ścisnął w stresie,
Skąd pies trafić mógł w te strony ?
Nie dobrego nie przyniesie,

Lecz Barnaba mówi szeptem:
„Orzeł zły mnie porwał z pola,
Gdzie dobrego miałem przedtem
Mego pana Anatola”.

Motylowi się zrobiło
Żal kudłatej biednej psiny,
Że tak źle mu się zdarzyło
Za nie swoje cierpieć winy.

Rzekł więc motyl do Barnaby:
„Nie martw się tak nieustannie,
Każdy zawsze, nawet słaby,
Znajdzie jakieś rozwiązanie.

Musisz tylko mi powiedzieć,
Jak się wioska twa nazywa,
To koniecznie trzeba wiedzieć,
Aby móc jej poszukiwać.

A Barnaba zasmucony
Ledwo wyrzec mógł dwa słówka,
Więc z językiem wywieszonym
Szepnął tylko: „Wieś Grabówka”.

Myśli motyl intensywnie,
Poruszając całym ciałem:
„Nazwa dla mnie brzmi dość dziwnie,
Nigdy o niej nie słyszałem.

Chodźmy razem do borsuka,
Który ma w pobliżu norę,
Kiedy ktoś dróg jakichś szuka,
Jego pyta w każdą porę.”.

Poszli zatem wprost do nory,
A tam borsuk już ich wita,
Pies, niemrawy do tej pory,
Miłym głosem się go pyta:

„Mówią, mój borsuku drogi,
Że jest mądra twoja główka,
Powiedz mi bez zbędnej zwłoki,
Czy wiesz, gdzie jest wieś Grabówka ?”.

Ramionami borsuk wzruszył:
„Wiedzy zasób mam niemały,
Ale przyznam, że me uszy
O Grabówce nie słyszały.

Wiedzą taką zaś, być może”-
Rzecze borsuk do Barnaby –
Mają skrytą w swojej korze
Tajemnicze baobaby”.

„Gdzie ich trzeba będzie szukać ?
Czy tu w lesie na polanie ?”
Wnet Barnaba do borsuka
Sam kieruje to pytanie.

„Psie mój drogi, psie mój miły”-
Mówi borsuk wprost, nie skrycie,
Musisz w sobie mieć dość siły,
Bo te drzewa są w Afryce”.

Postanowił więc Barnaba,
Że Ląd Czarny wnet nawiedzi,
Aby bez zwlekania zbadać
Tamtych drzew tajniki wiedzy.

Motyl żądny tej wyprawy
Do Barnaby prośbę składa:
„Jestem bardzo też ciekawy,
Może się do czegoś nadam,

Więc mnie z sobą weź, bo raźniej
Zawsze działa się w duecie,
Śmielej, pewniej i odważniej,
Gdy się w podróż mknie po świecie”.

„Bardzo proszę” – pies się zwierza –
Zawsze milsze będą chwile,
Kiedy będę świat przemierzał
Ze znajomym mi motylem”.

Zaraz myśleć więc zaczęli,
Jak tę podróż zaplanować,
Od soboty do niedzieli
Sto pomysłów mieli w głowach.

„Nie ma co już myśleć dłużej”
Rzekł Barnaba do motyla –
„Chodźmy się poradzić w biurze,
Stąd to tylko jedna chwila”.

Niedaleko, tuż przy łące,
Gdzie kaczeńce kwitną śliczne,
Miały duże dwa zające
Swoje biuro turystyczne.

Tu dla zwierząt wędrujących
Tras przeróżnych były plany,
Dzięki nim i w dzień, i w nocy
Świat się stawał bardziej znany.

Powiedziały im zające:
„Do Afryki droga długa,
Kilometrów to tysiące,
W słońca skwarze, w deszczu strugach.

Tu hart ducha jest potrzebny,
Także sporo cierpliwości,
Lecz dla lotów tych podniebnych
To są żadne odległości.

Zaraz jedźcie na lotnisko,
Tam samolot w barwie gryki,
Nim na niebie gwiazdy błysną,
Wystartuje do Afryki”.

Spieszy motyl wraz z Barnabą
Przez łan zbóż i trawę niską,
Do pociągu biegną żwawo,
Który jedzie na lotnisko.

A tu przykra niespodzianka
Zaraz czeka ich, niestety,
Bo konduktor w okularkach
Pyta wszystkich o bilety.

Zbladł Barnaba, zbladł i motyl,
Skąd by mogli się wzbogacić
O te marne parę złotych,
By za podróż tę zapłacić ?

Pan konduktor nieugięty
Tkwi nad nimi, jak kat srogi,
Aż odparzył sobie pięty,
Gdy naprężył obie nogi.

Lecz Barnaba – pies spokojny –
Mówi: „Panie konduktorze,
My nie chcemy tutaj wojny,
Niech nam trochę pan pomoże.

Wielki orzeł, co miał siłę,
W górę wziął mnie prosto z pola,
Przez to właśnie utraciłem
Mego pana Anatola.

Teraz oto ja z motylem,
Przyjacielem moim zwanym,
Poświęcamy każdą chwilę,
By się spotkać znów z mym panem”.

Pan konduktor się rozczulił,
Słysząc takie smutne słowa,
Przymknął oczy i kark skulił,
Karę zaraz im darował.

W ciągu prawie pół godziny
Zobaczyli, że w oddali
Port lotniczy stał przed nimi
Ze szkła cały i ze stali.

Weszli zaraz wprost do wnętrza
I zdębieli ze zdumienia:
Stos bagaży tam się spiętrzał,
A tłum ludzi miejsce zmieniał.

Pies podrapał się po nosie,
Motyl skrzydłem załopotał,
W takim znaleźć się chaosie,
To prawdziwa katastrofa.

Lecz od czego węch psi znany ?
Więc Barnaba zaraz czuje,
Że tuż obok lot do Ghany
Za godzinę się szykuje.

Aby nie mieć znów kłopotów
Z jakimkolwiek dokumentem,
Wśród nóg ludzkich licznych splotów
Przemykali raźno pędem.

W taki oto sprytny sposób
Do wnętrz weszli samolotu,
Potem dalszym trafem losu
Smacznie spali podczas lotu.

Ląd powitał ich nieznany,
Wokół pełno ciemnych twarzy,
Mogą spotkać tu pawiany
I ze słoniem sobie gwarzyć.

Im nie w głowie były jednak
Pogawędki w kraju nowym,
Czy z żyrafą, z lwem, czy z zebrą
Nie ciekawią ich rozmowy.

Chcą czym prędzej iść za miasto,
Tam, gdzie rosną baobaby,
Choć już wieczór, nie czas zasnąć
Dla motyla i Barnaby.

Szli po nocy przez sawannę
I nie czuli strachu wcale,
Chociaż wyły nieustannie
Hieny, guźce i szakale.

Każdy już był mocno słaby,
Oczy mieli niewyspane,
Lecz znaleźli baobaby
W bladym słońcu tuż nad ranem.

Dotykają więc ich kory
I pytają w grzecznych słówkach,
Kto powiedzieć nam jest skory,
Gdzie być może wieś Grabówka.

Baobaby zaszumiały
Liści chórem jednoczesnym:
„Takiej wiedzy my nie mamy,
Ktoś miał o nas błędne wieści.

Naszym zdaniem, wiedzieć mogą
Dwaj znajomi z Australii:
Kangur z jedną krótszą nogą
I struś, co się ciągle chwali”.

Cóż więc począć mieli dalej
Pies Barnaba wraz z motylem,
Trzeba będzie w Australii
Spędzać razem dalsze chwile.

Powrócili na lotnisko
I tym razem prosto z Ghany
Polecieli w burzy błyskach
Na kolejny ląd nieznany.

Po dość długiej tej podróży
Zobaczyli wreszcie razem
Ląd ten strusi i kangurzy,
Który nowym był obrazem.

Znów pytają, kogo mogą
O tę strusią chwalipiętę,
O kangura z krótszą nogą,
Lecz spojrzenia widzą tępe.

Przepytali przez dni parę
Ludzi w parkach, w domów murach,
Ale nikt z nich nie znał wcale
Ani strusia ni kangura.

Aż pewnego dnia przypadkiem
Idzie mały miś koala,
Słysząc głosy ich ukradkiem,
Mówi: „Wiem, kto się przechwala.

Znam go dobrze osobiście,
To struś emu sąsiad bliski,
Gryzie co dzień jakieś liście
I odkłada je do miski.

Chwali tym się, może wiecie,
Że tych liści nikt nie zliczy,
Bo największy to na świecie
Zbiór liściasty jest w miednicy.

Znam dość dobrze i kangura,
Co ma nogę krótszą nieco,
Kiedy skakał kiedyś w górach,
To kamieniem ścięgno przeciął.

Widzę, że nie stąd jesteście,
Przybywacie gdzieś z daleka,
Z mego więc ogrodu bierzcie
Wszystko, co tu na was czeka”.

Trochę obaj już zgłodnieli,
Więc zrodziła się pokusa,
Lecz pożytku to nie mieli
Z liści eukaliptusa.

To nieważne, że w tej porze
Każdy pusty miał żołądek,
Tu nie jadło i nie łoże,
Tutaj liczył się rozsądek.

Bardzo miło więc koali,
Wdzięczne przy tym strojąc miny,
Za gościnę dziękowali,
Nie chcąc tracić ni godziny

I prosili tego misia,
Żeby coś w ich sprawie wskórał,
Zaprowadził jeszcze dzisiaj
Wprost do strusia i kangura.

Już niedługo się zjawili
Obaj mocno tak szukani,
Ale oczy otworzyli,
Gdy zostali zapytani.

„Wieś Grabówka ? Gdzie jej szukać ?
Skąd my to możemy wiedzieć ?”.
W czoło się zaczęli pukać,
Australia tu jest przecież.

Może ktoś wie w Ameryce,
Tej nam bliższej, Południowej,
Lepiej znają okolice
W tamtych stronach mądre głowy.

Jedna zwłaszcza tam żyjąca,
Stąpa dumnie niby dama,
Mówi, że jest wszechwiedząca,
Mieszka w Andach pewna lama.

Znów niezłomni dwaj wędrowcy
Lecą innym samolotem
Na kontynent nowy, obcy,
Gdzie lśnią szczyty słońca złotem.

Wprost z lotniska w mieście Lima
Pojechali wyżej w góry,
Gdzie był dosyć ostry klimat,
Nie dla wątłej ich postury.

Gdzieś znaleźli w dzikiej głuszy
Jakieś strzępy owczej wełny,
Owinęli się po uszy,
Aby chłody zwalczyć w pełni.

Wspięli się już dość wysoko,
Tuż przed śniegów białą tamą
I stanęli oko w oko
Z dumną, zamyśloną lamą.

Zaraz przez nich zapytana
O maleńką wieś Grabówkę
W kłopot wpadła wielka lama
I odrzekła, chyląc główkę:

„Nie wiem, mówię to otwarcie,
Ktoś was w wielki błąd wprowadził,
Tu nie przyda się me wsparcie,
Nic nie mogę wam poradzić.

Może jedno to doradzę,
Zapytajcie niedźwiedzicę,
Która żyje w rezerwacie
Gdzieś w Północnej Ameryce.

Ona wiele dość widziała,
Lat przeżytych ma już stówkę,
Może gdzieś tam zachowała
W swej pamięci wieś Grabówkę”.

Trzeba szukać zatem dalej,
Więc Barnaba z przyjacielem
Podróżują znów wytrwale,
By się zmierzyć z nowym celem.

Gdzieś po drodze coś łyknęli,
Czasem czegoś się napili,
Gdy sił nowych w sobie mieli,
Znów przed siebie podążyli.

W ten to sposób wędrowali
Wśród wiosennych łąk i kwiatów,
Aż pewnego dnia dotarli
Do ogrodzeń rezerwatu.

Zaraz zbiegły się zwierzęta,
Widząc gości tu nieznanych,
Każde mruży swe oczęta,
Pyta, chcąc ich poznać plany.

Nagle cichnie okolica,
Słychać szepty w zwierząt stadzie,
Właśnie idzie niedźwiedzica,
Która rządzi w rezerwacie.

„Po co całe to zebranie ?”
Pyta, mrucząc w sosny cieniu,
„Czy ktoś tutaj czeka na mnie
Tuż przy samym ogrodzeniu ?”.

„Tak, czekamy”, dość niewinnie
Mówią obaj podróżnicy,
„Spytać chcemy cię, znawczynię
Pewnej obcej okolicy.

Powiedziała pewna lama
Z Ameryki Południowej,
Że nam zdradzić możesz sama,
Jak rozwiązać mamy problem.

Recz jest w tym, że wciąż szukamy
Już na paru kontynentach
I u strusia, i u lamy
W dzień powszedni oraz w święta

Wsi, co nam jest bardzo bliska
I zna nas tam każdy człowiek,
Oko nasze ku niej błyska,
Ona się Grabówką zowie”.

Niedźwiedzica pomrukuje:
„Dumnej lamy to wymówka,
Jakieś głupstwa wygaduje,
Ja mam wiedzieć, gdzie Grabówka ?

Płyńcie statkiem przez ocean,
Wprost, gdzie porty są rosyjskie,
Tam się nowy szlak otwiera
I wam drogi bardziej bliskie.

Przedostali się na statek,
Znów po cichu, bez paszportów,
By dopłynąć jeszcze latem
Do obcego dla nich portu.

Zima w Azji jest dość sroga,
Muszą zdążyć nim nadejdzie,
Po zmarzniętych twardych drogach
Trudno jest wędrować wszędzie.

Lecz tymczasem lato w toku,
Widać łubin i makówkę,
Więc pytają wszystkich wokół,
Czy też znają wieś Grabówkę.

Nikt z nich nie zna odpowiedzi,
Odsyłając w dalsze strony,
Pies z motylem częściej siedzi
Coraz bardziej już zmęczony.

Przygód mieli na swym szlaku
Pełnym deszczu, słońca żaru,
Wędrowali wciąż na zachód,
Aż dotarli do Uralu.

Przeszli szybko przez te góry,
Wciąż pytając o Grabówkę
I niedźwiedzi wciąż ponurych,
I niejedną małą mrówkę.

Aż dzień nadszedł dla nich miły,
Kot przed nimi się pojawił,
Który nagle dodał siły,
W humor świetny zaraz wprawił.

Gdy zadali mu pytanie,
Czy Grabówka tu gdzieś leży,
Kot im odpowiedział na nie,
Zadziwiony zęby szczerzył:

„Pamięć moja nie jest słaba,
Bo pamiętam doskonale,
Tyś zapewne pies Barnaba,
Co cię orzeł porwał w szale.

Z tobą przybył zaś ten motyl,
Co nad łąką sobie lata,
W dzień zdobiony słońcem złotym
Nektar sobie spija w kwiatach.

Już kilometr wam pozostał
Do wędrówki waszej mety,
Tam, gdzie droga polna w ostach
I gdzie w płotach tkwią sztachety.

Już się obaj nastawiali
Na Grabówki przywitanie,
Kiedy przybył sam z oddali
Pan Anatol na spotkanie.

Szedł Anatol zaskoczony
Wśród kwitnących krzewów wielu,
Do Barnaby rzekł wzruszony:
„Witaj, drogi przyjacielu”.

Morał taki jest z tych wierszy,
Z którym już nie trzeba zwlekać:
Pies wśród zwierząt najwierniejszym
Przyjacielem jest człowieka.